Sztuka dojrzewania – recenzja filmu „Wakacje Griffina” | American Film Festival 2024

Filip Mańka04 listopada 2024 16:47
Sztuka dojrzewania – recenzja filmu „Wakacje Griffina” | American Film Festival 2024

Akt 1, scena 10! Wakacje Griffina to kolejny tytuł z sekcji Young Americans na American Film Festival. Dzisiaj scenę przejmuje 14-letni Griffin – aspirujący dramatopisarz, który przez wakacje szykuje się ze znajomymi do wystawienia swojej najnowszej sztuki. Nie spodziewa się jednak, że letni czas przyniesie nieoczekiwany zwrot akcji.

Kolejne nieprzespane noce, wrzaski zza drzwi niczym melodia codzienności oraz puste butelki po winie. Griffin, młody i wrażliwy chłopiec, przeżył jedną z największych tragedii, jaką młody człowiek może przeżyć. Rozwód rodziców. Łzy leżące głęboko w sercu przelał na kartki papieru, pisząc swoją kolejną sztukę – Żale jesieni. Niech was jednak nie zmyli wiek bohatera. To nie dziecinne wygłupy, z papierowymi mieczami i patykami w kształcie karabinów. Tkwi w tym próba stworzenia czegoś wielkiego, poważnego dramatu miłosnego, lecz nasz młody autor nie do końca rozumie, w jakim celu ją tworzy. To tu pojawia się nagle 25-letni Brad, który wnosi do życia Griffina nie lada chaos.

Debiut Nicholasa Coli, Wakacje Griffina, to subtelna i wrażliwa komedia spod znaku coming-of-age.

Historia porusza się po szlakach znanych z tego podgatunku. Nie brakuje tu tematu przemijania, przyjaźni wystawionych na próbę czy, jak wcześniej zasugerowałem – pierwszych miłości. Colia jednak świetnie równoważy te motywy, łączy niezręczny humor z elementami bardziej dramatycznymi, co tworzy moim zdaniem złożony i wielowarstwowy portret dorastania. Griffin daje się poznać jako niezwykle ambitny, ale z początku cyniczny chłopak. Szybko okazuje się, że ten krępujący urok przepełniający historię to jedynie niezdarnie przyklejony plaster na rany. Lekiem staje się pisanie. Pisanie scenariusza, w którym jak każdy zawodowy scenarzysta kradnie momenty z życia. W tym przypadku niestety swojego. Griffin wkłada w to całe swoje serce, podchodzi do tego projektu poważnie, planując wielogodzinne próby z aktorami (czyt. jego przyjaciółmi) oraz myśli o wielkiej premierze, tym razem nie w zakamarkach jego garażu. Brzmi to wspaniale na papierze, lecz w tej układance czegoś brakuje. Brakuje sensu historii. Bo jak dana historia ma być emocjonalnie czytelna, jeśli sam autor jej do końca nie rozumie?

Recenzja filmu Wakacje Griffina/Griffin in Summer
fot. Wakacje Griffina, reż. Nicholas Colia

Pojawiający się na scenie Brad (Owen Teague) otwiera nowy rozdział w życiu Griffina. Bohater szybko staje się zafascynowany 25-latkiem i robi wszystko, aby być blisko niego. Jego sztuka w pewnym momencie schodzi na dalszy plan, a to, uwierzcie mi, w kontekście tej postaci znaczy dużo. Myślę, że pewną ironią było nazwanie starszego chłopaka Bradem – najbardziej amerykańskim imieniem, jakie można wymyślić. To przekłada się na sam uniwersalny obraz postaci, przystojnego i wytatuowanego mężczyzny z przedmieścia. To kompletne przeciwieństwo Griffina – ułożonego i wyrafinowanego chłopca, którego owa antyteza zaczyna coraz mocniej przyciągać. Jak się okazuje, chłopaków tak wiele nie różni. Odkładając na bok dziecięcy urok pierwszego zauroczenia Griffina, Brad to w zasadzie młody i zdesperowany dorosły rozczarowany swoim życiem. Podobnie jak 14-latek, chciał spełniać się w realizowaniu swojej sztuki, która w jego wypadku stała się fiaskiem. Ta dwójka zaczyna się w pewnym momencie uzupełniać – ich łącznikiem jest sztuka, choć w tej relacji oboje wrażliwością stoją na dwóch różnych biegunach. Ten splot wydarzeń ujętych w historii – rozwód rodziców, tworzenie sztuki teatralnej i pierwsza miłość – doskonale się ze sobą zazębia. Przez jeden wątek, Colia symultanicznie opowiada historię wszystkich trzech. Można stwierdzić, że z perspektywy Griffina to pewien paradoks. Eskapizm w formie eskapizmu, co jeszcze mocniej oddala bohatera od rzeczywistości.

Tę przestrzeń pełną niedopowiedzeń uzupełnia dom nastolatka – pusta przestrzeń bez ogniska rodzinnego. Chciałoby się powiedzieć, że bez miłości, ale byłoby to spore kłamstwo. Na drugim planie obserwujemy przecież jego mamę, której po rozwodzie ciężko odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Obecność mamy w historii odznacza się na jej nieobecności i poukrywanych w szafkach likierach czy szklankach po winie. Twórcy nie bez powodu ograniczają czas ekranowy mamy. Narracja jest opowiedziana z perspektywy Griffina, zamkniętego w swojej własnej narracji, który celowo nie wychyla się poza drzwi, bo boi się, że pewne wspomnienia z dawnych nocy mogą ponownie wrócić. Jego życie, jego własna kreacja staje się fasadą, a smak wakacji dookoła nie smakuje tak, jak byśmy się spodziewali. Zamiast tego jesteśmy zamknięci w czterech ścianach, a beztroska i młodzieńcza wolność jest poza naszym zainteresowaniem. Właśnie w takich zwięzłych oraz skromnych wizualnie detalach Wakacje Griffina radzą sobie najlepiej.

Everet Blunck wcielający się w nastolatka jest znakomity. Jego kreację przepełnia energia, zawziętość, ale i skrywane w sobie pokłady smutku i złości. Zachwyca swoją manierą, czasem delikatnie nas drażni, ale to tylko podkreśla, jak dobra i świadoma swoich emocji jest to rola. To doskonały debiut aktorski, co przy wieku aktora jeszcze bardziej imponuje. Nie odstają od niego inne występy aktorskie – Owen Teague pod zblazowaną maską nosi znak rozczarowania dorosłym życiem, powracając do punktu „zero” i tkwiąc w miejscu ze strachem w oczach odnośnie do swojej przyszłości.

Czy wejście dorosłość to jeszcze pierwszy, czy drugi akt? Na to pytanie trzeba samemu odpowiedzieć. To indywidualna kwestia dla każdego z nas. Czasem chcąc przepracować pewien ból, zamykamy się w hermetycznym pudełku, a czas wokół nas nagle przyspiesza. Mijamy się celami z naszymi znajomymi, a w późniejszym etapie być może także z naszymi miłościami. Wakacje Griffina orbitują w tej dziwnej stratosferze, gdzie liczy się tylko sztuka. Ta sztuka w pewnym momencie przysłania nas samych, zdrowy rozsądek i, co najważniejsze, emocje pokrzywdzonego chłopca, który nie znalazł innej drogi, aby przepracować pewne problemy. Pod tą warstwą humoru, w większości tego niezręcznego, kryje się naprawdę inteligentnie napisana historia o tym, jak nosimy za sobą ból, rozczarowanie i jak temu radzimy. Odpowiedź jest w tym przypadku autorefleksyjna – za pomocą sztuki, lecz tu Nicholas Colia nie wpada w banalne wnioski i zaznacza, jak sztuka potrafi być zdradliwa dla młodych umysłów. Bez tego magicznego klucza, ciężko będzie nam znaleźć sedno historii, jak i nas samych.    

Wakacje Griffina będziecie mogli zobaczyć już w tym tygodniu w ramach American Film Festival. Zachęcamy do lektury innych naszych tekstów zapowiadających nadchodzącą filmową imprezę. Tegoroczna edycja festiwalu odbędzie się w dniach 5-11 listopada we Wrocławiu, a tydzień dłużej potrwa edycja online. Immersja jest partnerem sekcji Young Americans.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to