„Wróg”. Retrospektywa Denisa Villeneuve’a

Filip Grzędowski23 lutego 2024 18:00
„Wróg”. Retrospektywa Denisa Villeneuve’a

Wróg Denisa Villeneuve’a to ostatni kameralny obraz w karierze reżysera dwóch części Diuny oraz sequela kultowego Blade Runnera. Niedawne doniesienia o anulowaniu Syna sprawiają, że prawdopodobnie mówimy o ostatnim filmie kanadyjskiego reżysera, który nie jest wielkim blockbusterem. Jak więc wygląda ten ostatni przystanek przed wielkimi światłami reflektorów? Czy rzeczywiście jest to tak mały film? Jak po latach broni się Wróg Denisa Villeneuve’a?

Mimo że to cykl tekstów omawiający twórczość Villeneuve’a, tym razem należałoby zacząć od przybliżenia sylwetki i dorobku innej artystki, której twórczość w refleksji nad Wrogiem jest fundamentalna. Amerykańska rzeźbiarka i malarka Louise Bourgeois w 1999 roku stworzyła swoje opus magnum. Szeroko komentowana instalacja Maman to wykonana ze stali i marmuru sylwetka ogromnego pająka. Nawet odkładając na bok histeryczną arachnofobię, trudno w tym wielkim głowonogu dostrzec matkę.

Tytuł rzeźby zaskakuje jednak mniej niż same interpretacje dzieła. O ile tytuł otwarcie sugeruje macierzyństwo, tak zwrot w kierunku odczytywania gargantuicznego pająka jako obrazu pozytywnych cech i emocji związanych z macierzyństwem wydaje się wielce zaskakujący. Stalowe kończyny wsparte marmurem, ostre kształty i rażący kontrast z naturalnym, choć zurbanizowanym już otoczeniem są dla Bourgeois tym, czym była dla kobiety jej własna matka. Na usta ciśnie się żart z Madame Web, sprawa jest jednak poważniejsza i skomplikowana nieco bardziej niż tamten prostacki scenariusz. Porażające, długie nogi, których jest więcej niż powinno to dla Bourgeois obraz matki – przedwcześnie zmarłej szwaczki, której nitki niczym pajęcza sieć okalały ognisko domowe.

Groza wydobywająca się z każdej stalowej kończyny okazuje się powiązana z nieoczekiwanymi, wyłącznie pozytywnymi emocjami. Chyba właśnie dlatego Denis Villeneuve postanowił przenieść do swojego filmu ożywioną wersję rzeźby Bourgeois. Zapewne niesłusznie nie interpretuję tak bezpośredniego oraz przezroczystego, pozbawionego własnej ingerencji zaadaptowania sztuki Bourgeois jako pustki. Wróg Denisa Villeneuve w tej materii przypomina mi bardziej Wieczór Marcina Giżyckiego, gdzie autorskość zostaje przygaszona, by całkowicie oddać pole dziełu adaptowanemu, by przetłumaczyć je na język filmu i pomóc mu głośniej wybrzmieć.

fot. Wróg, reż. Denis Villeneuve, dyst. M2 Films

Villeneuve, podobnie jak Bourgeois stawia kolejne pytania rzadko kiedy kusząc się nawet o zdawkową odpowiedź. Swoboda interpretacyjna jest niezwykle duża, co w połączeniu z bardzo wyrazistym i zbyt oczywistym językiem filmowym sprawia, że film wpada w artystyczne szufladki, w której zakurzył się obok innych dopracowanych formalnie banałów audiowizualnych.

Każda dyktatura ma jedną obsesję – chce kontrolować ludzi. Zdanie to, jak mantrę powtarza filmowy Adam (imię biblijne, kolejny miałki symbolik), w którego wciela się Jake Gyllenhaal. Dyktaturą filmowego Adama wydaje się rutyna. Bogate i sterylne mieszkanie to miejsce beznamiętnego odpoczynku od recytowania tego samego wykładu o totalitaryzmie. Wyprany z emocji świat wsparty przez surową i brutalistyczną scenografię oraz intensywne romansowanie z żółtym kolorem buduje dla Adama tło, które jest ciekawsze niż sam bohater. Płaski, banalny i wystudiowany świat to dla wiodącego nudne i bezuczuciowe życie bohatera pułapka, z której nie można się wyrwać.

W meczu Villeneuve – Lynch po adaptacji Diuny prowadzi Kanadyjczyk. Reżyserowi Zagubionej autostrady należy jednak oddać, że zestawiając Wroga z dowolnym z jego surrealistyczno-sensacyjnych dzieł wynik meczu się wyrówna. Aspiracje oraz inspiracje kinem Davida Lyncha wydają się oczywiste. Denis Villeneuve sam jednak zgubił się na tej autostradzie. Nadmierna ilość symboli, zbyt dużo pytań i przesadnie dosłowny język filmowy sprawiają, że przy klasykach Lyncha zrealizowany dla A24 film wygląda mizernie. To rozbity marmurowy korpus na długich, żelaznych nogach.

Zatopienie w żelaznej i monumentalnej symbolice nie wyszło Villeneuve’owi na dobre. Choć Wroga ogląda się dobrze, trudno nie odnieść wrażenia, że piętrowe metafory połączone stawianiem kolejnych pytań oraz stylistycznym zaduchem nie są zbawienną domeną kina. Te pozłacane alegorie okalają nad wyraz proste, by nie powiedzieć prostackie pomysły. Artystyczne wzdęcie sparaliżowało Villeneuve’a. Mimo to nie do końca udane zabawy i eksperymenty pozwoliły mu w pełni dopracować zdecydowanie mniej nachalne komponowanie symbolów czy to w Blade Runnerze 2049, czy to w postaci małej myszki i wielkich byków w Diunie.

Wróg to niezły film artystyczny, który jednak nie wybija się ponad przeciętność w bogatym katalogu A24. Umiarkowanie pozytywne przyjęcie filmu przez amerykańską prasę po latach rozumiem jako potrzebne stonowanie lynchowskich zapałów Villeneuve’a. To zdecydowanie wyróżniający się na tle filmografii urodzonego w Kanadzie reżysera film, który okazał się ostatnim przystankiem przed udaną drogą poprzez blockbustery.

A o Louise Borgeois najlepiej przeczytać książkę Jeana-Francoisa Jaussauda.