Z czym kojarzy wam się Argentyna? Piłka nożna? Kuchnia? A może taniec? Niezależnie jakiej odpowiedzi udzielicie, myślę, że fraza „kino” nie będzie królem tego zestawienia. Bardzo jednak możliwe, że w niedalekiej przyszłości to ulegnie zmianie. Argentyna w ostatnim czasie dowodzi, że jeśli idzie o interesujące style filmowe, to tam się dzieje — i myślę, że jeszcze będzie się działo! Od lat 90. ramy klasycznych opowiadań rozsadza tam od środka zjawisko Nowego Kina Argentyńskiego. Najnowszy film Luisa Ortegi, nagrodzony na MFF w San Sebastián Zabić Dżokeja zdaje się być spadkobiercą tego zjawiska. Jest wobec nurtu na równi pocieszny, jak i ponury. Dlaczego? Aktualnie, jako ludzkość, jesteśmy pełni obaw – twórcy to zauważają i oswajają nas z codziennym lękiem, korzystając z prześmiewczej maniery, czarnego humoru czy groteski.
Wiele sekwencji po prostu trwa w swej niezwykłej aurze – nie dzieje się nic konkretnego; my natomiast chłoniemy osobliwy nastrój i muzykę. Zadajemy sobie wiele pytań, lecz nie celem uzyskania odpowiedzi. Niewiedza dotycząca naszych odczuć jest dobra – przekonują twórcy. Jest to także film z suspensem; melancholijny, ale zarazem drapieżny. Kluczowa jest tu właśnie ta dialektyka między wolnym, stopniowym rozwojem a szybkim, dynamicznym przyspieszeniem. To napięcie, które nadaje rytm całej opowieści i organizuje jej wewnętrzną logikę. Mamy tu kontrast między tym, co żywe, tańczące, skoczne; a tym, co martwe, nieobecne czy staczające się w cień. Całą tę gamę tożsamości – rozdartą między witalnością a śmiercią – zobaczyć można w głównym bohaterze filmu, Remo. Twórcy dostosowują język filmu do punktu widzenia ekscentrycznej postaci, udowadniając barwność argentyńskiej wrażliwości filmowej.
Fabuła? Błaha, z lekka drugorzędna i fragmentaryczna, choć z twistem. Dżokej Remo (w tej roli Nahuel Pérez Biscayart) startuje w wyścigach dla potężnego gangstera o imieniu Sirena. Bohater popełnia błąd, który będzie go kosztować dosłownie wszystko. Przypadkowo doprowadza do wypadku: trafia do szpitala, a także uśmierca konia wyścigowego – tego bezwzględny Sirena nie potrafi mu wybaczyć. Dżokej znajduje przykrywkę i ucieka przed konsekwencjami. W tym czasie Abril, ciężarna dziewczyna Remo, zastanawia się, czy kontynuować własną karierę jeździecką, czy założyć rodzinę. Musi znaleźć swojego chłopaka w Buenos Aires i zapewnić mu bezpieczeństwo, zanim Sirena go wytropi. Wkrótce głównego bohatera zaskoczy przebieg zdarzeń, a jego relacje zostaną poddane równie dużej próbie, co jego kariera jeździecka.
Dzieło to traktuję w pierwszej kolejności jako grę – psychologiczną, z lekka pogmatwaną, pełną sensualnych napięć. To film kameralny narracyjnie. Formalnie jest za to całkiem gęsty, soczysty i imponujący. Ortega prowadzi dyskretny flirt z kinem gatunkowym, który nie zostaje dociągnięty do końca. Są sygnalizacje, odsyłacze do estetyki retro – bohaterowie ubrani jak w kinie gangsterskim z lat 70., morderstwa jak w czarnym kryminale i emblematy klasycznego kina sportowego – ale to tylko proste aluzje. Od jednoznacznej identyfikacji gatunkowej film ucieka, kiedy tylko ma okazje i bawi się naszymi oczekiwaniami.
Przypomina się Titane, zdobywca Złotej Palmy w Cannes z 2021 roku – przede wszystkim przez zawarty w klimacie aspekt płynności, tak bliski współczesnym czasom. Wszystko to, co powinno stanowić fundament człowieczeństwa, dziś wydaje się niejednorodne, chwiejne, nieustannie zmieniające swój kształt. Cała otaczająca nas rzeczywistość zdaje się podlegać nowym prawom, które są właśnie w czasie przeobrażania się. Powtarza się tu premis fabuły szokującego horroru Julii Ducornau: osoba żyjąca w strachu, że inni dowiedzą się, kim jest – zmienia tożsamość, a tym samym płeć. W obu przypadkach przedziwna, usłana bólem i zaburzonym erotyzmem podróż prowadzi do odkrycia wewnętrznego „ja”. Reżyser Luis Ortega w 2018 roku również zastanawiał się nad definicją nowej, wrażliwej męskości w filmie Anioł. I tutaj, za sprawą wyrazistych aktorów, szuka niejednoznaczności w zachowaniu współczesnego mężczyzny – niuansów stanowiących znak czasu, jak i jego swoiste niepokoje.
Śmiech znajduje się blisko strachu – przekonują twórcy. To znajomy, choć trudny do zbilansowania przepis na trzymający w zaciekawieniu seans. Tu się udało. Wszelka dwojakość – płciowa, seksualna, moralna – oplata widza i hipnotyzuje na przestrzeni wielu zdumiewających sekwencji. Część fragmentów bywa podszyta perwersją thrillerów erotycznych. Taka to już sałatka gatunkowa. Wydaje wam się, że to dla was za dużo? Spokojnie, reżyser da wam dużo czasu na oswojenie się ze zwariowanym światem przedstawionym. Będzie nam go dozować powoli, delikatnie i skrupulatnie.
Choć to film w duchu neomodernizmu i współczesnego „rozmemłania”, igra z nutą wszechogarniającego pędu i nie stawia na nadmierny dynamizm. Czy poszkodowany, zabawnie zakamuflowany, groteskowy dżokej na koniu to metafora człowieka trzeciej dekady XXI wieku? Wyobcowany? Pogrążony w podążaniu za osiągnięciami, ciągle gdzieś gnający, ale gubiący po drodze cel? Przestraszona postura? I ta przygnębiona twarz z szeroko otwartymi oczami?
O głównej sile filmu, poza interesującą, pomysłową estetyką, świadczy wieloaspektowy portret psychologiczny protagonisty. Zmagania toczą się nie między Remo a innymi, ale raczej z samym sobą i własnym męstwem. Próba męskości w tym filmie, ale i w naszej rzeczywistości, przebiega drogą krętą i wyboistą. Czy to jeszcze groteska, czy już nasz świat, który bywa przecież jeszcze bardziej absurdalny w wielu miejscach? Ale chwila… Ostatecznie męskość już nie jest współczesną, ważną wartością. Współczesną wartością okazuje się… płynność – umiejętność dostosowania się do wirującej rzeczywistości. Tę prawdę ujawnia się widzowi poprzez zbudowany na opozycjach styl: w stonowanej formule, a jednocześnie zwariowanej komedii nonsensu.
Jeśli lubicie ekscytujące stylistycznie podróże, nawet jeśli stanowią one w swej esencji, no właśnie, przede wszystkim podróż, to trafiliście pod właściwy adres. Zabić dżokeja doświadcza się niczym egzotyczą wycieczkę z przewodnikiem, którego słów do końca nie rozumiemy, ale porywa nas swoim ekstrawaganckim stylem bycia. Przy tym, nie jest tu tylko powierzchowna atrakcja wizualna, ale także zachęta do dyskusji. Tezy podane w tak przystępny, niejednoznaczny i niełopatologiczny sposób sformułować mogą tylko tacy twórcy, którzy w pierwszej kolejności są wnikliwymi obserwatorami naszej rzeczywistości. Umiejętność przełożenia wrażeń z codzienności na pokręcony język filmu cenią bardziej, niż umiejętność fantazji ponad wszystko. Tutaj jednak potrafi to iść w parze. Zabić dżokeja traktuję jako obraz z gatunku: niespodzianka – bogata zarówno w audiowizualne przyjemności, jak i momenty zadumy.
Zabić dżokeja będziecie mieli możliwość zobaczyć już niedługo na festiwalu Nowe Horyzonty. Film znalazł się w sekcji Nocnego Szaleństwa, którą objęliśmy naszym patronatem. Na 25. Międzynarodowy Festiwal Filmowy BNP Paribas Nowe Horyzonty we Wrocławiu zapraszamy w dniach 17-27 lipca, zaś o tydzień dłużej, do 3 sierpnia, festiwal będzie można przeżywać w domowym zaciszu, dzięki edycji online. Pełny program wydarzenia zostanie ogłoszony 1 lipca.
Tekst przygotował Maciej Kujawski – autor bloga Specjalny Zakład Opieki Filmowej.