Internet od jakiegoś czasu zaczyna przebijać się do polskiego kina. Twórcy powoli zauważają rosnącą popularność influencerów, więc ci zaczynają pojawiać się w filmach. W 2020 o social mediach mówił Jan Komasa w swojej Sali samobójców. Hejter, w Seksie, miłości i pandemii Patryka Vegi pojawił się temat freakfightowych walk, a ostatnio mogliśmy oglądać mroczny świat celebrytów w Pokusie Marii Sadowskiej. Pewnym było jednak to, że w obliczu rosnącej popularności internetowych celebrytów i zeszłorocznej afery Pandora Gate, powstanie wreszcie pełnoprawny film o polskich influencerach. Takowy pojawił się już na początku 2024. Mowa o Dziewczynie influencera, która miała być spojrzeniem na przerażający świat, gdzie wszyscy kierują się zasadą „wszystko za lajka”. Żenujący plakat, na którym widzimy dziewczynę z jajkiem sadzonym na brzuchu i fatalny trailer sprawiły, że chyba nikt nie wierzył w projekt Szymona Gonery. I całkowicie słusznie, bo Dziewczyna influencera to najgorszy polski film od bardzo dawna.
Chociaż Zosia jest dziewczyną popularnego youtubera, Komfiego, sama nie jest szczególnie popularna. Jednak kiedy na jednej z celebryckich imprez przyłapuje chłopaka na zdradzie, odchodzi od niego i wyjeżdża z popularną Violą w podróż po całym świecie, która ma pomóc jej stać się sławną.
Już po pierwszych zapowiedziach jasne było, że twórcy Dziewczyny influencera chcą pójść śladem Dziewczyn z Dubaju, Pokusy czy produkcji Patryka Vegi i promują swój film jako szokujący thriller, który miałby odkrywać przed widzami straszliwy świat social mediów. Film promowano dramatycznym hasłem „wszystko za lajka”, a na jednym z plakatów widzieliśmy skąpane w czerwieni stosy pieniędzy. Chyba nikogo nie zaskoczę mówiąc, że była to zagrywka czysto marketingowa, a film w rzeczywistości nie jest wcale wstrząsający, a jedynie koszmarnie nudny.
Przez większość czasu w Dziewczynie influencera po prostu nic się nie dzieje. Zosia i Viola jeżdżą po tropikalnych miejscach, bawią się, wstawiają zdjęcia na Instagrama i nie wynika z tego zupełnie nic. Ich przygody to w zasadzie jeden długi teledysk. Równocześnie cały czas toczy się drugoplanowy wątek Komfiego i jego nowej dziewczyny, Pauli, który także okazuje się kompletnie nijaki i nieznaczący. Scenarzyści chcieli pokazać, że influencerzy są fałszywi, ale zapomnieli, że potrzebują do tego jeszcze jakiejś fabuły. Wiele scen jest w filmie tylko po to, by sztucznie wydłużać jego metraż. Osobiście nie oczekiwałem oczywiście, że Dziewczyna influencera będzie dobra – liczyłem natomiast na to, że będzie na tyle głupia, że seans w kinie upłynie mi przyjemnie (choćby tak, jak to było w przypadku Piep*zyć Mickiewicza). Niestety po pierwszym akcie film zupełnie traci tempo i aż do końca pozostaje męczącym, nieoglądalnym snujem.
Może jeszcze mroczna opowieść o świecie influencerów mogłaby być jakkolwiek angażująca, gdyby choć przez chwilę zależało mi na bohaterach. Jednak wszystkie postacie, które pojawiają się w filmie to irytujące kartony. Zosia na tle innych bohaterek jest niezwykle nijaka i irytująca. Ciężko nawet jej współczuć, bo wszystkie tarapaty, w jakie wpada, wynikają z jej głupoty i naiwności. Z tak irytująca, infantylną bohaterką ciężko jakkolwiek sympatyzować. Niewiele lepiej wypada cała reszta. Reżyser prowadzi wszystkie drugoplanowe postacie w identyczny sposób. To fałszywi influencerzy, ale i pogubieni ludzie, którzy ukrywają swoje prawdziwe oblicze. Viola chce zdobyć sławę, bo w dzieciństwie zostawiła ją matka, Paula chce się pokazywać na ściankach, bo przeżywa kryzys wieku średniego. Wszystkie te poważne wątki są przesadnie ckliwe i wciskane nam do gardła za pomocą najbardziej moralizatorskich scen i dialogów.
Jednak najważniejszym elementem Dziewczyny influencerów miało być przedstawienie mrocznego oblicza świata internetowych celebrytów. Problem w tym, że wszystko to, co w założeniu szokujące i wstrząsające, wywołuje co najwyżej ciarki żenady. Widać, że twórcy filmu tak naprawdę niewiele wiedzą o social mediach. Próbują pokazywać rzeczywiście istniejące zjawiska takie jak obecność dzieci w Internecie, kupowanie obserwujących czy popularność OnlyFansa, ale zawsze wychodzi im to w przerysowany, sztuczny sposób. Film często próbuje nas szokować rzeczami, które są oczywiste. Próbuje nam uświadamiać, że influencerzy wcale nie funkcjonują tak, jak pokazują na Instagramie, ale czy kogoś jeszcze rzeczywiście to zaskakuje? Przy tym scenariusz jest napisany na tyle źle, że finalnie, żeby wprowadzić jakiekolwiek realne zagrożenie, w filmie musi pojawić się rosyjski gangster. Jaki ma to związek ze światem influencerów? Kompletnie żaden, ale jak widać, twórcy nie mieli innego pomysłu na zamknięcie historii.
Biorąc pod uwagę, jak strasznych rzeczy o influencerach dowiedzieliśmy się w zeszłym roku przy okazji Pandora Gate, film Gonery jest nawet jeszcze bardziej żenujący. Jest pustym produktem bez własnego głosu, który powstał tylko dlatego, że ktoś zauważył, że film o Internecie ma duży potencjał marketingowy. Twórcy patrzą na świat influencerów z góry, starczym okiem oceniając wszystko, co się w nim dzieje. Nie ma żadnej próby realnego zagłębienia się w temat, nie ma próby odkrycia prawdziwych mechanizmów rządzących tym środowiskiem. Zamiast tego są kolejne tandetne sceny, w których wydźwięk zawsze jest ten sam – „patrzcie jaki ten Internet jest fałszywy, jaki jest zły!”. Szkoda tylko, że nie oglądamy tu rzeczywistego obrazu social mediów, a jedynie dziwną, karykaturalną fantazję na ich temat tworzoną ewidentnie przez kogoś, kto już od bardzo dawna nie rozumie młodych ludzi i panujących wśród nich trendów.
Dziewczyna influencera to również aktorski koszmar. Autentycznie nie jestem w stanie znaleźć żadnego aktora, który wypadłby w swojej roli chociaż znośnie. Wcielająca się w Zosię Karina Rezner grała wcześniej tylko w półamatorskim sitcomie Akademik i widać, że kompletnie sobie nie radzi. Jest sztuczna, irytująca, w poważniejszych scenach nie da się brać jej na poważnie. Nie lepiej jest na drugim planie. Żadna z aktorek wcielających się w drugoplanowe influencerki nie wypadła przekonująco. Przeważnie ich role oparte są jedyne na szarżowaniu i wpadaniu w nieznośny manieryzm. Pojawia się też Mateusz Banasiuk jako comic relief, ale żadna ze scen z nim nie wypadła zabawnie, a w finale jego wątek okazuje się nie mieć żadnego znaczenia. Mamy też kilka cameo prawdziwych influencerów. Jest Michał Piróg powtarzający ckliwe truizmy do kamery i Wojtek Gola w jednej z najgorzej zrealizowanych scen walki w polskim kinie.
Formalnie Dziewczyna influencera bardziej niż film przypomina kiczowaty teledysk. Bohaterki jeżdżą po egzotycznych krajach, robią sobie zdjęcia w bikini w rytm tandetnych piosenek i imprezują w blasku instagramowych neonów. Wszystko to zdaje się biedne, pozbawione pomysłu na siebie. Pod tym względem znacznie lepiej wypadły już nawet Dziewczyny z Dubaju i Pokusa Marii Sadowskiej, gdzie choć trochę udało się oddać przepych celebryckiego świata.
Dziewczyna influencera to porażka na absolutnie każdej płaszczyźnie. Film fatalny scenariuszowo i reżysersko, teledyskowy, przez większość czasu po prostu śmiertelnie nudny. Oglądanie jak dwie dziewczyny po prostu jeżdżą po hotelach i robią sobie zdjęcia to prawdziwy koszmar. Nie ma tu ani pomysłu na formę, ani na fabułę. O ile niektóre ze złych polskich filmów można polecić ze względu na to, że są przynajmniej zabawne, tak Dziewczynę influencera odradzam wszystkim, bo jest po prostu okropnie męcząca. Przy tym to też produkcja oparta na truizmach, przy której Dziewczyny z Dubaju wyglądają jak naprawdę złożone kino społeczne. Hasło promocyjne „wszystko za lajka” bardziej niż do influencerów zdaje się pasować – o ironio – do twórców, bo ci zrobią wszystko, żeby podpiąć się pod popularny temat i ściągnąć do kin jak najwięcej ludzi. Miejmy nadzieję, że im się to nie uda, a o Dziewczynie influencera za tydzień nikt już nie będzie pamiętał.