Czy zechcą państwo porozmawiać o Bogu? Z takim pytaniem w tym roku nawiedzają nas Scott Beck oraz Bryan Woods – twórcy arcyciekawego horroru od studia A24, czyli Heretic. Zapraszamy do przeczytania recenzji filmu, który mieliśmy okazję zobaczyć na tegorocznym American Film Festival.
Horror i religia idą ze sobą w parze od dekad. Ciężko byłoby sobie wyobrazić ten gatunek pozbawiony kwestii wiary, religii czy Boga. Ojcami chrzestnymi współczesnych horrorów są przecież Egzorcysta Williama Friedkina oraz Omen Richarda Donnera – filmy, które odważnie podjęły się religijnego tabu w obrębie gatunku. Zarówno horror, jak i religia potrafią nas wystraszyć, a odczytując religię nie jako święty tekst, a tekst kultury, znajdziemy w nim wiele motywów, które mogłyby się znaleźć w niejednej produkcji z kina grozy. Horror i religia u swoich fundamentów zadają pytanie, co to znaczy być człowiekiem? To w istocie refleksja nad śmiercią człowieka, życiem po śmierci, które nadal stanowi dla nas zagadkę i próg nie do przeskoczenia. W odróżnieniu od religii czy, szerzej mówiąc, instytucji, które wykorzystują tę szarą strefę do kontroli. Boimy się śmierci, boimy się nicości, a wiara w Boga i w instytucje kościelne zdaje się lekiem na nasz strach podyktowany pytaniem: „co dalej?”. Twórcy horrorowi sprytnie to wykorzystują, zaburzając ziemskie profanum, wdrażając do naszego świata elementy paranormalne – demony, zjawy czy bestie, będące odzwierciedleniem zła i nadchodzącej śmierci. Tu horror i religia ponownie się zazębiają – w obu przypadkach śmierć jest nieunikniona.
Heretic, nowy horror od studia A24, zdaje się bezpretensjonalną zgrywą z fanatyzmu religijnego, lecz okazuje się, że coś więcej kryje się pod tą farsą. Film Scotta Becka oraz Bryana Woodsa (twórców nomen omen Domu strachów) przedstawia losy dwóch młodych misjonarek mormonów – nieśmiałej siostry Paxton (Chloe East) oraz pewnej siebie Barnes (Sophie Thatcher), które na odludziu napotykają samotny dom, w którym mieszka pan Reed (Hugh Grant). Gospodarz wita dwie młode dziewczyny ciastem z jagodami, a w międzyczasie rozpoczyna dyskusję o wierze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie szeroki uśmiech pana Reeda, który z entuzjazmem wpuścił dwie młode damy do swojego domu oraz to, że debata na temat religii zamienia się w paniczny escape room.
To kino bardzo gęste od napięcia, ściśnięte operatorsko na twarzach bohaterów i niejednoznacznie prowadzące narrację… do momentu. Na myśl od razu nasuwa się inny horror z tego roku, który wpisuje się w nurt holy horroru, czyli Longlegs Osgooda Perkinsa. Choć pewne środki dramaturgiczne łączą te dwa filmy, to jednak twórcy obu produkcji zupełnie inaczej podchodzą do tematu wiary. Perkins burzy dualistyczny koncept wiary i ludzkiej egzystencji, wyciągając na wierzch liczne grzechy Ameryki. Heretic stawia raczej więcej pytań na temat patriarchatu Kościoła oraz znaczenia religii w systemie kontroli społeczeństwa, podchodząc do tych zagadnień niekiedy w bardzo wywrotowy sposób.
Heretic do pewnego momentu zdaje się dystansować od innych, podobnych religijnych horrorów. Fakt, jest tu sporo budowania napięcia, ikonografia również wpisuje się w szerszy kod kulturowy, natomiast podobnie jak dwie główne bohaterki, z czasem zaczynamy rozumieć, że to jedynie sprawna gra pozorów i przekonań. Gra, w której za kurtyną wcale nie będzie żadnego demona, gdzie za drzwiami może będzie upragniona wolność, a ten świrnięty pan Reed tylko się nabija. W tej niewiedzy, nieprzewidywalności Heretic jest najciekawsze. Niby narracyjnie nasza sympatia i serce leży po stronie mormonek, które są znakomicie zagrane przez Chloe East oraz Sophie Thatcher – duszą na swoich twarzach wiele emocji, strachu, ale też pewności siebie – tak istotnej przecież przy utrzymaniu wewnętrznej wiary.
Film jednak bierze nieraz widzów na drugą stronę, po której swój spektakl odgrywa postać Hugh Granta, która mówiąc kolokwialnie – „ora” wierzenia młodych kobiet. Brytyjski aktor jest fantastyczny. To jego spektakl, jego świątynia, w której wszystko ma idealnie przygotowane. Każda riposta, każde zdanie czy chwila zawahania się wychodzą od scenariusza, który wcześniej sobie przygotował. Grant błyskotliwie kreuje swoją postać – arcybiskupa, który poprzez swój uśmiech, mimikę potrafi w jednej scenie rozbawić, a w kolejnej już przerażać. To postać niczym żywcem wyjęta z survival horrorów, a sceneria, dzięki swojej zamkniętej przestrzeni, przywodzi na myśl mapy znane z tego gatunku gier.
Łatwo było jednak wpaść w świecką próbę wyśmiania wiary czy religii, lecz film zachowuje w tym względzie dystans, wytrącając z czasem z dłoni argumenty Reedowi. Ta groteska, czarny humor silnie rezonujący z zeszłorocznym Egzorcystą Papieża, objawia się przy konfrontacji Reeda z religią, żonglującego analogiami popkulturowymi, które jednak stanowią tylko atrakcyjną fasadę do jego przekonań. Jak twierdzi Lisa Morton, autorka licznych horrorów i książek o Halloween – „oprócz słabej fabuły, łączenie horroru z religią może się nie udać, jeśli film ma obrazić wyznawców określonej wiary”. Heretic na całe szczęścia nie wpada w tę pułapkę, nie wyśmiewając czy krytykując stricte Boga, a sam system, instytucje religijne, choć i na tym polu pozostawiając wiele otwartych pytań na temat wiary.
Niestety, struktura filmu nie obroniła się na dłuższą metę. Choć religioznawcza potyczka wywołała sporo nieskrywanej rozrywki, historia potem zaczyna orbitować wokół tych otwartych pytań, a twórcy nie mieli pomysłu, jak sprytnie dalej poprowadzić narrację. Heretic zamienia się z czasem w zwykły horror, pełen banalnych rozwiązań fabularnych czy wyświechtanego zakończenia. W ironicznej meta-grze można dopasować to do samej postaci Reeda czy może szerzej – samej religii, budującej wokół siebie piękny monument, lecz na końcu tej drogi nie czeka nic wielkiego. Historia rozpada się niczym domek z kart, podobnie jak różne systemy wiary. Być może, podobnie jak w przypadku głównych bohaterek, również twórcy doświadczyli kryzysu wiary – tym razem w swoją własną opowieść i jej przesłanie.
W niepokojącej i angażującej dyspucie zmienia się z czasem w makabryczny escape room, zatracający z czasem w swojej formie energię oraz dramatyzm na rzecz wydukania do końca pewnych tez oraz kliszowych zabiegów fabularnych. Pozostaje uczucie niespełnienia. Jak gra, która po angażującej rozgrywce, kończy się kiepskim quick time eventem. Mimo to Beck oraz Woods wyszli naprzeciw swojej ostatniej, kiepskiej produkcji, 65, tworząc gatunkową zabawę na temat wiary, nie uciekającą w przesadny dydaktyzm i proste odpowiedzi. A wiara i proste odpowiedzi, wbrew pozorom, wzajemnie się wykluczają. Nawet w liberalnych narracjach, które krytycznie spoglądają na religię i instytucje kościelne, często pojawia się próba odnalezienia sacrum w świecie, który zdążył już pójść o krok dalej.
Heretic zadebiutuje w kinach 22 listopada.