Pierwsza wojna światowa była konfliktem bezwzględnym. Przepełnione chorobami, klaustrofobiczne okopy, stanowią po dziś dzień relatywną rzadkość na kinowych ekranach, gdy spojrzymy dla porównania na liczbę tytułów o II wojnie światowej. Poza trudnościami i kosztami związanymi z ukazaniem tak specyficznych realiów, wpływ na to może mieć również oryginalna adaptacja Na Zachodzie bez zmian, uważana przez wielu za ultymatywne dzieło. Jak jednak udała się kolejna próba przełożenia prozy Ericha Marii Remarque’a w porównaniu z prawie 100-letnim pierwowzorem?
Zacznijmy od zaznaczenia, że poniższy tekst ma na celu porównać wyłącznie dźwiękową wersję All Quiet on the Western Front studia Universal z 1930 roku, z wyprodukowaną przez Netflix niemiecką adaptacją z zeszłego roku, która już za tydzień powalczy o Oscara w kategorii Best Picture, konkurując z takimi filmami, jak Tár czy Duchy Inisherin. Nie zamierzam odnosić się w nim do książkowego pierwowzoru, ani filmu telewizyjnego z 1979 roku
Punkt wyjścia obu produkcji jest taki sam – 18 letni Paul Bäumer, dołącza do niemieckiego wojska. Pełen wigoru i zapału, traktuje perspektywę walki na zachodnim froncie jako zabawę i swoisty rytuał przejścia, który pozwoli mu stać się mężczyzną. Te oczekiwania zostają jednak bardzo szybko skonfrontowane z brutalną rzeczywistością wszechobecnej śmierci oraz egzystencji w ciągłej niepewności wobec własnego losu.
Pierwsze pół godziny w obu przypadkach stanowi dobre zobrazowanie zupełnie dwóch różnych intencji autorów. W pierwowzorze obserwujemy, jak całe miasteczko, z którego pochodzi nasz bohater, daje się porwać wszechobecnej ekscytacji związanej z perspektywą patriotycznej walki o swój kraj, a główny bohater trafia wraz z przyjaciółmi na szkolenie militarne. Ćwiczenia stanowią dla nich pretekst do wygłupów i przedłużenia swoich szkolnych wybryków. Dostajemy więc dużo przestrzeni ekranowej, aby obyć się z postaciami, co powoduje, że zaczynamy przejmować się ich losem, tym samym stawiając solidne podwaliny pod nadchodzące dramatyczne wydarzenia.
Nowa wersja historii nie marnuje natomiast ani sekundy. W otwierającej film scenie obserwujemy bitwę o fragment ziemi niczyjej, podczas której kamera śledzi jednego z żołnierzy, który przewidywalnie po chwili zostaje uśmiercony. Następnie śledzimy losy jego ciała i munduru, który zostaje oczywiście oczyszczony i przygotowany do przekazania kolejnemu rekrutowi. Po chwili poznajemy naszego głównego bohatera, który w ciągu kilku następnych minut trafia na front. Przyglądając się tym dwóm sekwencjom, możemy stwierdzić, na co twórcy stawiają nacisk. W przypadku wersji z 1930 r. mamy do czynienia z bardziej personalną historią, której zależy, aby widz zżył się z bohaterami i nie mógł pozostać obojętnym wobec czekającego ich losu. Zeszłoroczna pozycja rysuje obraz o wiele bardziej ogólny, skupiając się na ogromnej skali tragicznych wydarzeń i potworności konfliktu, który dotknął całe społeczeństwo europejskie.
Do powyższych wniosków należy dodać również, jakie wątki zostały dodane, a które pominięte w nowej adaptacji. Dostajemy w niej dużo politycznego tła, którego w pierwowzorze właściwie nie ma. Sceny pertraktacji pokojowych czy życia generała wojska niemieckiego stanowią nowość, która zastępuje wiele scen okopowej codzienności oraz powrotu Paula do swojego rodzinnego miasteczka na przepustce. Warto zwrócić też uwagę na sposób, w jaki kadrowana jest wersja z 2021 roku. Widzimy w niej bardzo dużo zbliżeń i długich ujęć, które budują poczucie klaustrofobii panującej w okopach, skontrastowanych z szerszymi kadrami podczas scen większych bitew, lepiej oddających skalę konfliktu. Nie byłoby więc na miejscu stwierdzenie, że zeszłoroczna pozycja zatraciła charakter oryginału z lat 30. Po prostu postanowiono pójść w inną stronę z wydźwiękiem historii, co jest konsekwentnie nakreślane od pierwszej do ostatniej sceny.
I na tym etapie należałoby wejść w sferę spoilerów, aby przeanalizować finałowy przekaz obu produkcji, bazując na ich zakończeniu. Oryginalne zakończenie Na Zachodzie bez zmian następuje po powrocie głównego bohatera na front ze wspomnianej wcześniej przepustki. Przez cały film przewija się motyw tego, że obserwowane przez nas postaci zostały straumatyzowane przez „wojnę, która zakończy wszystkie wojny” do tego stopnia, że nie wyobrażają sobie one powrotu do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Co za tym idzie – Paulowi na tym etapie zależało bardziej na odnalezieniu i pozostaniu u boku swoich braci w boju, niż przetrwanie konfliktu do jego końca. Spada na niego jednak kolejna tragedia w postaci śmierci najbliższego druha – Stanislausa Katczynskiego. Jego los zakończył się nagle, bez zapowiedzi, przez bombardowanie ze strony wroga. Pomimo usilnych starań, aby donieść przyjaciela do lazaretu, Paul przybył niestety za późno. Następnie widzimy, jak protagonista podczas warty na granicy okopu zauważa zaraz za drutem kolczastym motyla – symbol piękna, przywodzący na myśl młodzieńcze lata. Gdy wyciąga w jego stronę rękę, zostaje zastrzelony przez wrażego snajpera. Metaforyczny wydźwięk tej sceny jest czymś, co zostaje z widzem na długi czas po zakończeniu seansu. Próba sięgnięcia po coś niewinnego i pięknego, zostaje przedwcześnie zniszczona przez bezwzględny, pozbawiony nawet większej intencji akt przemocy. Tak oto zostaje podsumowana I wojna światowa – konflikt, który zabił w całym pokoleniu niewinność i pozbawił tysiące młodych ludzi przyszłości.
Niemiecka adaptacja idzie w zupełnie inną stronę. Wydano rozkaz o zakończeniu walk, o godzinie 11:00, 11 dnia, 11 miesiąca. Stanislaus postanawia, że taką okazję należy zacząć celebrować już wcześniej, więc wraz z Paulem udaje się na pobliską farmę, aby ukraść gęś. Plan niestety zupełnie nie wychodzi i w konsekwencji Katczynski zostaje postrzelony w lesie. Jego śmierć nie jest jednak przypadkowa, bo za spust pociągnął syn właściciela przybytku, który nasi bohaterowie chcieli okraść. Następnie po raz kolejny widzimy, jak Paul pomimo usilnych starań przybywa do lekarzy, niosąc swojego przyjaciela za późno, aby dało się mu pomóc. Wszyscy żołnierze zostają po chwili zwołani przez generała, który rozkazuje przeprowadzić zaraz przed ustaloną godziną zakończenia konfliktu ostatnią, desperacką szarżę na okopy sił francuskich. Pozbawiony już na tym etapie emocji Paul wówczas ginie, a po wybiciu 11:00 obserwujemy, jak inny młody rekrut robi dokładnie to samo, co nasz bohater po pierwszym ataku na okop, który przeżył – zbiera nieśmiertelniki z ciał licznych ofiar.
W tym finale, jak i całym filmie, o wiele bardziej uwypuklony został bezsens samego konfliktu. Nasz protagonista ginie, aby usatysfakcjonować ego dowodzącego, który sam nie bierze udziału w walkach. Rysuje nam się w ten sposób nieco inny obraz I wojny światowej, która nie była tylko sumą tragedii rodzin poległych żołnierzy, ale również wypadkową chorych zapędów rządzących, którzy w żadnym stopniu nie liczyli się z losem osób, które walczyły w ich imieniu. Czy mowa tu o Paulu, żołnierzu z pierwszej sceny, czy rudowłosym rekrucie, którego pierwszy dzień na froncie okazał się ostatnim wielkiej wojny – w ogólnym rozrachunku ich życie i śmierć nie stanowiły dla ludzi znajdujących się ponad nimi w hierarchii żadnej różnicy.
Jak więc widać, pomimo bazowania na tej samej powieści, prawie sto lat robi wielką różnicę w sposobie jej adaptowania. Gdzie wersja z 1930 r. stawia na maksymalne uczłowieczenie często bezimiennych szeregowych, współczesna zdaje się skupiać na nakreśleniu charakteru niepotrzebnej wojny, która pochłonęła miliony żyć. Obie pozycje uważam za filmy godne uwagi, jednak z zupełnie różnych powodów. Stwierdzenie wyższości któregokolwiek z nich okazuje się więc nie tylko niewykonalne, ale i niepotrzebne. Możemy patrzeć na oba obrazy jako w pewnym stopniu dopełniające się, sumarycznie dające widzowi pogląd zarówno na ogół oraz szczegół tego brutalnego okresu z historii ludzkości.
Najnowsza wersja Na Zachodzie bez zmian jest dostępna na platformie Netflix.