W 2022 roku pośród filmów pokazywanych w konkursie Spectrum podczas 13. American Film Festival znalazł się Nieznany kraj. Opowiadał on o Tanie, która podróżowała po Ameryce. spotykając tę część społeczeństwa, o której przeważnie w kinie się nie mówi. W rolę główną wcieliła się Lily Gladstone, wówczas nie tak rozpoznawalna jak dziś, bo Czas krwawego księżyca nie ujrzał jeszcze wtedy światła dziennego. Nieznany kraj zbierał naprawdę dobre opinie, szczególnie jak na debiut. Widzom i krytykom imponował poetycki styl, w recenzjach film porównywano nieraz choćby do twórczości Terrence’a Malicka. W tym roku podczas festiwalu Tribeca zadebiutowało Jazzy, które stanowi swoisty spin-off Nieznanego kraju. Morissa Maltz tym razem opowiada historię kilkuletniej Jasmine, będącej siostrzenicą Tany.
W filmie śledzimy losy Jazzy pochodzącej z plemienia Lakota od 6 do 12 roku życia. Dziewczynka nawiązuje przyjaźnie, przeżywa pierwsze miłości i spędza czas z rodziną, odkrywając swoje pochodzenie.
Od razu należy zaznaczyć, że przy Jazzy trudno w ogóle mówić o jakiejś fabule. Film Maltz nie ma na celu opowiadania historii, to raczej obserwacja. Gdyby nie wyraźny styl reżyserki można by go właściwie pomylić z dokumentem. Znajdziemy tu niezliczoną liczbę scen, w których mamy po prostu oglądać interakcje zachodzące między dziećmi, z których nic nie musi wcale wynikać. Jazzy nie prowadzi też do żadnej konkretnej konkluzji. Wątki i postaci się ze sobą zlewają, tworząc pewien obraz dzieciństwa, skupiony nie na pojedynczych wydarzeniach, ale emocjach tytułowej bohaterki.
Jeśli mamy już szukać w Jazzy jakiegoś motywu przewodniego, to poza oczywistym dojrzewaniem, należałoby za niego uznać relacje. W filmie oglądamy, jak główna bohaterka po raz pierwszy zawiera przyjaźnie, a także jak po raz pierwszy je traci. Wątek jej znajomości z Syriah, rówieśniczką z plemienia Lakota jest jedynym, który można uznać za strukturalnie pełny. Widzimy w filmie, jak dziewczynki spędzają razem czas, jak wraz z upływem lat zmienia się ich postrzeganie samej przyjaźni. Z początku podchodzą do relacji bardzo luźno – uznały, że po prostu się lubią, więc będą się razem bawiły. Dopiero kiedy trochę dorastają, zaczynają za tym iść prawdziwe emocje, refleksje czy działania mające na celu podtrzymanie przyjaźni. Maltz w tym wątku eksploruje także temat rozstania. W pewnym momencie Syriah wyprowadza się z rodzicami pozostawiając Jazzy samą. Reżyserka pokazuje, jak dzieci próbują sobie radzić z decyzjami dorosłych i jak na swoje własne sposoby główna bohaterka stara się zapełnić lukę po przyjaciółce. Dla mnie to właśnie ten aspekt Jazzy jest najbardziej wartościowy i to właśnie z tym portretem pierwszych, społecznych doświadczeń wszyscy widzowie będą się w stanie utożsamić.
Praca z dziećmi jest niezwykle trudna, zarówno na etapie pisania scenariusza, jak i już na planie filmowym. Niewiele jest produkcji, które potrafią oddać perspektywę najmłodszych wiarygodnie i przekonywująco, ale Jazzy z pewnością do nich należy. Film Maltz pod tym względem może przywodzić na myśl choćby niezwykle empatyczne The Florida Project Seana Bakera. W Jazzy każdy z występów dzieci wydaje się całkowicie szczery, w większości dialogów między zaledwie kilkuletnimi bohaterami nie czuć fałszu. Oczywiście zdarzają się też sceny ewidentnie reżyserowane, ale ciężko nie mieć wrażenia, że spora część filmu to improwizacja ze strony młodych aktorów. Na pewno za tym, że wcielająca się w rolę główną Jasmine Bearkiller Shangreaux wypadła tak dobrze, stoi też to, że reżyserka jest jej matką chrzestną, więc otwarcie się przed kamerą przyszło jej znacznie łatwiej.
Można chwalić Morissę Maltz za jej podejście, natomiast ostatecznie należy sobie zadać jedno istotne pytanie – czy za tym wszystkim idzie coś więcej? Osobiście uważam, że niestety nie. Oczywiście sceny ukazujące budowanie pierwszych relacji są wartościowe i można się z nimi w jakiś sposób utożsamiać, ale jako całość Jazzy jest wydmuszką. Film usilnie pozuje na poetyckie kino wysokiej próby, ale ja widzę w nim głównie truizmy. Całość zdaje się być trochę rozdarta. Z jednej strony ma być przyziemnym, intymnym obrazem dzieciństwa, z drugiej widać tu ambicje i impresjonistyczne tendencje reżyserki. Wątki się ze sobą mieszają, bohaterowie znikają i pojawiają (Lily Gladstone ma na przykład zaledwie dwie sceny), a to wszystko nie do końca się łączy. Chyba wolałbym już po prostu obejrzeć dokument o dzieciństwie w plemieniu Lakota, bo w takiej formie styl Maltz nie byłby aż tak inwazyjny i nie kolidowałby z naturalnym obrazowaniem młodych bohaterów.
Styl Maltz jest bardzo wyrazisty i podzielił widownię już przy okazji Nieznanego kraju. Jedni uznawali go za niezwykle ambitny i przyrównywali do Terrence’a Malicka, innych męczył. Ja w tej dyskusji jestem trochę pośrodku. Jednak uważam, że w poprzednim filmie reżyserki ów styl przynajmniej korespondował z treścią. W Jazzy jest inaczej. Lubię wszystkie spokojne sceny, w których po prostu oglądamy interakcje między dziećmi i w których właściwie nie widać ingerencji twórczyni. Nie podobają mi się natomiast długie, poetyckie montaże z muzyką w tle. Jest ich zdecydowanie za dużo i nijak nie współgrają z poruszaną tematyką. Uważam, że za całą tą, nieco impresjonistyczną stylistyką nie idzie chęć przekazania czegoś, a jakaś wymuszona potrzeba artyzmu. To nie poezja, a poza.
Mam z Jazzy problem o tyle, że trudno mi ją jednoznacznie oceniać. Widzę tu zarówno elementy świetnego coming of age, w którym na pierwszym miejscu stoją dzieci i ich relacje, jak i sceny, których jedynym celem jest udawanie głębokich. Widać, że Morissa Maltz ma w sobie wiele empatii i szkoda, że nie wykorzystuje jej w pełni. Gdyby ograniczyła momenty, w których na pierwszy plan wychodzą muzyczne montaże i ujęcia przyrody jej film mógłby być czymś znacznie lepszym. Równocześnie nadal doceniam samo to podejście do kina coming of age, w którym na pierwszym planie mają być emocje dziecka. Jazzy warto dać szansę, bo jeśli trafi w konkretną wrażliwość, seans może się okazać niezwykle emocjonalny.
Jazzy będzie pokazywane podczas tegorocznego American Film Festival w ramach sekcji „Young Americans”, której jako Immersja mamy przyjemność być partnerem.