Choć w komiksach Kraven jest jednym z najpopularniejszych i najciekawszych wrogów Spider-Mana, nigdy nie miał szczęścia w świecie kina. Pomysłów na przeniesienie łowcy na wielki ekran było wiele. Sam Raimi chciał, żeby pojawił się w Spider-Manie 4, ale filmu nigdy nie udało się zrealizować. Kraven był też pomysłem Jona Wattsa na antagonistę w Bez drogi do domu, ale finalnie zastąpiło go multiwersum i złoczyńcy z pięciu innych filmów o Pająku. Kilka lat temu okazało się, że doczekamy się wreszcie filmowej wersji postaci i to na pierwszym planie. Sony uznało bowiem, że Kraven Łowca będzie częścią ich uniwersum złożonego z wrogów Spider-Mana, w którego skład wchodzi jeszcze trylogia Venoma, Morbius i tegoroczna Madame Web. Pomimo ciągłego przekładania premiery produkcja wreszcie trafiła na ekrany kin i okazuje się, że będzie zakończeniem specyficznego świata kreowanego przez Sony. Czy jest choć trochę lepsza niż jego pozostałe odsłony?
Sergei Kravinoff jest synem groźnego gangstera, Nikolaia. Po tajemniczym wypadku z młodości i uzyskaniu supermocy, chłopak uciekł z domu, a teraz krąży po świecie jako łowca, zabijając wpływowych ludzi, którzy mordują zwierzęta dla handlu. Kiedy Kravenem zainteresuje się przestępca zwany Rhino, ten będzie musiał skonfrontować się z przeszłością i stoczyć najcięższą walkę w życiu.
Już w samych założeniach Kraven Łowca jest projektem bardzo dziwnym. Z jednej strony bowiem ma on być prostym origin story, w którym główny bohater przeżywa pierwsze przygody i musi odkryć, kim tak naprawdę jest. Z drugiej film ewidentnie miał być częścią większej historii i pojawia się w nim mnóstwo motywów czy postaci, które planowano dalej rozwijać w ramach sequeli i innych projektów z SSU (Sony’s Spider-Man Universe). Kraven będzie nostalgicznym przeżyciem dla wszystkich tych, którzy pamiętają jeszcze początki XXI wieku, czyli najgorszą erę dla kina superbohaterskiego, w której komiksowy kicz zamieniano na motywy science fiction traktowane przeważnie ze śmiertelną powagą. Wystarczy wspomnieć, że film Chandora zaczyna się od długiego, nudnego prologu, w którym dowiadujemy się, że Sergei dostał moce po wypiciu magicznego eliksiru, a także połączeniu jego krwi z krwią legendarnego lwa oraz śmierci klinicznej. Tak kuriozalnych rozwiązań jest mnóstwo. Twórcy zamieniają kreskówkowych villainów na przyziemnych gangsterów, mówiąc o eksperymentach mieszających ludzkie i zwierzęce DNA. To, jak usilnie projekt próbuje być mroczny, równocześnie opierając się na tak kuriozalnych, głupich konceptach, często tworzy niezwykle komiczny efekt. Dlatego Kraven Łowca, pomimo bycia po prostu bardzo złym filmem i wielu dłużyzn, może się też okazać świetną zabawą, podobnie zresztą jak Venom 2: Carnage czy Madame Web.
Starając się ocenić scenariusz Kravena pod kątem warsztatu, trudno bronić którykolwiek jego element. Nie działa tu właściwie nic, poczynając od niechlujnej, klejonej na ślinę fabuły. W pierwszej połowie nie dzieje się właściwie nic, a film skupia się na nudnej genezie protagonisty, by w drugiej zasypać nas bohaterami, spośród których spora część nie odgrywa żadnego znaczenia. W pewnym momencie pojawia się na przykład pomniejszy antagonista nazywany Cudzoziemcem. Raz na jakiś czas dostajemy scenę, w której bada ślady działalności Kravena, używając swoich nie do końca sprecyzowanych mocy i wspominając, jak to nienawidzi łowcy. A wszystko to, by w finale zmaterializować się na dwie minuty i został pokonanym przez inną, równie nieznaczącą postać. Równie kuriozalnie jest prowadzona Calypso. To akurat jest o tyle zabawne, że twórcy obsadzili w tej roli laureatkę Oscara, Arianę DeBose, by później nie dać jej żadnego, konkretnego wątku. Przez ten nadmiar postaci Kraven Łowca staje się niezwykle chaotyczny. Prosta, rodzinna historia, rozpisana dla dwóch braci i ich ojca, kompletnie gubi się wśród innych wątków. Cudzoziemiec, Calypso i Rhino zdają się postaciami z kompletnie innego filmu niż Kravinoffowie. Nawet jeśli gdzieś tam w środku Kravena Łowcy kryła się względnie kompetentna, spójna historia, zabili ją kolejni, zbędni bohaterowie, głupie pomysły czy motywy, które są tu tylko po to, by rozwijać uniwersum. Przez to, że Sony ewidentnie chciało rozwijać większość postaci w przyszłości, w Kravenie ich historie pozostają otwarte, a to pozostawia rozczarowujący efekt, szczególnie kiedy wiemy już, że SSU jest martwe.
Poza mnóstwem nieznaczących bohaterów, scenariusz raczy nas też jednymi z najgorszych dialogów, jakie w tym roku można usłyszeć w kinie. Są oczywiście puste, pompatyczne slogany o dziedzictwie, polowaniu i zostawaniu legendą, wypowiadane przeważnie przez Russella Crowe’a, ale też inne absurdalne kwestie, podawane zawsze z poważną twarzą. Moim osobistym faworytem jest moment, w którym Nikolai mówi o swoim synu, który umie dobrze naśladować głosy, że „zawsze był jak kameleon”, co oczywiście jest pozbawionym jakiejkolwiek subtelności foreshadowingiem dalszego przebiegu fabuły.
Jest jeden pomysł na fabułę Kravena Łowcy, który rzeczywiście doceniam, ale którego nie udało się do końca zrealizować. Mam na myśli ideę, żeby film był po części kinem gangsterskim. Pod koniec dowiadujemy się bowiem, że za całą fabułą stał szerszy plan oraz walka o zależności w mafijnym świecie. Scena, w której Sergei rozmawia o tym z ojcem, to najlepszy moment w całym filmie i chyba jedyny sensownie rozpisany dialog. Ten gangsterski element scenariusza sugeruje, że na Kravena mógł faktycznie istnieć jakiś pomysł i nie miał być to jedynie nudny origin story i podbudówka pod przyszłość uniwersum. Szkoda tylko, że mówimy tu o samej końcówce, a przez całą resztę film pozostaje skrajnie nijakim superhero, niewiele różniącym się od pozostałych produkcji SSU.
Przez sześć lat istnienia uniwersum Sony zdążyło nas już przyzwyczaić do kiepskiej jakości także w warstwie realizacyjnej. Mieszające się ze sobą gluty w Venomach, paskudne wampiry w Morbiusie czy kuriozalne sceny akcji w Madame Web. Pod tym względem Kraven Łowca tylko trochę od tamtych filmów odstaje. Nie jest może bardzo zły, ale po prostu skrajnie nijaki. W większości scen akcji Kraven atakuje przeciwników w ciemności, biega po ścianach i skacze po budynkach. Nie ma nic, co wyróżniałoby go spośród innych bohaterów. Różnica jest taka, że tym razem studio zdecydowało się na kategorię R, więc nudne akrobacje nad przeciwnikami czasem wieńczy przynajmniej rozlew krwi. Poza akcją film wygląda po prostu kiepsko. Zarówno Londyn, jak i Syberia, w których rozgrywa się większość akcji, są szare, nie widać tu żadnego pomysłu na zdjęcia. Jak na film o bohaterze, który kocha ziemską faunę i florę, zaskakująco mało jest tu ładnych krajobrazów. Słabe jest też CGI, ale do tego postpandemiczne Hollywood zdążyło nas już przyzwyczaić. Rhino w swojej pełnej formie nie wygląda nawet w połowie tak dobrze jak ludzko-zwierzęce hybrydy z filmów Gunna, ale trzeba też Sony oddać, że bardzo źle nie jest. Kraven Łowca wizualnie jest bylejaki, nudny, ale tylko momentami kuriozalny (wyjątkiem są dziwne sceny wizji głównego bohatera). W każdym razie nie jest przynajmniej tak źle jak przy Morbiusie czy Madame Web, choć obrana stylistyka pozostaje identyczna.
Trzeba Sony oddać, że jak na film od początku skazany na porażkę, Kraven Łowca ma zaskakująco dobrą obsadę. Nie jest to zresztą nic nowego, bo przecież w SSU widzieliśmy już takich aktorów, jak Tom Hardy, Michelle Williams, Woody Harrelson, Matt Smith, Dakota Johnson czy Sydney Sweeney. Tytułowa rola przypadła Aaronowi Taylorowi-Johnsonowi i uważam, że był to wybór bardzo dobry. Niestety, w samym filmie aktor wypadł średnio, choć to raczej nie wina aktora. Jego Kraven w jest strasznie nijaki. Prezentuje się co prawda dobrze, biegając z mięśniami na wierzchu w łowieckiej kamizelce czy klasycznym, komiksowym futrze (które niestety przyjdzie widzom zobaczyć dopiero w ostatniej scenie), ale brakuje mu jakiegokolwiek charakteru. Nie ma tę postać żadnego pomysłu. Taylor-Johnson pokazywał już wielokrotnie, że jest przede wszystkim świetnym aktorem komediowym z dużą charyzmą. Najdobitniej prezentował to w Bullet Train i Kaskaderze Davida Leitcha. Tymczasem Kraven Łowca kompletnie nie pozwala mu tej strony pokazać. Przez większość czasu ma po prostu przemierzać świat i ze śmiertelnie poważną miną mordować wrogów. Najlepiej wypada zresztą w najluźniejszych scenach, tych ze swoim bratem. W rolę ojca Sergeia wcielił się Russell Crowe i jest to kolejna nudna rola. Tym razem oparta na wypowiadanych patetycznym tonem mądrościach i przerysowanym, rosyjskim akcencie. Widać, że Crowe był na planie tylko ze względu na czek i ani on, ani twórcy nie mieli interesującego pomysłu na jego postać. Nienajgorszy jest Fred Hechinger, odgrywający brata protagonisty. Kiepsko rozpisany wątek nie pozwala mu może na wiele, ale wierzę, że aktor w przyszłości mógłby się stać bardzo dobrym Kameleonem. Poza tym pojawia się też kompletnie zmarnowana Ariana DeBose, w roli, którą mogłaby odegrać każda inna aktorka i nic by się nie zmieniło oraz Christopher Abbott w dziwnej kreacji, zupełnie niepasującej do całej reszty filmu. Zabawne, że przy, na papierze, tak obiecującej obsadzie, w której znalazło się dwóch laureatów Oscara, najlepiej wypada Alessandro Nivola, który jako jedyna osoba na planie zdaje się podchodzić do swojego występu samoświadomie. Aktor wcielił się w postać Rhino i wypadł cudownie. Jest maksymalnie przerysowany, niepokojący, czasem bez konkretnego powodu zaczyna się śmiać, albo dyszeć. Nosorożec to w jego interpretacji ekscentryczny gangster, tylko raz na jakiś czas zmieniający się w wielką, morderczą bestię, a na co dzień chodzący w czystej, białej koszuli z małym plecaczkiem. Widać, że Nivola bawił się na planie świetnie i rzeczywiście miał jakiś pomysł na swoją postać. Pomysł absolutnie odjechany, ale jeszcze bardziej udany w kontraście do pozostałej części obsady traktującej swoje role śmiertelnie poważnie.
Kraven Łowca to film bardzo zły. Nieraz zaskakujący idiotycznymi rozwiązaniami czy niekonsekwencją. Poza rolą Nivoli ciężko mi tu znaleźć coś co rzeczywiście zadziałało. Usilne utrzymywanie mrocznej atmosfery, postacie z tektury i tłumaczenie kiczowatych komiksowych elementów pseudonaukowymi objaśnieniami. Ostatni film SSU to absolutny chaos, łączący w sobie przyziemną, rodzinną historię z opowieścią na szerszą skalę, która ma być podstawą dla dalszej rozbudowy uniwersum, które jest już martwe. Krótko mówiąc, Kraven to wszystko to, do czego Sony już nas przyzwyczaiło.
Na sam koniec chciałbym poświęcić jeden akapit samemu SSU, bo jak już wiemy, Kraven Łowca będzie ostatnią odsłoną tego dziwacznego projektu. Świat, jaki próbowało budować Sony, był absurdalny już u samych podstaw. Uniwersum w całości skupione na Spider-Manie, ale w którym równocześnie go wcale nie ma, to tak głupi pomysł, że mogło na niego wpaść chyba tylko Sony. W ramach SSU nie powstał żaden udany film, ale chyba każdą jego odsłonę będę wspominał ciepło. Poczynając od Venomów, które mimo niskiej jakości miały swój urok. Venom 2: Carnage to dla mnie nadal jeden z najciekawszych, najbardziej odjechanych i urokliwych filmów superbohaterskich. Później Morbius, który poza byciem po prostu fatalną produkcją szybko stał się także na tyle popularnym memem, że Sony próbowało zrobić jego re-release już kilka miesięcy po premierze. Fiasko tego filmu już teraz przeszło do historii Hollywood. Wreszcie Madame Web, czyli jedna z najgorszych i najbardziej kuriozalnych produkcji tego roku. Film, który opowiadał o grupie bohaterek próbujących uratować nienarodzonego Spider-Mana przed złoczyńcą przebierającym się za czarnego pająka, równocześnie nie mogący korzystać z imienia Peter Parker. I wreszcie Kraven Łowca, który pomimo nudy i scenariuszowych problemów ma mnóstwo scen, które ze względu na swoją absurdalność przyniosły mi masę frajdy. Gdybyśmy próbowali patrzeć na SSU obiektywnie należałoby je nazwać najgorszym z superbohaterskich uniwersów. Same złe filmy, ciągłe przekładanie premier, problemy produkcyjne i pomysły tak głupie, że nie sposób uwierzyć, że ktoś w poważnym, hollywoodzkim studiu dał im zielone światło i wykładał na nie setki milionów dolarów przez wiele lat. W tym wszystkim tkwił jednak pewien urok. Ta nieprzewidywalność i skrajna niekompetencja sprawiały, że przy nudnych, taśmowo produkowanych projektach MCU i DCEU SSU było po prostu strasznie ciekawe i, co prawda nieintencjonalnie, ale zabawne. Oglądając każdy film, jaki Sony produkowało w ramach swojego dziwacznego tworu, bawiłem się świetnie. A czy słaby, kiczowaty i głupi film nie jest czasem lepszy niż disneyowski średniak, nie oferujący nic, o czym nie zapomina się tydzień po seansie? Więc na koniec, szczerze i bez grama ironii, chcę powiedzieć, że będę tęsknił.