Coming of (Middle) Age – recenzja filmu „Leave One Day”

Stanisław Sobczyk14 maja 2025 14:30
Coming of (Middle) Age – recenzja filmu „Leave One Day”

Festiwal w Cannes to wielkie premiery, święto kina z całego świata i gwiazdy na czerwonym dywanie. Naturalnie więc przyjęło się, że wydarzenie o tej skali powinien otwierać film głośny, budzący poruszenie czy chociaż okraszony imponującą obsadą. W ostatnich latach Cannes inaugurowali między innymi Asghar Farhadi, Jim Jarmusch czy Leon Carax. Po zeszłorocznym Drugim akcie Quentina Dupieux, który był nie tylko świetną komedią, ale i fantastycznym otwarciem oraz metakomentarzem dla całej branży filmowej, można było oczekiwać podobnie interesującej premiery podczas kolejnej edycji. Jakież więc było zaskoczenie, kiedy okazało się, że tegoroczne Cannes otworzy debiut młodej, francuskiej reżyserki, do tego bez żadnych znanych nazwisk w obsadzie. Decyzja była, delikatnie mówiąc, zaskakująca i trudna do zrozumienia. Czy Leave One Day rzeczywiście jest na tyle dobrym i ciekawym filmem, by inaugurować tak wielkie wydarzenie?

30-letnia Cècile to nagradzana szefowa kuchni, która jest w trakcie pracy nad otwarciem własnej restauracji. Niespodziewane zajście w ciążę i problemy zdrowotne jej ojca sprawiają, że kobieta musi wrócić na rodzinną wieś. Podróż przypomni jej o czasach młodości i sprowokuje do rozważań nad własnym życiem oraz przyszłością.

fot. Leave One Day, reż. Amélie Bonnin

Leave One Day można zaliczyć do nurtu kina, o którym mówi się jako o late coming-of-age. Podczas gdy klasyczne produkcje coming-of-age opowiadają o nastolatkach, młodych dorosłych czy uczniach, tutaj mamy do czynienia z millenialsami, ludźmi, którzy chociaż mają 30 lat, wciąż muszą dojrzeć, zawieszeni gdzieś między młodzieńczą, studencką beztroską a początkiem odpowiedzialnej dorosłości. Do tego typu produkcji zaliczają się choćby Frances Ha Noaha Baumbacha, Kobieta na skraju dojrzałości Jasona Reitmana czy niedawny Taniec młodości Coopera Raiffa. Sporo schematów z tych filmów znajdziemy właśnie w Leave One Day. Mogą to być między innymi wspomnienia z czasów liceum, powrót do rodzinnych stron czy zakładanie rodziny. Debiut Amélie Bonnin przywodzi na myśl także kameralne komediodramaty, kojarzone przede wszystkim z festiwalem w Sundance. Pojawia się tu więc mieszanka poważniejszych wątków z lekkim humorem, zdjęcia stylizowane lekko na taśmę czy swojski, nostalgiczny klimat.

Leave One Day nie można odmówić uroku. To film bardzo przystępny, który żartami, tematyką czy luźną konwencją przemawiać będzie do szerokiej publiczności, a nie, jak mogłoby sugerować umieszczenie go jako inauguracji Cannes, festiwalowych bywalców i krytyków. Reżyserka podchodzi do swoich bohaterów z ogromną czułością. Wielokrotnie zaznacza, że są to ludzie niepozbawieni wad, lecz nie próbuje ich z tego powodu wyszydzać czy demonizować. Najlepiej widać to, kiedy w filmie pojawia się jakiś konflikt, albowiem zawsze jest on portretowany tak, byśmy jako widzowie mogli zrozumieć obydwie strony, a finalnie zostaje przeważnie zwieńczony happy endem. Nie znajdziemy może w Leave One Day żadnych niuansów czy dogłębnego studium charakteru, ale zdążymy polubić wszystkie postacie i szybko zaczniemy im kibicować.

Należy jednak zaznaczyć, że scenariuszowo debiut Amélie Bonnin jest pełen mankamentów, a poważniejsze wątki nie zawsze wypadają dobrze. Moim głównym problemem jest skrótowość. Prawie każdy z wątków dramatycznych jest rozpisany na trzy proste sceny i rozwiązany w banalny sposób. Choćby trudna relacja Cècile z ojcem, która na papierze wygląda bardzo obiecująco i mogłaby stanowić świetną analizę burzliwych zawiłości rodzicielskich, zostaje bardzo szybko rozwiązana jedną ckliwą sceną i naiwnym happy endem. Chciałbym, żeby reżyserka jednak podeszła do historii choć trochę dogłębniej i dodała do niej więcej niejednoznaczności, szczególnie, że nieraz mówi o bardzo złożonych kwestiach. Najbardziej cierpi na tym chyba wątek relacji pomiędzy rodzicami protagonistki, rozpoczęty w naprawdę intrygujący sposób, a zakończony nie rozmową, w której bohaterowie mogliby wytłumaczyć sobie swoje podejście, ale jedną kiczowatą sceną, w której nie padają żadne słowa.

fot. Leave One Day, reż. Amélie Bonnin

Jest jednak jeden element, który zszokował mnie podczas seansu i sprawił, że ten urokliwy, ale scenariuszowo przeciętny film stał się czymś więcej niż tylko standardowym late coming-of-age. Otóż już w pierwszych minutach okazuje się, że w ta sztampowa historia o dojrzewaniu i godzeniu się z przeszłością będzie korzystała z konwencji jukebox musicalu. Bohaterowie w trakcie rozmowy zaczynają śpiewać, by wyrażać swoje emocje. A jako, że nie mówimy tu o standardowym musicalu, ale takim z przedrostkiem jukebox, nie są to oryginalne utwory, lecz popularne, francuskie piosenki, w których tekst został zmieniony na potrzeby fabuły. W filmie usłyszymy między innymi Allors on dans wykorzystane w konwersacji między partnerami, Paroles… paroles… jako nostalgiczne wyznanie matki głównej bohaterki albo piosenkę starego, francuskiego boysbandu przerobioną na życiową balladę. Trzeba twórcom oddać, że są w tej kwestii naprawdę kreatywni i różnorodni. Leave One Day zawiera zarówno kameralne utwory wykonywane prawie acapella, jak i rozdmuchane numery musicalowe z pełną choreografią, których zwieńczeniem jest cudowna scena na lodowisku. Do tego czerpią z przeróżnych źródeł, więc każdy znajdzie coś dla siebie, a najbardziej ukontentowani będą miłośnicy wszelkiego rodzaju francuskiej muzyki. Dla mnie to właśnie te elementy jukebox musicalu sprawiają, że Leave One Day jest filmem wartym uwagi. Jestem pewien, że za tydzień czy dwa, szczególnie w zalewie wielkich premier i niezależnych pereł z Cannes, wyrzucę z pamięci prawie całą fabułę filmu Amélie Bonnin, ale do piosenek będę wracał regularnie co najmniej przez kilka najbliższych miesięcy.

Dużą zaletą Leave One Day jest również obsada, bo choć nie pojawiają się w niej żadne duże nazwiska, wszyscy aktorzy poradzili sobie świetnie. W rolę główną wcieliła się Julliete Armanet i sprawdziła się perfekcyjnie. Udało się jej wykreować postać nie tylko sympatyczną i urokliwą, ale też całkiem interesującą. Jej Cècile jest zawieszona między dwoma światami. Z sukcesami rozwija swoją kulinarną karierę w paryskiej metropolii, równocześnie zupełnie nie radząc sobie z własnymi korzeniami i przeszłością. Grubą kreską odcina się od rodzinnych stron, wstydząc się wiejskiego pochodzenia. Do tego przez nieplanowaną ciążę jest rozdarta między karierą, której poświęciła już tak wiele, a presją czasu i całym światem, który powtarza jej, że wreszcie musi się ustatkować. Nie jest to może postać wyjątkowo oryginalna, ale już ze względu na charyzmę Armanet, świetnie śledzi się jej losy. Druga istotna rola w filmie przypadła Bastienowi Bouillonowi i on także poradził sobie bez zarzutu. Ze sztampowego, wiecznego nastolatka ze wsi wykreował bohatera, którego nie sposób nie pokochać. Jego urok osobisty ciągnie mnóstwo scen komediowych, ale radzi też sobie w konwencji romantycznej. Trzeba też docenić, że dwójka głównych aktorów reprezentuje bardzo wysoki poziom muzyczny, co jeszcze bardziej podnosi poziom scen musicalowych. Na dalszym planie znajdziemy też kilka innych, bardzo dobrych występów. François Rollina jako upartego, ale w środku czułego ojca, Dominique Blanc w roli ciepłej, empatycznej matki i Tewfika Jallaba, którego Sofiane, choć momentami staje się antagonistą dla pary głównych bohaterów, nadal pozostaje postacią, którą można rozumieć czy nawet lubić.

Leave One Day to bardzo przyjemne, solidne kino środka. Szczególnie jak na debiut, film imponuje odważnym i świetnie zrealizowanym pomysłem na wykorzystanie musicalowej konwencji i czułością, z jaką podchodzi do wszystkich bohaterów. Równocześnie to projekt, który scenariuszowo nie radzi sobie najlepiej i wielokrotnie irytuje skrótowością czy płytkim podejściem do poważniejszych wątków. Dla mnie niestety to też, abstrahując już od poziomu, nietrafiony wybór na otwarcie Cannes. Podczas gdy w ostatnich latach festiwal otwierały filmy rzeczywiście interesujące, o których aż chciało się dyskutować, Leave One Day nie budzi żadnych emocji. Taki projekt jako otwarcie to co najwyżej promocja dla kilku francuskich firm produkcyjnych, ale międzynarodowa publika kompletnie go zignoruje i skupi się na całej reszcie festiwalowego programu, szczególnie, że w tym roku ten jest niezwykle obfity.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to