„Maelström”. Retrospektywa Denisa Villeneuve’a

Filip Mańka14 lutego 2024 18:01
„Maelström”. Retrospektywa Denisa Villeneuve’a

Wkraczamy w naszej retrospektywie Denisa Villeneuve’a w najmroczniejszy oraz najbardziej abstrakcyjny film kanadyjskiego reżysera, Maelström. Po eklektycznym debiucie z elementami Francuskiej Nowej Fali przyszła pora na awangardową, hiperrealistyczną wariację o skomplikowanej relacji miłosnej, opowiadanej przez… rybę.

Maelström przedstawia losy 25-letniej Bibiane Champagne – bizneswoman z wieloma sukcesami, która pewnego razu decyduje się na aborcję. Bibiane zatraca się w chaosie pooperacyjnym, wpada w nałóg narkotykowy i alkoholowy, który pewnej nocy skutkuje potrąceniem starszego mężczyzny. Wszystkie wydarzenia, w które pakuje się nieumyślnie Bibi, we wręcz fatalistycznym tonie są ze sobą powiązane. To wszystko jest opowiedziane w ramach szkatułkowej narracji przez rybę patroszoną żywcem, w miejscu, które trzeba zdefiniować jako zaświatowe.

To bez wątpienia najdziwniejszy film Villeneuve’a. Maelström w mocnym stylu wyłamuje się na kanwie jego innych filmów, które jednak z reguły rezygnowały z tak surrealistycznych pomysłów. Ten widoczny kontrapunkt na jego filmografii, formalny i narracyjny, daje jednak nowe światło na artystyczny wachlarz Kanadyjczyka. Część mnie trochę żałuje, że Villeneuve w późniejszych latach nie zdecydował się na podobne eksperymenty poza krótkometrażowym Next Floor. Zresztą sam reżyser do samego końca nie był przekonany do tego pomysłu. Jak sam przyznał, to mógł być jego ostatni projekt: „zdecydowałem, że to zrobię, nawet jeśli myślałem, że to zły pomysł. Obawiałem się, że to ryzykowny projekt i że może będzie to mój ostatni, ponieważ był trudny do wykonania”.

I ciężko się nie zgodzić w tej kwestii z twórcą Diuny. To był odważny ruch ze strony Villeneuve’a, aby po stosunkowo bezpiecznym debiucie, udać się w rejony awangardy, neodadaistycznej podróży pełnej filmowych puzzli, niedopowiedzeń i czarnego humoru. Niech jednak ta gra pozorów Was nie zmyli. Pod tą warstwą absurdu kryje się sporo motywów, dobrze znanych nam z poetyki bohatera retrospektywy, tylko ubranych w nieco szaloną nakładkę. Choć możemy ironizować z oczywistego powiązania z 32 sierpnia na Ziemi, jakim jest wypadek samochody, sam twórca przyznał w wywiadzie dla Playback Magazine, że pragnął ponownie stworzyć historię wokół wypadku samochodowego. To dla Villeneuve’a „najbardziej dramatyczne zdarzenia, które są nam najbliższe i najczęstsze”.

fot. Maelström, reż. Denis Villeneuve, 2001
fot. Maelström, reż. Denis Villeneuve, 2001

Villeneuve zaczerpnął tytuł z nazwy wirów wodnych na archipelagu Lofotów w Norwegii. Inaczej i powszechnie znanymi, jako Moskstraumen. Pierwszy raz nazwa Maelström pojawiła się w literaturze w 1841 r. dzięki pisarzowi Edgarowi Allanowi Poemu, który napisał Zejście do Maelström. Opowiadanie przedstawia opowieść starca, który opisuje „najstraszniejszy huragan i wir, jaki kiedykolwiek spadł z nieba”. Historię na tyle niemożliwą, że starzec nie wierzył w to, że bohater uwierzy w nią. Podobnie jest z Maelströmem autorstwa Villeneuve’a. Historia powiązań i relacji, która wypacza racjonalizm i której bliżej do antycznych opowiastek o siłach boskich sterujących ludzkim losem.

Podobnie jak w 32 sierpnia na Ziemi, Villeneuve koncentruje historię wokół konceptu ponownych narodzin człowieka. Twórca reflektuje się nad cyklicznością życia oraz śmierci. Śmierci, która może niespodziewanie doprowadzić do kolejnych śmierci lub narodzin, a to wszystko utkane więzami miłości – mistycznej energii, która pisze kolejne rozdziały ludzkiej historii od zarania wieków. Czasem o tym gorzko-słodkim zabarwieniu. Villeneuve rozbiera narrację na szereg nitek, które niekiedy w chaosie, przeplatają się ze sobą, tworząc dwojaki obraz opowieści. Skazanej z początku na smutny koniec, ale ostatecznie zbierającej wszystkie kości do jednej puli, osiągając na sam koniec emocjonalne crescendo. A to wszystko spaja biblijne zanurzenie się w wodzie, które w tym kontekście ponownie niesie za sobą wyraz dwuznaczności historii oraz przewrotności ludzkiej egzystencji. Motyw ryby, który przewija się na różne sposoby przez cały film, symbolizuje zarówno życie jak i śmierć; nadzieję i rozkład człowieka. Villeneuve utyka w narracji wiele analogii wizualnych, nadających mocniejszy związek między tymi wszystkimi motywami. Część z tych paraleli i wątków zdaje się jednak niestety mocno odstawać od reszty oraz budzić lekki niesmak, nawet jeśli Villeneuve nie miał nic złego na myśli. Chodzi w tym głównie o temat aborcji, który zdaje się funkcjonować w narracji jako słaby punkt wyjścia i zostaje potraktowany bez odpowiedniej wrażliwości.

Wpływ mitologii w Maelströmem jest niepodważalny. Cała narracja funkcjonuje w mojej ocenie niczym dyptyk pisany ręką nordyckich bogów; a skandynawski, ciężki klimat (nawet jeśli historia rozgrywa się w Quebecu) dosyć mocno jest nakreślony przez reżysera. Evian i zabity przez Bibiane ojciec – Annstein, są Norwegami. Tata Eviana pragnął mieć pochówek na otwartym morzu, które co rusz przewija się w filmie niczym znak z daleka, z odległego świata. Woda i nieraz towarzysząca jej wyniosła muzyka, tworzą podniosły charakter, który jednak świadomie wychodzi naprzeciw reszcie narracji, ujętej, jak to u Villeneuve’a, w namacalny oraz intymny jednocześnie sposób. Villeneuve z André Tupinem zdecydowali się na zamknięcie opowieści w ciasnych, klaustrofobicznych kadrach. Podobnie jak bohaterka, czujemy się uwięzieni, w niekomfortowy sposób związani losem, szukając drogi ucieczki, która otwiera się z niespodziewanej strony. Maelström stawia nacisk na zimne barwy i mocny kontrast, czasem w wysokim kluczu oświetleniowym. Ponownie nadaje to surrealistyczny wymiar historii, utrzymanej w łatach nordyckiej tragedii. To stoi w stylistycznej kontrze do debiutu Villeneuve’a, który był potraktowany znacznie łagodniej formalnie, a oniryczny charakter był nieco bardziej umowny.

fot. Maelström, reż. Denis Villeneuve, 2001
fot. Maelström, reż. Denis Villeneuve, 2001

Zanurzając się w wir znaczeń, Villeneuve zdaje się traktować samą opowieść jako element szerszej narracji, ściśle wpisanej w nasze kody kulturowe. To na poziomie meta opowieść o gawędziarzach opowiadających w kółko jedną i tę samą opowieść, która po pewnym czasie traci swój pierwotny sens czy wydźwięk. Odkryciem nie będzie stwierdzenie, że kino wprost czerpie wzorce z antycznych poematów, do dzisiaj opierając swój szkielet narracyjny na Poetyce Arystotelesa. Villeneuve, świadomy tego wszystkiego, zdaje się z tym igrać, nie traktować do końca poważnie, co uwydatnia gadająca i ledwo żywa ryba. Nie wiemy, czy Kanadyjczyk inspirował się opowiadaniem Allana Poego przy tworzeniu Maelström, ale kompozycja szkatułkowa, łącząca obie historie, daje pole do takiego myślenia. Szczególnie patrząc na inne opowieści zainspirowane Poem, wśród których jest Wiatr od Słońca Arthura C. Clarke’a, którego Kanadyjczyk jest przecież wielkim fanem.

Maelström to obraz dziwny, burzliwy, ale zostający w głowie. To wyraz tej dziwnej części podświadomości Villeneuve’a, która trochę jak niechciane dziecko, leży dzisiaj na peryferiach jego filmografii. To historia o tym, że działania mają konsekwencje; o cykliczności życia i przewrotnej egzystencji opartej na odpowiedzialności. Mityczny wir, Maelström, zamieszczony w tytule filmu, poza tym, że podkreśla chaotyczność ludzkiego życia, zdaje się obrazować również portal czy wejście do innego świata. Świata fantastycznego, odrealnionego, którym jest szeroko pojęta fikcja. To nie tylko jednostronne oddziaływanie, ale oba światy wchodzą ze sobą regularnie w fuzję; przenikając się na różne sposoby i pokazując bliskość medium. Villeneuve nie kończy jednak historii tradycyjną „kropką nad i”. Ryba nie dokańcza zdania, urywa w połowie, a ciąg dalszy mamy dopisać my sami oraz kolejni gawędziarze.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to