Kronika roku, którego nie było – recenzja filmu „MMXX”. 39. Warszawski Festiwal Filmowy

Stanisław Sobczyk14 października 2023 16:00
Kronika roku, którego nie było – recenzja filmu „MMXX”. 39. Warszawski Festiwal Filmowy

Cristi Puiu to nazwisko dobrze znane miłośnikom rumuńskiej nowej fali. Może nie jest on tak rozpoznawalny jak Cristian Mungiu czy Radu Jude, ale jego filmy nadal należą do niezwykle udanych i pomagały budować nurt tak znaczący we współczesnym kinie artystycznym. Największy sukces Puiu przyniosły Śmierć pana Lazarescu (2005) i Sieranevada (2016). Obydwie produkcje pokazywały codzienne życie w Rumunii, skupiając się na szarej codzienności zwykłych ludzi. W całości rozgrywające się na przestrzeni kilku godzin, oparte wyłącznie na dialogach, trwające prawie trzy godziny – te radykalne, surowe filmy trafiły do europejskiej widowni, przynosząc reżyserowi wyróżnienia na festiwalu w Cannes. Po Sieranevadzie Puiu postanowił spróbować czegoś nieco innego i nakręcił jeszcze mniej przystępne, jeszcze dłuższe (trwające aż 200 minut!) Malmkrog. Ta osadzona w tajemniczej rezydencji, rozbudowana rozprawa filozoficzna, chociaż odniosła sukces na festiwalu Berlinale w 2020, z oczywistych względów nie doczekała się szerokiej dystrybucji. Reżyser z nowym projektem wrócił dopiero teraz. Chociaż wiadomo było, że MMXX powstaje, film ominął wszystkie większe wydarzenia. Zdecydowanie przyćmił go sukces innego rumuńskiego filmu – Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata Radu Jude. Nowe dzieło Cristiego Puiu zadebiutowało po cichu na małym festiwalu w Transylwanii, by we wrześniu trafić niespodziewanie do programu 39. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Jak wypadło MMXX i czy okazało się równie dobre co wcześniejsze filmy reżysera?

Film składa się z czterech segmentów rozgrywających się w trakcie pandemii COVIDa, podczas których oglądamy wydarzenia z życia terapeutki Oany, jej młodszego brata, męża oraz inspektora rumuńskiej policji.

MMXX to z pewnością najnudniejszy film Cristiego Puiu. Podczas gdy poprzednie filmy reżysera, chociaż bardzo powolne, angażowały świetnie napisanymi dialogami, ten nowy okazuje się naprawdę męczący. Jest to jednak zabieg jak najbardziej zamierzony. Rumuński twórca celowo nuży nas kolejnymi opowieściami, nieprowadzącymi donikąd rozmowami czy mało znaczącymi zdarzeniami z dnia codziennego. Biorąc pod uwagę liczbę widzów, którzy podczas seansu opuszczali salę, trzeba przyznać Puiu, że rzeczywiście udało mu się stworzyć wyjątkowo nieprzystępny film i męczące doświadczenie.

Przy tym wszystkim to nie tak, że MMXX nie niesie za sobą żadnego przesłania. Wszystkie te nudne sekwencje mają wspólny cel i jeśli widz wysiedzi na sali prawie trzy godziny, zacznie dostrzegać intencje rumuńskiego twórcy. Puiu wybiera te momenty z życia, o których przeważnie szybko zapominamy, które nie mają żadnego realnego znaczenia. Najlepiej widać to w trzecim rozdziale filmu, tym który jest najnudniejszy i najbardziej frustrujący. Oglądamy w nim dwójkę pielęgniarzy. Podczas gdy jeden z nich czeka na wynik testu na COVID, ten drugi opowiada mu historię swojej dawnej miłości z rodzimej Mołdawii. Historię okropnie nudną, niespójną i opowiedzianą przez postać pozbawioną jakiejkolwiek charyzmy. Wszystko to jednak pozwala nam tylko postawić się w sytuacji drugiego pielęgniarza, który także musi słuchać tych bzdur w oczekiwaniu na wynik testu. Właśnie takie sytuacje interesują twórcę Sieranevady. Irytujące, niekomfortowe, ale i łatwo zapominane. Może to być pierwsza sesja z terapeutą oparta na wypełnianiu formularza czy stresujący wieczór w domu, podczas którego rodzina próbuje znaleźć zaginione przyrządy kuchenne.

Wszystko to nabiera sensu kiedy spojrzymy na tytuł filmu – MMXX. Jest to oczywiście nawiązanie do zapisu dat charakterystycznego dla kronikarzy. Z tym że Puiu podchodzi do niego w charakterystyczny dla siebie, ironiczny sposób. Kroniki powinny opisywać najważniejsze wydarzenia, które kształtują dany rok. Tymczasem w filmie obserwujemy sytuacje kompletnie nieznaczące. Wszystkie wydają się zmarnowanym czasem, czymś, co nie ma wpływu na nic i nawet sami bohaterowie filmu nie będą długo o tym pamiętać. Taki był jednak 2020 – rok pod znakiem pandemii, podczas którego mało kto zrobił cokolwiek ciekawego. Chociaż COVID wydaje się nie odgrywać w MMXX wielkiej roli, jest obecny w każdej historii, wisi nad bohaterami jak ciche widmo. Pojawia się poprzez maseczki, testy czy niektóre z rozmów. Puiu nie traktuje go jako głównego bohatera filmu, a raczej jako pretekst, by opowiedzieć o zwykłych ludziach oraz ich szarej codzienności.

Chociaż MMXX różni się w wielu aspektach od poprzednich filmów reżysera, porusza także wiele tematów, które od zawsze były obecne w jego twórczości. Pojawiają się skomplikowane rodzinne relacje, które stanowiły wątek przewodni Sieranevady czy rumuńska służba zdrowia, na której skupiała się Śmierć pana Lazarescu. Puiu pokazuje wiele klas społecznych. Z początku oglądamy średnio zamożnych mieszczan, próbujących wiązać koniec z końcem, by w finale zobaczyć również rumuńską wieś i usłyszeć o straszliwych patologiach, takich jak handel ludźmi czy porwania. Puiu nigdy nie stara się ani usprawiedliwiać, ani osądzać swoich bohaterów – wystarcza mu zwykła, często wręcz dokumentalna obserwacja.

Ciekawym porównaniem dla nowego filmu Rumuna wydaje się Niefortunny numerek lub szalone porno (2021). W pierwszym akcie tamtej produkcji Radu Jude pokazywał opustoszały Bukareszt, smutną, pandemiczną codzienność i nowe normy społeczne. Tymczasem w MMXX Puiu woli mówić o tych tematach w inny sposób, zawierając je subtelnie w rozmowach bohaterów. W ciasnych mieszkaniach postacie wspominają, że nie lubią Bukaresztu, że to miasto ciężkie do życia. „Podczas gdy wy, Rumuni, marzycie o amerykańskim śnie, my w Mołdawii mamy swój rumuński sen” – mówi młody pielęgniarz z nieukrywaną ironią. Dzięki temu, że reżyser nie pokazuje nam nigdy miasta z zewnątrz, wiemy, że nie jest dobrze i po pewnym czasie zaczynamy odczuwać podobne przygnębienie i znudzenie, co bohaterowie. Natomiast, kiedy w czwartym segmencie wychodzimy już na otwartą przestrzeń, wcale nie jest lepiej, bo rumuńska wieś to jedno z najbardziej depresyjnych miejsc, jakie można zobaczyć w kinie.

Jeśli chodzi o warstwę audiowizualną, Puiu jak zwykle postawił na całkowitą surowość. Dwa z czterech segmentów są zrealizowane pojedynczymi, prawie w całości statycznymi ujęciami. W dwóch kolejnych kamera podąża już co prawda za bohaterami, ale cięć jest tylko kilka (i tak są mało widoczne). Podobnie jest z muzyką, która pojawia się tylko na krótkie momenty między kolejnymi segmentami oraz podczas napisów końcowych. Przy MMXX, zeszłoroczne Prześwietlenie wydaje się dynamicznym thrillerem.

MMXX to film, którego nikomu nie można polecić z czystym sumieniem. Nawet ci, którzy lubili poprzednie produkcje reżysera, tym razem mogą wyjść z sali nieusatysfakcjonowani, możliwe nawet, że przed zakończeniem seansu. Mimo wszystko warto spróbować dać Puiu szansę i przez te prawie trzy godziny oddać mu całe skupienie. To, co z początku będzie nudziło, męczyło, z czasem zacznie nabierać sensu. MMXX to niezwykły eksperyment, kronika zmarnowanego roku, który tak naprawdę przeżył każdy z nas. To jeden z niewielu udanych filmów o czasach COVID-u, bo taki, który nie skupia się na samej pandemii, a wykorzystuje ją, by powiedzieć coś więcej. Podczas gdy kolejni widzowie i krytycy odbijają się od projektu, należy zwrócić uwagę na to, jak wiele rzeczy wychodzi mu dobrze i docenić Puiu za kolejny, odważny krok w karierze.

fot. MMXX, reż. Cristi Puiu
Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to