Rumunia Rumunia – recenzja filmu „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata”

Stanisław Sobczyk23 września 2024 17:00
Rumunia Rumunia – recenzja filmu „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata”

Rumuńskie kino już od kilku lat ma się fantastycznie. Żadną przesadą nie będzie stwierdzenie, że to obecnie jedna z najciekawszych kinematografii w całej Europie. Ponadto, chociaż filmy należące do rumuńskiej nowej fali mają wiele wspólnych cech, są wyjątkowo różnorodne. Z jednej strony możemy znaleźć w ramach tego nurtu twórców poważniejszych (za przykład niech posłuży Cristian Mungiu), z drugiej takich, którzy portretują rzeczywistość w bardziej komediowy sposób. Są reżyserzy decydujący się na skrajnie surową formę, jak i tacy kochający formalne eksperymenty. Do tych bardziej radykalnych autorów powiązanych z nurtem należy Radu Jude. Kilka lat temu odniósł on największy sukces w karierze, zdobywając Złotego Niedźwiedzia w Berlinie za Niefortunny numerek lub szalone porno. Teraz wraca z Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, filmem jeszcze zabawniejszym, jeszcze radykalniejszym i… jeszcze lepszym!

Angela, asystentka pracująca dla międzynarodowej korporacji, jeździ po Bukareszcie, przeprowadzając castingi do filmu instruktażowego dotyczącego bezpieczeństwa w miejscu pracy.

Powiedzieć, że filmy Radu Jude zawsze były radykalne, to jak nie powiedzieć nic. Rumuna należy zaliczyć do grona najbardziej bezkompromisowych i kreatywnych twórców w Europie. Reżyser kręcił już szalone eseje z segmentami przypominającymi nie fabularne filmy, a pokazy slajdów w PowerPoincie czy filozoficzne rozprawy o historii swojego kraju. Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu jego świata to kolejny jego projekt, który przekracza szeroko pojęte granice kina i ma być dla widzów swego rodzaju wyzwaniem.

fot. Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, reż. Radu Jude, dystrybucja Aurora Films

Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata jest długie, intencjonalnie nudne i nieprzystępne. Ciężko byłoby polecić je komukolwiek, kto nie ma przynajmniej podstawowej wiedzy o kulturze i historii Rumunii. Wystarczy wspomnieć, że przez sporą część filmu oglądamy, jak główna bohaterka stoi w korkach, słuchając słabej muzyki, co przeplatane jest fragmentami starego, rumuńskiego filmu Angela idzie dalej, często puszczanymi w zwolnionym tempie. Jude wielokrotnie stara się nas znudzić – mamy czuć to samo, co protagonistka wykonująca męczącą pracę. Reżyser w tej kwestii stawia na pełną immersję. Oglądając, jak Angela przegląda telefon, siedząc w aucie, możemy rzeczywiście poczuć jej frustrację. Tego typu zabiegi to zresztą nic nowego w rumuńskiej nowej fali. Można by rzec, że zamierzona nuda jest w tym nurcie jednym z głównych narzędzi narracyjnych. Jej mistrzem jest chyba Cristi Puiu, co dobitnie udowodnił w Śmierci pana Lazarescu i zeszłorocznym MMXX.

Warto jednak przetrwać momenty, w których pozornie nic się nie dzieje i dać filmowi szansę, bo pod powłoką tymczasowej nudy kryje się jedna z najzabawniejszych i najbłyskotliwszych komedii roku. W produkcji znajdziemy masę zabawnych i przede wszystkim różnorodnych żartów. Są wulgarne, celowo prostackie dowcipy reprezentowane przez postać Bobika, w którego wciela się Angela, jest sporo absurdu na czele z fantastycznym cameo Uwe Bolla, ale też subtelniejszy humor, za którym reżyser ukrywa krytykę swojego społeczeństwa.

Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata jest pełne celnych diagnoz i obserwacji. Jude ma w sobie wiele złośliwości. W swoim filmie portretuje Rumunów jako naród paradoksów. Z jednej strony wybuchowy, z drugiej poddańczy wobec bardziej rozwiniętych krajów. Sfrustrowany, ale niebędący się w stanie postawić. Patrzący z wyrzutem na komunizm, który przetrwał, ale bezkrytycznie przyjmujący przychodzący kapitalizm. Nienawidzący progresywnego, liberalnego Zachodu, ale przyjmujący go z otwartymi rękami, jeśli chodzi o biznes. A jako, że Jude jest bezkompromisowy, nie zamierza się bawić w żadne ukryte przekazy. Jego przytyki do narodu są wyraźne i tak dobitne, jak to możliwe. W jednej ze scen na przykład zebrani w biurze Rumuni na przywitanie praktycznie heilują swojemu austriackiemu szefowi. Gest, który jest nie tylko bardzo mocny, ale i wyraźnie wymierzony w historię Rumunii (do której Jude zresztą jeszcze wyraźniej nawiązywał w Nie obchodzi mnie czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy). Przy tym reżyser nigdy nie wpada w moralizatorskie, pretensjonalne tony. Naśmiewa się, krytykuje, ale nigdy nie stawia się na wyższej pozycji.

Nie jest tajemnicą, że Jude nie przepada za rumuńskim konserwatyzmem. W Nie obchodzi mnie czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy atakował bezkrytyczny, ignorujący niewygodne fakty historyczne patriotyzm, w Niefortunnym numerku lub szalonym porno wyśmiewał pruderię społeczeństwa. W Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata obrywa się natomiast głównie kapitalizmowi i podejściu, jakie mają do niego Rumuni. W filmie kraj oglądamy oczami młodej asystentki, która ma kontakt z różnymi warstwami społecznymi. Spotyka się zarówno z biednymi Rumunami, którzy nie mają praktycznie nic, jak i bogatymi producentami, którzy przylatują robić interesy. Jude wielokrotnie zaznacza, że chociaż komunizm zniknął z kraju, społeczeństwo wcale się nie wzbogaciło. Bohaterowie uwielbiają powtarzać, jak to źle było w poprzednim ustroju, jednak ignorują fakt, że w kapitalistycznym świecie wcale nie jest lepiej. Duże, zachodnie firmy stosują te same metody co wcześniej autorytarne państwo. Propaganda, zakłamywanie rzeczywistości czy wykorzystywanie pracowników nigdzie nie zniknęły, przybrały po prostu nową formę. Teraz zajmują się nimi eleganccy ludzie z agencji reklamowej i sprawni PR-owcy. Rumunia u Jude tkwi w autodestrukcyjnej pętli, a jej mieszkańcy, choć uwielbiają narzekać, realnie nie robią nic ze swoją sytuacją. Angela wspomina o tym, że Rumunia to najbiedniejszy kraj w Europie, mówi o tym, jak wiele jest w niej wypadków samochodowych i patologii. Wypowiada to jednak nie jako zarzut czy żal, a luźną ciekawostkę, jakby nie był to problem, tylko część rumuńskiej kultury.

fot. Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, reż. Radu Jude, dystrybucja Aurora Films

Kreatywność Radu Jude dostrzegalna jest nie tylko w warstwie komediowej i fabularnej, ale i audiowizualnej. Reżyser od zawsze eksperymentował z formą, wielokrotnie decydując się na ekstremalne rozwiązania. Tak samo jest w jego najnowszym dziele. Niewyraźne, czarno-białe zdjęcia przeplatane są amatorsko nagrywanymi TikTokami i zniekształconymi scenami z komedii z lat 80. Szczególną uwagę trzeba zwrócić na dwie sekwencje. Pierwsza to trwający 4 minuty i pozbawiony muzyki montaż złożony tylko ze zdjęć krzyżów stojących przy jednej z dróg. Dzięki temu, że kompletnie wybija on nas z komediowej konwencji, jego przekaz jest jeszcze mocniejszy. Drugą sekwencją jest trwająca kilkadziesiąt minut, nakręcona jednym ujęciem, ostatnia scena Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata. Nałożony na nią nienaturalnie „złoty” filtr kontrastuje z całą resztą filmu i nadaje jej jeszcze bardziej ironicznego wydźwięku.

Kiedy tylko robi się głośno o jakimś rumuńskim filmie, w polskiej prasie od razu pojawiają się głosy mówiące o tym, że takie produkcje powinny powstawać też w naszym kraju. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że ciężko będzie znaleźć recenzję najnowszego Jude, w której ten aspekt nie zostanie poruszony (zresztą także dystrybutorzy wykorzystują mocno tego typu opinie podczas promocji). Nic dziwnego, że mówi się o tym aż tyle. To prawda, że taki twórca jak Radu Jude w polskim kinie byłby prawdziwą rewolucją i możemy się od niego wiele nauczyć o tym, jak powinno się podchodzić do społecznych i historycznych problemów własnego kraju. Nie ma u nas nikogo, kto byłby tak odważny w formie i satyrze. Polscy twórcy bardzo rzadko potrafią opowiadać o otaczającej ich rzeczywistości w tak błyskotliwy, bezpretensjonalny sposób, wykorzystując do tego najaktualniejsze elementy kultury, takie jak choćby memy czy nawiązania. Na razie niestety nie zapowiada się, żeby jakiś Jude miał się u nas pojawić, więc pozostaje nam oglądać filmy z Rumunii (które na szczęście coraz częściej dostają polską dystrybucję).

Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata to jeden z najlepszych i najbardziej radykalnych filmów roku. Bezkompromisowa jazda bez trzymanki, w której mieszają się memy, formalne eksperymenty i celne obserwacje. Dzieło Radu Jude jest równie szalone, co genialne, tak napakowane treścią, że każdy wyniesie z niego coś innego. To film, przy którym będziecie chcieli być Rumunami, żeby tylko móc wyciągnąć z seansu jeszcze więcej i zrozumieć wszystkie aluzje jeszcze lepiej.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to