Poznaliśmy wreszcie polskiego kandydata do Oscara. Zgodnie z przewidywaniami komisja oscarowa pod wodzą Pawła Pawlikowskiego jako przedstawiciela Polski wybrała Pod wulkanem w reżyserii Damiana Kocura – film o ukraińskiej rodzinie, której wakacje na Teneryfie przerwał atak zbrodniczej Rosji na Ukrainę. Kwalifikacje oscarowe wiążą się z koniecznością pokazywania filmu w kinie przez tydzień, dlatego też (podobnie do pokazów Strefy interesów rok temu) w łódzkim kinie Charlie zorganizowano pierwsze pokazy najnowszego dzieła reżysera Chleba i soli. Najnowszy projekt Damiana Kocura jest dokładnie taki, jak się spodziewacie. Fani jego poprzedniego filmu wciąż będą zachwyceni. Krytycy Chleba i soli również tym razem pozostaną z niedosytem. Sam zaliczam się do tej drugiej grupy.
Liczne niefortunne wywiady oraz wypowiedzi Damiana Kocura sprawiły, że gargantuiczna sympatia, jaką został obdarzony przy okazji premiery swojego pełnometrażowego debiutu, nieco już uleciała. Reżyser Chleba i soli w wielu kręgach kojarzony jest dzisiaj wyłącznie z butnymi komentarzami z niesławnym „oglądam Felliniego, taki reżyser” na czele. Negatywna prasa towarzysząca Kocurowi nie jest bynajmniej potwierdzeniem, że to typ niepokorny. To twórca niezwykle publicystyczny i ideologicznie wpisujący się we wszelkie kanony poprawności, wykrzykiwanej demokracji oraz liberalnej sprawiedliwości, a przy tym silnie i bezpośrednio wypowiadający swoje przekonania zarówno przed, jak i za kamerą. Przekazowi Kocura często brakuje ornamentacji i wyważenia.
Jego poprzedni film, Chleb i sól, mimo banalnej kulminacji i truistycznego przesłania był raczej udany. Z pewnością metoda reżyserska Kocura stała się czymś wyjątkowym na skalę polskiego kina. Był to film kameralny i oszczędny, zawieszony między neorealistycznym spojrzeniem na naturszczyków, a fabularnym przetworzeniem problemów współczesnego społeczeństwa. Prawdziwe przeżycia aktorów gdzieniegdzie przebijały się ponad losy odgrywanych przez nich postaci. Kocur zrealizował film ciekawy, a przy tym bardzo dopracowany formalnie i przede wszystkim umiejętnie operujący budowaniem napięcia. To trochę jak z garnkiem postawionym na gazie – pokrywka ciągle podskakuje, ale w żadnym momencie nie dzieje się nic większego. Aż do tragicznego (i niestety banalnego) finału.
Pod wulkanem tym razem nie jest grą między fikcją a dokumentem, lecz pełnoprawną opowieścią o inteligenckiej ukraińskiej rodzinie, która utknęła na Teneryfie. Przerażeni bohaterowie nie mają jak wrócić do kraju, zresztą czy jest jeszcze gdzie wracać? Telefony się urywają, a siedząca dwa stoliki dalej grupa rosyjskich turystów buduje niewypowiedzianą frustrację. Kocur ucieka od wielkiej narracji na rzecz małej grupy pogłębionych psychologicznie bohaterów. W jego filmie najważniejsze są emocje, na które wystawiona została ukraińska rodzina.
Ta wrażliwość to jednak trochę za mało. Owszem, to szlachetne zwrócenie uwagi na fakt, że wojna nie tylko zabija i grabi, ale również wyniszcza psychicznie. Czy jednak jest to w jakimś stopniu błyskotliwe? To film niezwykle prosty, bezpieczny i poprawny. Bliskie zbliżenia na misternie oświetlone łzy ukraińskich bohaterów oczywiście działają jako przekaz. Trudno jednak znaleźć w tym filmie coś więcej niż szlachetne politykowanie. Kwestia estetyzacji cierpienia związanego z agresją zbrodniczej Rosji to temat trudny. Łatwo byłoby zarzucić Kocurowi artystyczne żerowanie na ludzkiej tragedii. Być może nieintencjonalnie Kocur zrobił właśnie taki film. Głównych bohaterów udaje mu się jednak zbudować jako postacie intrygujące, a zrezygnowanie z portretowania frontu sprawia, że Pod wulkanem sprawia wrażenie uczciwego i taktownego. Wnioski, jakie wysnuwa Kocur, są oczywiste, jednak ich wypowiedzenie jest na szczęście wyważone.
Przez film przebija się także drugi, mniejszy wątek – temat imigrantów z Afryki do Europy. Sofija, ukraińska nastolatka, nawiązuje kontakt z Michaelem, młodym mężczyzną, który trafił do Hiszpanii, uciekając przed wojną w krajach afrykańskich. Zastosowany przez Kocura rym wypada zaskakująco empatycznie i szczerze. Cała historia Michaela i pracujących na wyspie sprzedawców bransoletek jawi się jako najciekawszy, skromny, a przy tym pogłębiony wątek całego filmu.
Największa zaleta Chleba i soli również tym razem, choć w mniejszym stopniu, cechuje Pod wulkanem. Także w tym filmie Damian Kocur bardzo sprawnie buduje napięcie. Prowokujące wzburzenie bohaterów sytuacje dozowane są w przemyślany sposób. Kocur nie portretuje silnej rozpaczy bohaterów, a powolny emocjonalny rozkład całej rodziny, cwanie budując przy tym ich otoczenie. Turystami na Teneryfie są przecież także Rosjanie, których uśmiechy stają się coraz bardziej nieznośne. Szczególnie dla głównych bohaterów Pod wulkanem.
Damian Kocur jako punkt wyjścia przyjmuje sytuację rymującą się z anegdotą, która stała się niegdyś tematem filmu Jerzego Skolimowskiego. W 1982 Skolimowski nakręcił Fuchę z Jeremym Ironsem w roli głównej. Była to opowieść o grupie robotników z Polski, którzy polecieli do Londynu, by wyremontować mieszkanie (skądinąd należące do Skolimowskiego) i wrócić do Polski ze słuszną ilością funtów brytyjskich. Między zajadaniem się tanimi konserwami a zdzieraniem paneli podłogowych w angielskim mieszkanku, do bohatera Ironsa dotarła informacja o wybuchu Stanu Wojennego. Polacy, podobnie jak Ukraińcy w filmie Kocura, nie mogą wrócić do domu. Wszystkie samoloty zostały odwołane, a na ulice rodzinnych miast wyjechały czołgi. Takie porównanie nie jest jednak dla Kocura nobilitujące. Wręcz przeciwnie, Skolimowski ponad 40 lat temu udowodnił, że bazując na analogicznym szkielecie można zbudować film daleki od prostoty. Fucha w odróżnieniu od Pod wulkanem umiejętnie posługuje się drugim dnem – to opowieść o władzy i manipulacji, podczas gdy film Kocura rzadko kiedy wykracza poza prostą opowieść o silnych emocjach oraz publicystyczne i truistyczne powtórzenie, że wojna jest niszcząca.
Pod wulkanem to dobry wybór w wyścigu o miano polskiego kandydata do Oscara. To film bardzo bezpieczny, prosty, posiadający szlachetny przekaz oraz nienaganną formę. Reżyser ma także w Europie renomę – sukcesy w Wenecji, pokazy w Cannes, a teraz zakwalifikowanie do pokazów w Londynie i Toronto. Dzieło Kocura to typowa europejska wydmuszka, która może wygrać co najwyżej nagrodę studentów. Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym film Kocura spotka się z ciepłym przyjęciem: w dużej mierze jest to przecież obraz podobny do jego poprzedniego filmu. W żadnym momencie nie staje się jednak ciekawy czy prowokujący. Energia, która zasilała Chleb i sól, została zastąpiona przez katalog smutnych spojrzeń i przedłużone ujęcia wzburzonego morza.