Przeklęta seria – recenzja filmu „Egzorcysta: Wyznawca”

Paweł Krajewski06 października 2023 19:19
Przeklęta seria – recenzja filmu „Egzorcysta: Wyznawca”

Śmiało można stwierdzić na tym etapie, że seria Egzorcysta jest w pewien sposób przeklęta. Jest to też jedna z najbardziej pokręconych opowieści, jakie widziało kino. Już na początku zaczynaliśmy z przysłowiowego wysokiego c. Oryginał określony w dniu premiery najstraszniejszym filmem w historii skrywał piekło na planie, które aktorom i ekipie sprawił (genialny) William Friedkin. Druga część z kolei została okrzyknięta najgorszym filmem wszechczasów. Trzecia część, tworzona przez autora książki – Williama Petera Blatty’ego, przeszła przez piekło produkcyjne, w którym ingerencja studia zmieniła całkowicie jego wizję filmu. Później na światło dzienne wyszedł ciekawy przypadek dwóch prequeli. Nakręcony film w reżyserii Paula Schradera został odłożony na półkę, by zrobić miejsce projektowi zgodnemu z wizją studia. Jednak po tym jak czwartą część spotkał podobny los co drugą, Schraderowi udało się wymusić dystrybucję swojego filmu. Filmu, który ponownie, nie został dobrze przyjęty ani przez krytyków, ani przez szerszą widownię. W ostatnich latach dostaliśmy jeszcze serial, który jednak po dwóch dość średnich sezonach został anulowany.

Teraz jednak serii Egzorcysta przyszło się zmierzyć z największym jak do tej pory wyzwaniem. Po umowie opiewającej na około 400 (!) milionów dolarów Universal nabyło prawa do dystrybucji serii. Ze względu na tę kwotę Jason Blum zdecydował się podpisać kontrakt od razu na trzy filmy. Pierwszy z nich – Egzorcysta: Wyznawca właśnie wszedł do kin. Za reżyserię odpowiedzialny jest znany z nowej trylogii Halloween, David Gordon Green. Jak wypadł ten film i czy seria przetrwa starcie z Gordonem Greenem, który powoli wyrasta na najbardziej kontrowersyjnego reżysera horrorów naszych czasów?

David Gordon Green staje się jednym z najgłośniejszych nazwisk wśród współczesnych twórców horrorowych. Niestety, nie dzieje się to z dobrych względów. Po nowej trylogii Halloween, która miała wnieść nowe życie w tę serię, dostał raczej łatkę reżysera nierównego. Nie można mu jednak odebrać tego, że wniósł do niej wiele dobrych pomysłów. Rzucił na pewne elementy nowe światło, a do innych podszedł z jak dotąd nieodkrytej, choć ciekawej strony. Jednak pomimo tego muszę przyznać, że nie jestem zadowolony z całokształtu pracy, jaką tam wykonał. Jego trzy części Halloween miały bardzo nierówny poziom, a cała historia nie wybrzmiała tak, jak chcieliby tego fani. Zakończenie sprawiło, że na ich twarzach malował się raczej olbrzymi zawód w stosunku do tego, jaki potencjał pokazał film Halloween (2018).

O dziwo, David Gordon Green wyrasta też na reżysera, który ostatnio podpisuje umowy na trzy filmy. Tak było przy Halloween, tak też się stało przy serii Egzorcysta. Jest to trochę dziwne, bo jego nazwisko pojawiło się w tym gatunku dosłownie znikąd. Wcześniej reżyserował raczej komediowe filmy czy dramaty. Teraz jednak zaangażował się w reżyserię horrorów. Jeszcze przed premierą pierwszego filmu z nowej trylogii – Egzorcysta: Wyznawca, ogłoszono tytuł i datę premiery drugiej części. W kwietniu 2025 roku będziemy świadkami kolejnego opętania w filmie The Exorcist: Deciever. Jednak nasuwa się pytanie, czy po pierwszej części, podobnie jak w przypadku Halloween, Gordon Green pokaże, że ma świeże pomysły i będzie umieć wnieść nowe życie do tej serii?

fot. Egzorcysta: Wyznawca, reż. David Gordon Green, dys. UIP

Nie ukrywam, że nie miałem zbyt wysokich oczekiwań do tego filmu. Od reżysera oczekiwałem w sumie jednego. Nawet nie chodzi o film, który ociera się o wybitność. Chodziło raczej właśnie o to świeże spojrzenie na serię Egzorcysta, które mogłoby podnieść ten tytuł z błota, w którym obecnie ona leży. Zwiastuny zapowiadały nam raczej generyczny horror opowiadający o dwóch dziewczynkach opętanych przez demona. I niestety taki film otrzymaliśmy. Ciężko się tu doszukiwać wątków fabularnych godnych twórczości Blatty’ego.

Jednak nie można powiedzieć, że Gordon Green nie próbował iść w tę stronę. Wprawdzie otrzymujemy wątek podobny do wątku księdza Karrasa polegający na kryzysie wiary, jednak jest on tu drugorzędny (chociaż jest to i tak za dużo powiedziane). Tym razem trafia na postać Ann Dowd, pielęgniarki, która opuściła zakon tuż przed święceniami. Na marginesie, to przy tej postaci pojawia się rzekomy wątek antyaborcyjny, który został wyłapany przez krytyka Indiewire Davida Ehrlicha. Tylko że… takiego wątku tu nie ma. Choć postać grana przez Ann ma poglądy zbliżone do katolickich, nie pojawia się w jej wypowiedziach czy zachowaniu taki przekaz. Jest to postać, która faktycznie, żałuje, że zbłądziła w drodze do Boga, jednak pod koniec filmu odkrywa, że Boga może znaleźć w ścieżce, którą obrała po odejściu z zakonu.

Podobnie jak w oryginale, pojawia się tu motyw rodziny. Ba! Tym razem pojawia się motyw dwóch rodzin, choć jedna jest wyraźnie wypchnięta na pierwszy plan. Jest to relacja de facto wyjęta z filmu Egzorcysta (1973). Jednak tym razem scenarzyści postanowili dodać bardziej tragiczną historię pokazując śmierć matki podczas trzęsienia ziemi, jakie dotknęło Haiti. Victor, którego gra Leslie Odom Jr., staje przed ciężkim wyborem, kogo uratować. Swoją żonę, czy nienarodzone jeszcze dziecko – Angelę. Jest to wątek, w którym zmarnowano potencjał na ciekawsze zarysowanie relacji pomiędzy ojcem a córką. Zdecydowanie jest to też wątek, który schodzi na drugi plan ze względu na to, co David Gordon Green zdecydował się pokazać w tym filmie.

fot. Egzorcysta: Wyznawca, reż. David Gordon Green, dys. UIP
fot. Egzorcysta: Wyznawca, reż. David Gordon Green, dys. UIP

Otóż film ten, szczególnie od połowy, wygląda na swego rodzaju odzwierciedlenie Avengers w serii Egzorcysta. Ale od początku. Po klasycznym wstępie dotyczącym opętania, czyli badaniom i wizycie u psychologów, wkracza Chris MacNeil. Jest to wielki powrót, który był jednym z głównych motorów napędowych kampanii marketingowej tego filmu. Pojawia się jako ekspert od egzorcyzmów, jednocześnie zaznaczając, że nie jest egzorcystą. Od pierwszej części (film jest jej kontynuacją, pomijając kolejne filmy) zagłębiała się w rytuały innych kultur. Służy radą Victorowi, wprowadzając go i nas w świat opętanych i demonów. Jednak jak szybko się pojawia na ekranie, tak szybko z niego znika. Ellen Burstyn gra na swoim wysokim poziomie, jednak scenariuszowo jej postać jest słabo napisana. Zamiast triumfalnego powrotu jest drugoplanową ciekawostką, której zadaniem jest przekazanie kilkudziesięciu linijek tekstu głównym bohaterom.

Po tym, jak Burstyn znika z ekranu, David Gordon Green odpina wrotki i zaczyna swoją chaotyczną zabawę. Zamiast klasycznego rytuału egzorcyzmów otrzymujemy niczym jak w kinie superbohaterskim wielkie zakończenie. Tym razem zamiast superbohahterów jest to połączenie wielu religii i rytuałów. Jakkolwiek to absurdalnie brzmi, na ekranie wygląda to o wiele gorzej. Mamy więc ateistycznego Victora, baptystę Dona, Dr. Beehibe zajmującą się wierzeniami ludowymi, katolickiego księdza Maddoxa oraz niedoszłą zakonnicę Ann. Bohaterowie wykrzykują różne formułki jednocześnie, a wszystko to zmieszane jest z losowymi rytuałami niczym z voodoo. Jednak z jakiegoś powodu to wszystko działa na demona. Wszystko przez to, jak stwierdziła MacNeil, że liczy się nie wiara w dane bóstwo, lecz wiara ludzi w siebie i innych ludzi biorących udział w tym rytuale. Scena egzorcyzmów jest rozczarowaniem. Brak w niej dominującej osoby, jak von Sydowa w Egzorcyście (1973), czy księdza Morninga w Egzorcyście III. Mamy za to chaos i dość tanie efekty specjalne, które szczerze mówiąc po tym, co widzieliśmy już w innych filmach, nie robią zbyt dużego wrażenia. Do tego dochodzi fakt, że aktorkom grającym opętane dziewczynki niestety daleko do poziomu Lindy Blair, która dalej pozostaje niedoścignionym wzorem.

Przeczytaj też: „Gwiezdne Wojny: Ahsoka” – pozytywnie zaskakujący serial

Film niestety nie jest wart nawet centa z tych 400 milionów, których Universal zapłacił za prawa do dystrybucji. Czy jest to najgorszy film z serii? Ciężko powiedzieć. Nie jest tak absurdalny jak druga część. Jest po prostu źle poprowadzony. Nijakie jumpscare’y, demon Pazuzu, który tym razem nie wydaje się w ogóle żadnym zagrożeniem. Nie wykorzystuje potencjału aktorów, którzy w nim występują. Ellen Burstyn nie ma nawet z czego grać. Ann Dowd, tak wybitna w filmie Mass z 2021 roku, tu wydaje się zaledwie przeciętna. Nie mam nawet za co pochwalić Gordona Greena, bo nie widać tu ani świeżego spojrzenia na tę serię, ani dobrych pomysłów, w jakim kierunku można pociągnąć ją dalej. Na osłodę w żenującym już stylu legacy sequeli dostajemy widok Lindy Blair, którą twórcy postanowili wrzucić na końcowe 5 sekund. Niewątpliwe jest to falstart nowych części Egzorcysty. Jest to zły film, który nie wyniósł nic z materiału źródłowego. Ani filmu Friedkina, ani książki Blatty’ego.

Przez cały seans miałem przed oczami rzekome słowa Friedkina, które coraz częściej pojawiają się w mediach społecznościowych w odniesieniu do tego filmu:

[…] gość, który stworzył nowe filmy „Halloween” ma zrobić sequel mojego filmu – „Egzorcysty”. Dokładnie, mój chyba najlepszy film wkrótce zostanie rozszerzony przez człowieka, który zrobił „Pineapple Express”. Nie chcę być na tym świecie, kiedy się to stanie. Ale jeśli istnieje świat pozagrobowy i będę mógł wrócić jako duch, planuję nawiedzić Gordona Greena i zamienić jego życie w piekło.

I choć wątpię, czy te słowa faktycznie padły z ust Friedkina to muszę przyznać, że byłyby w jego stylu. Muszę też przyznać, że po obejrzeniu filmu Egzorcysta: Wyznawca bardzo możliwe jest, że tego właśnie życzyłby jego reżyserowi. Jednak na końcu i tak wygra Friedkin, którego ostatni, dobrze odebrany film – The Caine Mutiny Court-Martial, miał premierę tego samego dnia, co nijaki Egzorcysta.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to