Książka z najniższej półki – recenzja filmu „Argylle — Tajny szpieg”

Filip Mańka04 lutego 2024 19:22
Książka z najniższej półki – recenzja filmu „Argylle — Tajny szpieg”

W kinach zadebiutowała nowa produkcja od Apple. Tym razem wychodzimy z przestrzeni kina historycznego i zanurzamy się szalonym umyśle Matthew Vaughna oraz jego najnowszej szpiegowskiej intrydze. Czy Argylle – Tajny szpieg to produkcja pokroju pierwszego Kingsmana; pełna ciekawej zabawy konwencją, humoru czy sympatycznych postaci? Od razu uprzedzę, że nie, choć bardzo by tego chciała. Dzisiaj można rzec, że brytyjski twórca jest niestety cieniem samego siebie sprzed dekady, a jego najnowszy projekt poza tym, że jest bardzo słabym filmem, to jeszcze podkreśla liczne wady współczesnego blockbustera.

Zacznijmy od tego, że Matthew Vaughn jeszcze jakiś czas temu uchodził za twórcę, który w sferze kina rozrywkowego potrafił robić naprawdę rozrywkowe i dobrze przyjęte rzeczy. To nie tylko Kingsman, ale również bardzo udany soft-reboot X-Men, czyli Pierwsza klasa; pierwszy Kick-Ass oraz Gwiezdny pył. Ciężko jednak nie odnieść wrażenie, że coś po 2014 roku zaczęło się w jego filmografii sypać. To wpierw gorzej przyjęta kontynuacja Tajnych służb, czyli Złoty krąg, absurdalny i niespójny prequel serii, a dzisiaj megaprojekt dla Apple, czyli Argylle. Film, który śmiało można nazwać jego najgorszą produkcją dotychczas.

Punkt wyjścia już po zwiastunach wydawał się interesujący. Młoda pisarka Elly Conway – autorka bestellerowej szpiegowskiej serii Argylle, zabiera się za napisanie 5. tomu. Przeszkadza w tym jej jednak uwikłanie się w prawdziwy, szpiegowski konflikt, który ku jej zaskoczeniu – obiera sobie za cel ją samą. Jak się sama wkrótce dowiaduje, jej książki przewidują przyszłość i niejako może przewidzieć, w którą stronę podąży intryga, co stanowi rzecz jasna znaczącą wartość dla różnych stron konfliktu.

Bryce Dallas Howard w filmie Argylle — Tajny Szpieg, reż. Matthew Vaughn, dys. UIP
fot. Argylle — Tajny szpieg, reż. Matthew Vaughn, dys. UIP

Największym grzechem filmu jest jego niewykorzystany potencjał. Brzmi to jak truizm i można ten argument odnieść do każdego innego filmu, natomiast Argylle na wstępie obiecał coś ciekawego i względnie nowego w kinie akcji. Perspektywa autorki, która de facto przewiduje przyszłość i historii zamkniętej między światem fikcji oraz rzeczywistości, stwarza liczne ścieżki narracyjne czy stylistyczne, które… nie zostały w żaden sposób przez twórców wykorzystane. Odkładając na bok wspomniany punkt wyjścia, Argylle  – Tajny szpieg to kino mające w poważaniu narrację czy formę, przerzucające ciężar historii na mnogość zwrotów akcji, które jedynie całość dezorganizują.  To jednocześnie imponujący popis ekspozycji za 200 milionów dolarów, a w domyśle największy motor napędowy filmu – sceny akcji, wyglądają równie dobrze, co większość filmów Marvela po 2020 roku.

Bohaterowie padają ofiarą scenariusza, który nie daje im żadnej wolnej przestrzeni do rozwinięcia. Nie możemy ich poznać, wbić się w ich losy, bo całość ulega co chwilę przearanżowaniu przez coraz to kolejne zwroty akcji czy nowe, odkryte przez twórców karty. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nie jest to meta-komentarz Vaughna w kontekście współczesnej kultury popularnej – przebodźcowanej, szybkiej oraz nastawionej na burzliwą historię. Problem leży jednak w tym, że współczesne blockbustery, nawet te złe, nie wpisują się w tę narrację i rzadko kiedy mamy do czynienia z tego typu strukturą. Rok temu mieliśmy przecież fantastycznego Johna Wicka 4 czy Mission: Impossible, które są filmami skrajnie różnymi od siebie, ale potrafiły na canvie kina akcji zrobić coś angażującego oraz spójnego, znając przy tym swój największy potencjał. Z drugiej jednak strony, Argylle pozostawia po sobie posmak filmu, który w ostatnich latach widzieliśmy tysiąc razy. To projekt, który po wyłożeniu na stół asa z rękawa, nie wie do końca, jak dalej rozegrać tę partię, co w rezultacie sprowadza się do dwugodzinnego wymachiwania do widza tą samą kartą.

To, mówiąc wprost, męczące kino na wielu poziomach, które z czasem robi się coraz bardziej zagmatwane oraz irytujące.

Vaughn ma w poważaniu wątki postaci, a elementy bardziej dramaturgiczne są szybko zamiecione pod dywan na rzecz kolejnych twistów. Tym bardziej w trakcie seansu uwiera nas część rozwiązań, które nie ciągną ze sobą odpowiedniego bagażu, który zostałby konsekwentnie zbudowany na łamach historii. Otrzymujemy w rezultacie m.in. przebojową i szaloną scenę z dymami w kolorach tęczy, ale poza spektaklem oraz fetyszem Vaughna do podwyższania poprzeczki, nic więcej tu nie ma.

Henry Cavill w filmie Argylle — Tajny Szpieg, reż. Matthew Vaughn, dys. UIP
fot. Argylle — Tajny szpieg, reż. Matthew Vaughn, dys. UIP

Siłą rzeczy wiele filmów porównywałem do Kingsman i uwierzcie mi – Matthew Vaughn też. Lecz w tym pojedynku, Argylle prezentuje się niezwykle blado. Kingsman został w mojej głowie ze względu na prostą, ale uroczą drogę Eggsy’ego, czarny humor, ciekawe sceny akcji oraz historię, która próbowała coś przekazać. To nie kino idealne, ale w okresie projektów, gdzie na każdym rogu był film o peleryniarzu, produkcja Vaughna dała nam chwilę świeżego oddechu. Argylle znacznie bliżej do filmu motywacyjnego pod dostanie stołka reżysera w Marvelu czy DC. W tym gorszym tego słowa znaczeniu. Twórca sięga w nowej produkcji po wiele zabiegów, które znamy z Kingsman – czy to wizualnych, czy narracyjnych, lecz wszystko jest zrealizowane bez energii czy kreatywności, którą łatwo było dostrzec w jego innych projektach. Same sceny akcji są źle zmontowane, nie mają rytmu czy ciekawej choreografii, przy tym wpadając w jeden z najgorszych tropów w kinie popularnym, dając za podkład muzyczny losowe utwory.

Argylle — Tajny szpieg to również kino brzydkie wizualne. Płaskie, sztuczne inscenizacyjne oraz szkaradne w wielu aspektach. To wielka szkoda, że kolejny produkt za 200 milionów dolarów wygląda na projekt niedokończony w wielu ujęciach, co jeszcze mocniej budzi dystans między widzem a historią. Historią, która dała ogromne pole do popisu, aby użyć konwencji stylistycznej w ciekawy sposób i nadać elementom fikcji w głowie bohaterki unikalny charakter. Może całość dopasować do filmów szpiegowskich z lat 60? Zadaniem recenzji rzecz jasna nie jest punktowanie tego, co można byłoby dodać, ale te pomysły oraz inspiracje same cisną się na usta. To naprawdę zaprzepaszczona szansa na ugryzienie tematu od ciekawej strony, bo ten potencjał tkwił w koncepcie.

Henry Cavill, John Cena, Ariana DeBose w filmie Argylle — Tajny Szpieg, reż. Matthew Vaughn, dys. UIP
fot. Argylle — Tajny szpieg, reż. Matthew Vaughn, dys. UIP

Przykro się patrzy na upadek Matthew Vaughna. Twórcy ciekawego, który miał predyspozycje do rozbłysku w kinie rozrywkowym. Najpierw jednak rozpłynął się w uniwersum Kingsman i nadal w nim z resztą pozostał, a teraz dostarczył Argylle – korpoprodukt idący skrótowcami, chaotyczny oraz bez krzty świeżości, którą tak głośno się reklamował. To męczące kino, protoplast najgorszych filmów Marvela posypany brokatem w postaci „wystrzałowych scen oraz zwrotów akcji”, ale po latach podobnych zagrywek ze strony Hollywood, ciężko się na to nabrać. Finalnie wyłania się nam efekt dwojakiej intrygi – wewnątrzfilmowej oraz zewnętrznej, która od lat trawi Hollywood i zabija kreatywność. A jeśli film Matthew Vaughna można opisać słowem „męczący”, to warto się zastanowić, skąd to wynika. Wisienką na torcie pozostaje scena po napisach. Jeśli myśleliście, że Hitler na końcu King’s Mana to głupota, to Argylle może Was w tym temacie jeszcze mocniej zdziwić. To jednocześnie dowód na zakopanie się Vaughna w błocie, w którym tkwi od lat i zdaje się, że nie śpieszy mu się, aby z tego wyjść.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to