Czas Apokalipsy — recenzja filmu „Twórca”

Filip Mańka01 października 2023 17:00
Czas Apokalipsy — recenzja filmu „Twórca”

Gareth Edwards powraca po 7 latach z nowym projektem blockbusterowym, który przed długi czas był owiany tajemnicą. Czy jego najnowsza produkcja spod znaku kina science-fictionThe Creator — jest jednym z najciekawszych projektów z tego gatunku w ciągu ostatnich lat czy jednak mowa o pewnym rozczarowaniu? Przed wami recenzja filmu Twórca!

Poprzedni film Edwardsa — Łotr 1 (Rogue One) do dzisiaj pozostaje jednym z moich ulubionych filmów od Disneya ostatnich lat. Szczególnie biorąc pod uwagę późniejszy stan franczyzy. To w gruncie rzeczy prosta i szablonowa historia, bazująca na mało skomplikowanych relacjach, lecz przeradzająca te elementy w swoje największe zalety, a przy tym oferująca najwyższych lotów spektakl kinowy. Ostatnie objęcie się Jin Erso i Cassiana Andora czy poświęcenie się Chirruta potrafiły wzbudzić w nas wiele emocji, podobnie jak cała heroiczna walka anonimowych rebeliantów przeciwko Imperium ku nadziei na lepszą oraz wolną przyszłość.

Proces produkcyjny Łotra 1 skrywa wiele tajemnic i zawirowań, a trzeba koniecznie wspomnieć, że Edwardsa „zastąpiono” na pewnym etapie Tonym Gilroyem — twórcą serialowego Andora, który musiał parę rzeczy posprzątać, jak finał na Scariff czy wątek Cassiana Andora i Bodhiego. Edwards zachował rzecz jasna kredyt reżysera, a dzisiaj po 7 latach przerwy powraca z nową pozycją, która podobnie, jak Łotr 1, na zwiastunach prezentowała się fantastycznie. Po seansie, choć uraczony jego stroną formalną, chyba wiem, dlaczego Disney zdecydował się ostatecznie na zatrudnienie Gilorya w roli „strażaka”.

Twórca, czy jak w oryginale The Creator, opowiada o dystopijnej wizji przyszłości, gdzie trwa długoletnia wojna między zjednoczonym zachodem, a „Nową Azją” współistniejącą z AI. Cel tej wojny? Anihilacja sztucznej inteligencji, która domniemanie spuściła bombę nuklearną na Los Angeles. Naszym głównym bohaterem jest Joshua (John David Washington), który staje w obliczu zakończenia tej brutalnej wojny.

Postać Joshuy (John David Washington) patrząca tajemniczo przed siebie w filmie Twórca
fot. Twórca, reż. Gareth Edwards, dys. Disney

Gareth Edwards podszedł do projektu bardzo ambitnie — zarówno do strony technicznej, jak i światotwórczej. Twórcy kreują rozległy kulturowo oraz geopolitycznie świat rozwarty między stosunkiem społeczeństwa do sztucznej inteligencji. Podczas seansu nasuwa się szereg skojarzeń, jak Avatar, Blade Runner czy Czas Apokalipsy, a Edwards wraz z całym zapleczem technicznym tworzą wizualnie urzekający spektakl. Projekt relatywnie tani w skali kina rozrywkowego, bo kosztujący „jedynie” 80 milionów dolarów, ale za to pomysłowo i kreatywnie gospodarujący budżetem. Już na etapie zwiastunów miałem obawy, czy Edwardsowi uda się to wszystko pogodzić sprawną i angażującą historią. Wczoraj dostałem odpowiedź, że niestety nie, ponieważ Twórca to marny narracyjnie oraz fabularnie film, a fantastyczna wizja świata nie rekompensuje słabej i powiedzmy sobie szczerze — nudnej historii, która od pewnego momentu sprawia wrażenie, jakby była prowadzona na autopilocie.

Ciężar fabularny historii opiera się na relacji Joshuy wraz z tajemniczym dzieckiem — Alfiem (Madeleine Yuna Voyles), która jest kluczem do zakończenia wojny. Od dawna jestem fanem Johna Davida Washingtona, który świetnie sprawdza się w podobnych rolach (np. Tenet) i nie ma problemu z dźwiganiem na barkach ogromnej produkcji. Niestety charyzma Washingtona nie uratowała postaci Joshuy, która jest jednowymiarowa oraz mało interesująca. Między naszym protagonistą a dzieckiem nie wywiązuje się żadna więź, która na papierze miała być ogniwem łączącym tę przepastną opowieść i poszczególne wątki tego zróżnicowanego świata. Zamiast tego dostaliśmy relację bardzo skrótowo poprowadzoną, w której brakuje momentów mogących nadać tej więzi więcej głębi. Warto jednak pochwalić młodziutką Madeleine, która świetnie się sprawdziła w roli humanoidalnego androida, sprawnie dawkując emocjami, powoli odsłaniając różne ekspresje wraz z tym, jak coraz bardziej poznajemy tę tajemniczą postać.

Przeczytaj również: Coś więcej niż ładny obrazek – recenzja filmu „Chłopi”

Nad dwójką głównych bohaterów zwisa (dosłownie i w przenośni) wojsko USA, które potężną stacją Nomad przeczesuje tereny Nowej Azji w poszukiwaniu AI. Edwards uderza wprost w imperializm Stanów Zjednoczonych, szybko odkrywając przed widzem kartę, że to oni są głównym antagonistą tej historii. Nomad wyglądem przypominający drapieżnika (amerykańskiego orła?) niczym kat lub swoista Gwiazda Śmierci wisi nad ludnością zamieszkującą dany obszar, która wie, że w każdej chwili USA w imię demokracji pokonania AI może zrzucić bombę, bez względu na to, ile może ona pochłonąć niewinnych istnień. Sam motyw jest przerysowany i z opisu brzmi całkiem kiczowato, ale w samej historii sprawdza się naprawdę dobrze i jest jednym z jej lepszych elementów. Wizja ogromnej stacji kosmicznej w posiadaniu światowego mocarstwa, które lata nad ziemią w celu inwigilacji oraz ewentualnie zwalczania ruchu oporu jest wizją nazbyt realistyczną, która w pewnym sensie ma miejsce już teraz.

Edwards buduje pacyfistyczny wymiar opowieści, odchodząc od dekadenckich przewidywań na temat AI przejmującej kontrolę nad ludzkością, a pokazującą nas samych jako głównych winowajców światowego kryzysu, chcących siłą narzucać zachodni tok myślenia innym regionom. Sztuczna inteligencja w Stwórcy koegzystuje z ludzkością w pokoju, a narracja o bezemocjonalnych maszynach jest szybko zrównana z ziemią, gdy widzimy, jak AI wykształciło własną kulturę, filozofię czy religię opłakując zmarłych. Wielka szkoda, że te poszczególne sceny budujące unikalność tego świata to zaledwie migawki, które są podkopane przez beznamiętną historię.

Stacja Nomad nad górami w Nepalu. Na pierwszym planie robot-mnich w filmie Twórca
fot. Twórca, reż. Gareth Edwards, dys. Disney

Dosyć szybko odniosłem wrażenie, że całość lepiej funkcjonowałaby, jako fikcyjny dokument niż film narracyjny, gdyż historia jest mocno poturbowana przez narracyjne mielizny, które odpychają od siebie widza mimo wizualnego spektaklu na ekranie. Edwards kompletnie nie radzi sobie z angażującym poprowadzeniem historii i nawet nie ukrywa tego, że sama fabuła czy narracja go specjalnie nie interesują. Sam film zdaje się posiadać 4 akty, a Edwards dwukrotnie widza próbuje nabrać na zbliżający się climax, przez co efekt tego jest dość marny. Ostatnie pół godziny filmu to kuriozalne przeciągnięcie całości. Elementy, które powinny w tamtym momencie wybrzmieć (relacja Joshuy i Alfiego) zdają się mieć odwrotny efekt, bo zamiast nas poruszać, film staje się groteskowy, a samo zakończenie jest radykalnie przesłodzone. Aż chciałoby się powiedzieć, że jest to w duchu typowego amerykańskiego kina, co w tym kontekście jest mocno ironiczne.

Gareth Edwards za to stara odnajdywać główną wartość produkcji w światotwórstwie, stronie formalnej czy szeregu inspiracji. Jak wcześniej wspomniałem — film prezentuje się naprawdę fantastycznie. Można nawet stwierdzić, że Twórca to relatywnie powiew świeżego powietrza wśród blockbusterów. Kino rozrywkowe w większości przyzwyczaiło nas do sferycznych obiektywów i standardowych formatów 16:9, a patrząc na m.in. filmy Marvela, ze świecą szukać produkcji, które ciekawie podchodzą do strony operatorskiej.

Edwards wraz z Greigem Fraserem (który przez covidowe przesunięcia skupił się potem na pracy nad Diuną) na etapie preprodukcji zdecydowali się na wykorzystanie anamorficznych obiektywów. Do tego nakręcono film w panavisionowym, rozległym formacie 2.76:1, nawiązując do kina epickiego z lat 50/60. Znaczną część produkcji sfilmowano również kamerą Sony FX3, która kosztuje… 4 tysiące dolarów, co jest malutką kwotą przy ogromnych kamerach IMAX-owych czy Arri ALEX, która zdominowała rynek. Edwards przyznał, że mniejsza kamera pozwoliła mu na więcej swobody, bo gdy z dużą kamerą musiałby czekać 30 minut na dobre oświetlenie, w FX3 szybko udaje mu się osiągnąć zamierzony efekt z ISO.

Choć oglądając film czuć, że korzystano z tańszych kamer to szybko staje się to urokiem całości, która nadaje historii osobliwy retro-charakter, a oświetlenie sprawnie maluje nam specyfikę tego dystopijnego świata, dawkując przed widzem jego poszczególne elementy zamiast od razu odkrywać przed nami wszystkie karty. Szeroki format dobrze współgra z historią, a połacie pól ryżowych czy cyberpunkowe tereny Nowej Azji prezentują się na ekranie wybornie. Umiejscowienie akcji na terenie Azji wydaje się dobrym zabiegiem stylistycznym. Niestety te elementy wypadają stereotypowo, co jest techno-orientalistyczną wizją świata. Choć był potencjał na ciekawe zgłębienie symbiozy ludzi i AI w domieszce azjatyckiej kultury, to całość jest polana zachodniocentrycznym spojrzeniem, któremu brakuje przenikliwości oraz błyskotliwości, a miejsce akcji na koniec dnia zdaje się być jedynie pustym chwytem fabularnym.

Roboty-policjanci strzelający z karabinu w filmie Twórca
fot. Twórca, reż. Gareth Edwards, dys. Disney

Jeśli Gareth Edwards powrócił po 7 latach z myślą, aby coś udowodnić po zawirowaniach przy Łotrze 1, to niestety mu się nie udało. Stwórca to popisowa technicznie wizja nieodległej przyszłości z ciekawymi pomysłami na poszczególne warstwy świata przedstawionego, ale jest to wizja, która działa jedynie na fazie konceptualnej, a nie w finalnej wersji. Gareth Edwards nie poradził sobie z poprowadzeniem historii, której jałowość odstrasza widza od wizualnego spektaklu. Choć Twórca mógł być jednym z ciekawszych filmów science-fiction w ostatnim czasie w kinie wysokobudżetowym, za jakiś czas będzie wspominany jedynie jako ładna, ale i też niestety niezgrabnie napisana oraz narracyjnie poprowadzona ciekawostka.