The Palace, czyli najnowszy film Romana Polańskiego, to porażka. Krytyczna, frekwencyjna, artystyczna, festiwalowa. Nie udało się prawie nic, a jednak nie jest to na tyle zły film, by czerpać z niego ironiczną przyjemność. Jest prostacko, jest płytko, jest banalnie. Dlaczego jest aż tak źle? Co właściwie wyprawia się w tytułowym pałacu?
W przypadku filmu takiego reżysera warto na początku podkreślić, że nie jest to tekst o Polańskim, a o filmie Romana Polańskiego. Nie chodzi jednak o rozdzielanie autora od dzieła – skupię się na filmie, by dokładnie opisać jego wszelkie wady i niepowodzenia. Tekstów na temat Polańskiego i jego win jest już bardzo dużo. Do ich lektury zachęcam, bo to temat ważny. A teraz o The Palace:
Jest Sylwester 1999. Za kilka godzin rozpocznie się nowe tysiąclecie. Przenosimy się do tytułowego hotelu The Palace, gdzieś pośrodku Alp Szwajcarskich. To luksusowy kurort, do którego zjechały podstarzałe, choć wciąż piekielnie bogate elity całego świata. W The Palace zjawiają się brytyjski arystokrata, emerytowany gwiazdor porno, podstarzały amerykański bogacz oraz bardzo dużo nie pierwszej młodości dam, którym botoks dał już się we znaki. Galeria tak groteskowych bohaterów zderza się z lękiem na temat nowego roku i nowej rzeczywistości. Co, jeśli plotki się potwierdzą, a po północy wszystkie komputery staną? Czy to rzeczywiście koniec świata?
Punkt wyjścia dla filmu Polańskiego sprawia wrażenie dobrego pomysłu. Strach przed zagładą w połączeniu z niejasnym statusem filmowego świata mógłby być dobrą zabawą i ciekawym operowaniem między tym, co śmieszne, a rzeczywiście straszne. Z drugiej strony, zamknięcie elit w jednym hotelu znów wydaje się wygodnym polem do ciekawej opowieści i rozsądnej krytyki. Z jeszcze innej strony, przybliżony przez Polańskiego kontekst dojścia Władimira Putina do władzy po raz kolejny wydaje się strzałem w dziesiątkę. Być może to właśnie objęcie władzy przez Putina mogłoby być wspomnianą zagładą?
Niestety, dla Polańskiego taki punkt wyjścia to tylko pretekst do nocy kabaretowej. Zapomnijcie o inteligentnym komentarzu na temat Putina – Polański wyciągnie go z szafy kilka razy, a potem o nim całkowicie zapomni. Zapomnijcie o krytyce elit – to skecze wyśmiewające starość, pazerność i zepsucie. Scenariusz The Palace jest inteligencją nieskalany. Nie jest tajemnicą, że jestem fanatykiem Jerzego Skolimowskiego. To w dużej mierze ze względu na jego udział w filmie postanowiłem z bliska przyjrzeć się tej katastrofie. Można było się spodziewać, że duet scenarzystów w postaci 85-letniego dziś Skolimowskiego i 90-letniego dziś Polańskiego raczej nie podoła celnej satyrze niby-współczesnego świata. Mało kto przewidział rozmiar tej porażki. Scenariusz to najgorszy element całego filmu. O ile aktorzy momentami całkiem nieźle odnajdują się w parodystycznych realiach, a hotelowe wnętrza w oku Pawła Edelmana wyglądają znośnie, tak zarówno humor, jak i sens The Palace jest porażką. To sromotna, choć mało widowiskowa klęska. Nie jest to najgorszy film roku, film tak zły, by oglądać go i czerpać ironiczną przyjemność. To cichy i smutny obraz faktu, że pociąg o nazwie „kontakt z rzeczywistością” już dawno odjechał. Umiłowany Skolimowski i Polański (tu bez epitetu, choć niejeden przychodzi mi do głowy) stworzyli Kabaret Starszych Panów, w którym nie śmieje się nikt. To dyskretna porażka tej filmowej burżuazji.
Niewątpliwie nie jest to typ humoru, który wpasowuje się we współczesną wrażliwość i poprawność polityczną. Nie musi to jednak oznaczać, że jest to film zły, a tym bardziej że powinien być zakazany. Bawił nas Monty Python (porównanie wcale nie jest przesadzone, w filmie Polańskiego gra przecież John Cleese). Bawi nas Ricky Gervais, bawi nas Jeremy Clarkson. Bawią nas niepoprawni. A jednak The Palace nie jest w żaden sposób podobne. To niepoprawne politycznie naśmiewanie się z przywar grubo ciosanego portretu elit, które nie jest w ogóle ambitne, ani inteligentne. To pusta groteska, za którą nie stoi nic poza przerzucaniem się pojedynczymi skeczami nie najwyższych lotów.
Chwalcom lichego towaru, którzy podkreślą, że humor to kwestia bardzo subiektywna, spieszę z niezbyt błyskotliwą odpowiedzią. Skoro tak jest, być może najlepszym rozwiązaniem, dostarczająco obnażającym film Polańskiego, będzie samo zacytowanie poszczególnych żartów. Tak więc w The Palace znajdziemy scenę, gdzie karmiony kawiorem piesek wypróżnia się na pościel. Znajdziemy scenę, gdzie ten sam piesek wyjmuje wibrator z torebki starszej pani. Znajdziemy scenę, gdzie dziewięćdziesięciosiedmioletni bohater umiera w trakcie seksu z dwudziestodwulatką. Znajdziemy sceny, gdzie wygenerowany komputerowo pingwin biega po hotelu. Wreszcie przychodzi też wisienka na tym przeterminowanym torcie – finał filmu, w którym piesek kopuluje z wygenerowanym komputerowo pingwinem. Śmieszne, prawda? Prawda?
Najzabawniejsze w filmie Polańskiego jest to, że jest on nie tylko niepoprawny politycznie, ale też momentami warsztatowo. Ta historia nie prowadzi do niczego. Nie ma tutaj żadnej puenty. To po prostu zbitek scen, które mają wyśmiewać elity. The Palace to podkoloryzowany zbiór anegdot na temat kosmopolityzmu, rodzaj szyderczej autorefleksji Polańskiego i Skolimowskiego na temat tego, co przeżyli. Być może w tym miejscu robi się mniej smacznie, biorąc pod uwagę przeszłość Romana Polańskiego. Odkładając na bok interpretację w kluczu teorii autorskiej, to wciąż nie jest zabawne ani celne. Jeżeli puentą tych wszystkich skeczów okazuje się banalna krytyka elit, to chyba coś nie wyszło.
Jeżeli naprawdę ostatnią sceną w twórczości Romana Polańskiego będzie ta, gdzie wydalający kawior piesek kopuluje z wygenerowanym komputerowo pingwinem, może warto chociaż spróbować odkodować, o co w tym wszystkim chodzi. Ten karykaturalny, pozbawiony sensu obraz może być odczytywany jako dopełnienie absurdu, jakim okazał się cały Sylwester. Z drugiej strony, może ten pies i pingwin to całkowite odpięcie wrotek, a Polański naśmiewa się z zgromadzonej na Festiwalu w Wenecji widowni, która wystroiła się, by oglądać coś takiego? Obawiam się jednak, że przypisywanie jakkolwiek szlachetnych idei oraz inteligencji tak prostackiej puencie jest pewnym nadużyciem.
Choć The Palace to prawdziwa aktorska geriatria, tak główna rola Olivera Masucciego może się podobać. Nie jest to oczywiście pogłębiony występ – scenariuszowe dno związało filmowemu Kopfowi ręce. Mimo to, Masucci tworzy zabawną kreację, co stanowi mały i jeden z nielicznych plusów całego filmu.
Bogata, pstrokata i barokowa krytyka elit przywodzi na myśl nie tylko klasykę kina z ręki Luisa Bunuela, ale także ostatnie filmy Rubena Ostlunda i Damiena Chazelle’a. Podobnie jak w Triangle of Sadness, Polański ma ambicje, by groteskowo obnażyć bogatszą część społeczeństwa. Choć fanem Ostlunda nie jestem i nigdy nie będę, tak gołym okiem widać, jak bardzo przewyższył w tej materii Polańskiego. Dla Ostlunda był to ważny temat, do którego podszedł w sposób o wiele bardziej kreatywny i szerszy. Bezludna wyspa ratowała wystawną krytykę wystawnych elit. Polańskiego nie ratuje nic. W Babilonie z kolei wizualny rozmach i przepych będący punktem wyjścia do wiwisekcji zepsutej hollywoodzkiej społeczności szedł w parze z umiejętnie dobraną ramą scenariuszową i bohaterami, których w jakiś sposób chce się pamiętać. U Polańskiego nie ma nawet tego.
Porównując The Palace do innych filmów Polańskiego, na myśl od razu przychodzą Wenus w futrze oraz Rzeź. Rzeczywiście, operujące zamkniętą przestrzenią filmy będące krytyką oraz wiwisekcją konkretnej grupy społecznej (za każdym razem nieco innej, choć za każdym razem równie elitarystycznej) tworzą spójny ideowo cykl. The Palace jest jednak potwornie słabe i toporne. Porównanie z Rzezią stanowi wręcz potwarz dla udanego filmu niegdyś dobrego reżysera. The Palace to artystyczne dno i porażka Romana Polańskiego. Film jest słaby i nudny, a do tego mało kogo obchodzi. Choć wygodne byłoby stwierdzenie, że to kwestia poprawności politycznej oraz spisek krytyki filmowej mający na celu usilne dyskredytowanie Polańskiego, fakty są inne. Wieśniacki humor, nawet gdy ubrany w luksusowe garnitury i najdroższe kolie świata, dalej będzie wieśniacki. Ten kabaret nie niesie za sobą żadnej inteligentnej myśli. To artystowska wydmuszka, której nieudolność nie jest na tyle słaba, by dawać chociaż wstydliwą przyjemność. Nie jest to najgorszy film roku – The Palace nie zyska takiego rozgłosu. Polański powoli i po cichu topi się we własnych błędach i idiotycznych scenkach. To cicha i dyskretna porażka oraz przykre pożegnanie niegdyś wielkiego reżysera z kinem.