Polskie kino familijne nie ma się za dobrze. Kiedy twórcy w naszym kraju już zabierają się za filmy dla młodszych widzów, przeważnie są one krytycznymi porażkami. Dzieciom serwuje się albo tandetne fantasy jak Kajtek czarodziej czy ostatnia Akademia Pana Kleksa, albo ckliwe, nudne przygodówki jak Detektyw Bruno lub O psie, który jeździł koleją. Do tej drugiej grupy można zaliczyć Za dużego na bajki z 2022 roku. Reklamowany jako pierwsza polska produkcja o e-sporcie, film okazał się słabym wyciskaczem łez. Mimo to został przyjęty całkiem ciepło, zarówno przez krytyków, jak i widzów, którzy zagłosowali na niego portfelami. Naturalnie więc, już dwa lata po premierze części pierwszej dostajemy Za dużego na bajki 2, za którą stoją ci sami twórcy. Czy sequelowi udało naprawić się błędy poprzednika i czy on też będzie kinowym hitem?
Gamingowe trio, które poznaliśmy w poprzedniej części, wyjeżdża na wakacje w polskie góry. Teresa zabiera ze sobą nowego chłopaka Piotra, który bardzo chciałby być ojczymem dla jej syna. Waldkowi nie podoba się ten pomysł i kiedy dowiaduje się, że w okolicy przebywa jego biologiczny ojciec, którego nigdy nie miał okazji poznać, wyrusza w podróż, by go odnaleźć.
Głównym problemem Za dużego na bajki był kompletny, scenariuszowy chaos. Film mieszał wątki, motywy, często gubił się w tym, o czym chce opowiadać. Był koszmarnie niespójny, nie umiał się zdecydować czy chce być głupią komedią czy ckliwym wyciskaczem łez. Przez to jego seans był naprawdę męczący, szczególnie dla starszych widzów. Drugiej części trzeba oddać, że ten problem naprawia. Tym razem akcja filmu nie jest dziwnie rozciągnięta w czasie, scenariusz skupia się na prostym schemacie przygodowego kina drogi. Dodatkowo pojawia się też konkretny motyw przewodni, a poboczne wątki są poprowadzone poprawnie i nie wychodzą na pierwszy plan, jak to miało miejsce w jedynce. Widać, że Kristoffer Rus, dla którego Za duży na bajki w 2022 był początkiem pracy z pełnometrażowym kinem fabularnym, przez te dwa lata sporo się nauczył. Może ciężko nazwać go dobrym czy wyrazistym twórcą, ale przynajmniej nie popełnia już najbardziej podstawowych błędów. Tak więc, chociaż Za duży na bajki 2 jest raczej nijaki i nie wyróżnia się na tle podobnych familijnych produkcji, na pewno nie jest już fabularnie tak nieznośny i rozwleczony jak pierwsza część.
Jednak to, że film wypada lepiej niż poprzednia część, pod żadnym pozorem nie sprawia, że jest dobry. Za duży na bajki 2 to nadal kino familijne z niższej półki – generyczna produkcja z karykaturalnymi bohaterami i scenami, których jedynym celem jest szantaż emocjonalny. Twórcy trzymają się prostego schematu kina drogi, nie robiąc w jego obrębie nic ciekawego. W pewnym momencie seans zaczyna już nudzić, bo cała akcja ogranicza się do tego, że protagoniści spotykają kolejne, ekscentryczne postacie na swojej drodze. Czasem będzie to śmieszny góral, a czasem Rafał Zawierucha, który od czasu występu u Tarantino musi chyba pojawić się w każdym polskim filmie.
Humor w większości wypadków wypada czerstwo. Podczas gdy zagraniczne filmy familijne, takie jak choćby zeszłoroczny Wonka, potrafią operować żartami, które trafią zarówno do starszych jak i młodszych widzów, polskim twórcom wydaje się, że żart działa, jeśli tylko pojawi się w nim któreś z młodzieżowych słów roku. Podobnie jak Akademia Pana Kleksa pozowała na świeży film dla dzieci, bo użyła określenia „dzbany”, tak w Za dużym na dzieci 2 dostajemy „essę”, „eluwinę” i kilka innych tego typu zwrotów. Niewykluczone, że ten humor trafi do dzieci, które są targetem filmu, ale nie zmienia to faktu, że twórcy nie starali się zaoferować im jakkolwiek kreatywnych, zaskakujących dowcipów. A jak udowodniło już wiele dużo lepszych dzieł, na takie żarty też jest miejsce w kinie familijnym.
Rzeczą, która najbardziej wybija się z całego filmu jest wątek ojca Waldiego, w którego wcielił się Michał Żurawski. W pewnym momencie Za duży na bajki 2 zmienia się z prostej historii o przygodzie grupki dzieciaków na Podhalu w enigmatyczną opowieść o rodzicielstwie w klimatach Ex Machiny, dodatkowo z motywem orientalnym. Akcja przenosi się ze swojskich polan do futurystycznej, brutalistycznej posiadłości z tajną, podziemną bazą do projektowania gier. Pomijając jednak tę stylistyczną zmianę, dzięki której film jest przynajmniej zaskakujący, sam wątek ojca okazuje się kiepski. Jest jednowymiarowy, płytki, naiwny i kompletnie pozbawiony pogłębienia postaci. Nie oczekuję od filmu dla dzieci, że wprowadzi do historii jakieś odkrywcze niuanse, ale kiedy już zabiera się za złożony, rodzinny problem, dobrze gdyby nie ograniczał się do prostego robienia z jednej z postaci kreskówkowego villaina. Na papierze obiecujący, z początku intrygujący wątek, z czasem zostaje sprowadzony do rozczarowującego, leniwego rozwiązania.
Jeśli chodzi o młodą obsadę nie jest za dobrze. Nie ma sensu krytykować dziecięcych aktorów, a raczej reżysera, który nie potrafi prowadzić ich w naturalny sposób. Bohaterzy okazują się nieprzekonujący zarówno w komediowych scenach, bo są zbyt sztywni, jak i tych poważniejszych, w których ewidentnie wymuszają emocje na siłę. Nie pomaga w tym także nachalna, irytująca narracja z off-u Waldiego. Lepiej jest z dorosłą częścią obsady. Dorota Kolak ponownie radzi sobie nieźle jako ekscentryczna ciocia i wnosi do filmu choć trochę życia. Dużo bardziej nijacy są Karolina Gruszka i Paweł Domagała, którzy grają role, których w swoim dorobku mają już masę. Comic reliefem w filmie ma być Grzegorz Małecki wcielający się w przerysowanego górala. Nie jest może zły, ale większość żartów z jego udziałem kompletnie nie trafia. Na koniec pozostało nam najsilniejsze ogniwo całej obsady – Michał Żurawski. To jedyny aktor, który naprawdę zrobił ze swoją rolą coś ciekawego. Z początku spokojny i magnetyczny, z czasem apodyktyczny i podstępny. Widać, że Żurawski jako jedyny bawi się swoją rolą, nie odsłania wszystkiego od razu. Kompletnie nie spodziewałbym się po nim takiego występu, ale po seansie muszę mu oddać, że skradł film i chętnie zobaczyłbym go w większej ilości takich nieoczywistych kreacji.
Za duży na bajki 2 nie jest może złym filmem, ale doskonale pokazuje problem z polskim kinem familijnym. To produkcja do bólu przeciętna, oparta na prostych schematach, czerstwym humorze i tanim wywoływaniu emocji. Produkcji tego pokroju, których w naszym kraju powstaje naprawdę dużo udowadniają niestety, że polscy twórcy nie traktują najmłodszych odbiorców poważnie. Najwidoczniej uważają, że są oni za mali na oryginalne, ciekawe filmy, które spróbowałyby zrobić coś rzeczywiście zaskakującego. W końcu można powtórzyć po raz kolejny ten sam schemat. A w razie krytyki wystarczy wyjąć z rękawa argument o treści „to film dla dzieci, nie jesteś docelowym odbiorcą, więc nie możesz go oceniać” jak Maciej Kawulski w Kanale Zero w trakcie dyskusji na temat Akademii Pana Kleksa. Ta taktyka jest zapewne skuteczna biznesowo, ale sprawia, że kino familijne w naszym kraju sprowadza się do filmów tak nijakich i powtarzalnych jak właśnie Za duży na bajki 2.