Kino bezbarwnej przygody – recenzja serialu „Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków”

Filip Mańka03 grudnia 2024 03:00
Kino bezbarwnej przygody – recenzja serialu „Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków”

Już dzisiaj odległą galaktykę czeka kolejna wielka przygoda. Na Disney+ zadebiutował najnowszy serial ze świata Gwiezdnych wojen, czyli Załoga rozbitków. To projekt, za który odpowiada m.in. Jon Watts – reżyser ostatniej trylogii Spider-Mana. Czy serial rzeczywiście jest gwiezdnowojennym odpowiednikiem Stranger Things? Zapraszamy do recenzji pierwszych trzech odcinków.

Spokojne, ciche ulice obsadzone drzewami, z chodnikami biegnącymi po obu stronach, przecinającymi dziesiątki podobnych domów jednorodzinnych. Brzmi jak typowe amerykańskie osiedle, lecz nic bardziej mylnego. To planeta znajdująca się w odleglej galaktyce, czyli At Attin. Poznajemy na niej Wima – młodego chłopaka, który ma dość tej szarej rutyny. Chodzi nieustannie z głową w chmurach, marząc o wielkiej przygodzie, poznaniu Jedi i pozostaniu bohaterem, a nie wkuwaniu do egzaminów. Przecież kto normalny wybrałby ścieżkę analityka danych zamiast szkolenia Jedi, prawda? Wszystko się zmienia, gdy w lesie nieopodal domu znajduje zakopane… coś. Coś, co wywraca jego oraz jego rówieśników życie do góry nogami, a raczej porywa ich w nieskończoną pustkę malującą się nad ich głowami.

Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków to pierwsza pełnoprawna produkcja z tego uniwersum, gdzie na pierwszym planie mamy grupę dzieci. I nie Jedi, nie łowców nagród czy jakichś wybrańców – zwyczajne dzieci, które żyją z dnia na dzień, martwiąc się nie o to, czy Imperium znowu wpadnie do ich domu, a sprawdzianem z fizyki. Być może nawet nie wiedzą o tym, co się wydarzyło w galaktyce przez ostatnie lata. Serial Jona Wattsa i Christophera Forda był reklamowany jako duchowy spadkobierca Goonies – jednego ze sztandarów Kina Nowej Przygody zapoczątkowanego właśnie m.in. przez Gwiezdne wojny. W decorum tego świata tkwi charakterystyka opisana przez Płażewskiego, lecz w świetle ostatnich produkcji Gwiezdnych wojen narracja o „powrocie do korzeni” prowadzona przez Lucasfilm nie powinna dziwić. Czy zatem Załoga rozbitków to zwrot Gwiezdnych wojen ku ich prawdziwemu sercu?

Najnowsza produkcja Lucasfilm wydaje się stać w rozkroku – za bardzo nie wie, do kogo ma być skierowana.

Jasne, obsada składająca się głównie z dzieci oraz prosta fabuła wskazywałaby na target młodszej grupy odbiorców, lecz ten fundament nie współgra z finalnym obrazem. Pierwszy odcinek jest nudny, nieciekawy i flegmatyczny w swojej opowieści – rozegrany na jednej nucie, bez elementu zaskoczenia czy fascynacji światem, tak silnie prezentowanej przez głównego bohatera. W kontrze do samego siebie dopiszę, że w założeniu ten odcinek miał pokazać At Attin jako nudny świat (co się udało), lecz pragnienie przygody i poznania nieznanego, kipiące od głównego bohatera, są niewyraźne zarysowane. Nie powinno to dziwić, patrząc na to, że reżyserem był sam Watts, który przy Spider-Manie dał się poznać jako bezbarwny twórca, monotonny, jałowy oraz nieuwalniający z trylogii prawdziwego potencjału. Tutaj jest podobnie. Watts realizuje jak po sznurku wszelkie schematy znane z Kina Nowej Przygody, lecz zamiast rzeczywiście zaciekawić widza, zbudować jego więź z bohaterami bazującą na tajemnicy, czeka oparty o słup, pewien tego, że to wystarczy. Jest reżyserko nieobecny i nie ma we krwi estetyki oraz narracji wpisanej w kanon świata.

fot. Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków, dys. Disney Polska | recenzja
fot. Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków, dys. Disney Polska

Stąd wzięło się moje wcześniejsze pytanie o to, do kogo ma to być skierowany serial, bo młodsza grupa odbiorców raczej nie znajdzie siebie w Wimie, Fern czy Neelu – naszych młodych protagonistach, którzy są zwyczajnie nijacy. Porównania do Stranger Things będą ładnie brzmieć na papierze, lecz produkcja Netflixa wykreowała grono naprawdę dających się polubić bohaterów, za którymi widz mógłby skoczyć w ogień. A serial wokół tego budował naprawdę fascynujący świat, sprawnie żonglujący różnymi referencjami popkulturowymi, nie przyćmiewając przy tym głównego paliwa historii. W przypadku Załogi rozbitków pierwszy etap opowieści nie powiódł się, lecz nie jest bez żadnych zalet. Gwiezdne wojny od 1977 mają szczęście do droidów, które potrafią nawet te gorsze historie uratować. Nie inaczej jest w tym przypadku. Poznajemy SM-33 – droida, który jest prawdziwym kosmicznym piratem. Jest cyniczny, surowy i odważny, a najważniejszy dla niego jest rzecz jasna jego kapitan. Jego postać potrafi rozbawić widza, zwłaszcza w interakcji z innymi członkami załogi. Nie można nie wspomnieć również o Judzie Law, który zalicza występ w kolejnej wielkiej franczyzie. Po Albusie Dumbledorze i Yon-Roggu wciela się tym razem w tajemniczego Jedi, którego nasi młodzi odkrywcy poznają na stacji dla piratów. Law całkiem nieźle sprawdza się jako mentor, czy raczej ktoś, kto dojrzewa do tej roli, lecz na etapie trzech odcinków trudno coś więcej powiedzieć o tej postaci.

Całość robi się odrobinę lepsza, gdy na stołku reżysera pojawia się Dawid Lowery. Twórca niezwykle ciekawy, bo poza tak wybitnymi filmami jak A Ghost Story czy Green Knight symultanicznie pracuje nad projektami Disneya, w tym właśnie przy Załodze rozbitków. Jego odcinki są lepiej wyreżyserowane i opowiedziane od pilota Wattsa, ale całość i tak nie potrafi rozwinąć w pełni skrzydeł przez tę naprawdę powierzchownie rozrysowaną historię. Nie byłby to zarzut skierowany w stronę, rzecz jasna, produkcji dla młodszego grona odbiorców, ale od historii umiejscowionej w tak bogatym świecie, można wymagać nieco więcej, niż opowiastki wyrwanej z kolorowanek z półek Empiku (to nie reklama). Jestem ciekawy, jak z historią w ramach disnejowskiej formuły poradzą sobie Danielsi – twórcy hitowego Wszystko wszędzie naraz czy Lee Isaac Chung znany z m.in. Minari, czy Twisters. To nawiasem mówiąc, bardzo ciekawe zestawienie twórców, bo dodając do tego zestawienia również Bryce Dallas Howard, dostajemy zbiór naprawdę barwnych i różnorodnych od siebie person.

fot. Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków, dys. Disney Polska | recenzja
fot. Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków, dys. Disney Polska

Nie sposób oderwać historię od metatekstualnej warstwy. Początek serialu, quasi-amerykańskie przedmieścia i bujanie w obłokach bohaterów, to nic innego jak obraz młodych osób przed laty zakochanych w Kinie Nowej Przygody, zafascynowanych Gwiezdnymi wojnami, które w kontrze do swoich rówieśników, zajmujących po szkole różne stanowiska w korporacjach, zdecydowały się sięgnąć po kamerę i zostać filmowcami. Mamy w tym momencie ciekawy, ale i smutny okres w Hollywood, gdzie magia Lucasa, Spielberga czy Zemeckisa zanika. Termin Kina Nowej Przygody wydaje się dzisiaj dosyć wyświechtany. Gwiezdne wojny będące symbolem kina przygodowego, współczesnego blockbustera i campbellowskiej narracji, po drodze same się pogubiły i dzisiaj stoją na wyraźnym rozdrożu. Choć jeszcze w 2015 powrót do przeszłości dzierżył siłę i stworzył nową mitologię dla nowego odbiorcy, dzisiejsza próba Wattsa jest na etapie pierwszych trzech odcinków chybiona.

Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków nie mają odwagi, energii i są ledwie echem większej narracji.

To historia, przez którą przejdzie się bezboleśnie, jest zjadliwa, ale jednocześnie prosta, zachowawcza i niebudująca z widzem żadnej więzi. Czy zatem czuć tę przygodę, żywcem wyrwaną z lat 70., 80., której tak dawno nie doświadczyliśmy w uniwersum Gwiezdnych wojen? Nie. Oprócz tej estetycznej i ładnej obudowy marketingowej Załoga rozbitków na ten moment nie daje argumentów, aby mówić o tej historii w takich słowach. Trochę to wygląda, jakby samo studio nie wiedziało, jak opowiedzieć tę historię i uznało, że przecież znaczek marki wystarczy, aby rozkochać w sobie widza. Dzisiaj Gwiezdne wojny muszą przejść do ofensywy i walki o nowego odbiorcę, ponieważ lot na autopilocie może wkrótce doprowadzić do spektakularnej kolizji z Gwiazdą Śmierci.

Pierwsze dwa odcinki serialu zadebiutowały na platformie Disney+.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to