Kiedy w 2018 na Netfliksie zadebiutowała Ballada o Busterze Scruggsie, chyba nikt nie spodziewał się, że będzie ona na długi czas ostatnim wspólnym filmem braci Coen. Po jego premierze twórcy postanowili rozdzielić się i każdy z nich poszedł w swoją stronę. Starszy z braci, Joel, nakręcił Tragedię Makbeta, nową adaptację klasycznego dramatu z Denzelem Washingtonem i Frances McDormand w rolach głównych. Kiedy film trafiał na ekrany mówiło się o tym, że Ethan na razie stracił zainteresowanie kinem i woli zająć się czym innym. W 2022 okazało się jednak, że młodszy z braci także postanowił zabrać się za solowy projekt, który miał być lesbijską komedią drogi inspirowaną kinem sexploitation oraz twórczością Russa Meyera. Ethan napisał scenariusz ze swoją żoną, Tricią Cooke, a Żegnajcie laleczki miały być otwarciem nieformalnej trylogii, nad którą wciąż pracuje. Po przesunięciu premiery z powodu strajku aktorów film trafił wreszcie na ekrany kin. Jak wypadł powrót Coena do reżyserii?
Akcja Żegnajcie laleczki rozgrywa się w roku 1999, a jego bohaterkami są dwie młode lesbijki: przebojowa Jamie i pruderyjna Marian. Dziewczyny wyruszają w podróż z Filadelfii na Florydę, nie spodziewając się, że w aucie z wypożyczalni znajduje się tajemnicza walizka, której poszukuje grupa niebezpiecznych, wpływowych mężczyzn.
Nowy film Coena to przede wszystkim bardzo dobra rozrywka. Drive-Away Dolls trwa zaledwie 84 minuty, dzięki czemu ogląda się je świetnie. Reżyser nie pozwala nam zmęczyć się historią, cały czas serwując nam szybkie dialogi, dowcipy i występy charyzmatycznych aktorów. Film jest osadzony w konwencji prostego kina drogi z pościgiem za głównymi bohaterkami i różnymi przygodami po drodze. Intryga w zasadzie od początku jest dość jasna i dopiero w finale pojawia się w niej jakikolwiek twist. Nie ma tu wiele grania z oczekiwaniami widzów, które możemy kojarzyć z wcześniejszych dzieł Coenów, zamiast tego Ethan stawia na przyjemną, zwięzłą rozrywkę.
Film wielokrotnie nawiązuje do kina amerykańskiego z XX wieku. Z jednej strony to pastisz komedii kryminalnych z lat 90., z drugiej hołd dla produkcji Russa Meyera (film nawiązuje do nich już zresztą w samym tytule wykorzystując charakterystyczne określenie „dolls”), a jeszcze z trzeciej spojrzenie po latach na twórczość samych braci Coen. Żegnajcie laleczki często przywodzi na myśl Śmiertelnie proste, Arizonę Junior, Big Lebowskiego czy Ladykillers, czyli zabójczy kwintet. Akcja rozgrywa się w kryminalnym świecie, który możemy kojarzyć z wcześniejszych filmów reżysera. Korzysta ze znanych nam archetypów postaci, klisz i nawet rozgrywa się w latach 90.
Tutaj dochodzimy chyba do najciekawszego elementu nowego filmu Ethana Coena. Reżyser wziął charakterystyczny dla swoich wcześniejszych produkcji styl i wrzucił do niego wcześniej nieobecne wątki związane ze społecznością LGBT oraz kulturą queer. Efekt jest niekiedy bardzo ciekawy. Twórca bawi się stereotypami, schematami i tym, jak seksualność była ukazywana w kinie rozrywkowym lat 90. W przerysowany, lecz urokliwy sposób portretuje lesbijki, często nawiązując do kina klasy B. Zresztą jednym z najzabawniejszych pomysłów w Drive-Away Dolls jest wzięcie dwóch stereotypowych gangsterów i wplecenie w ich wątek homoseksualnego motywu. W efekcie dostajemy zupełnie świeże spojrzenie na tego typu męskie postacie, którego nie było we wcześniejszej twórczości Coenów. To właśnie wplecenie queerowych motywów w szablon coenowskiej komedii kryminalnej jest najlepszym pomysłem filmu i jego najoryginalniejszym elementem.
Niestety, chociaż tego typu interesujące pomysły czasem się pojawiają, w ogólnym rozrachunku zdaje się, że Żegnajcie laleczki odpowiednio się w nie nie wgłębiają. Coen wrzuca do filmu ciekawe motywy i ich nie rozwija. Przez 80-minutowy metraż filmowi po prostu brakuje czasu na pogłębienie wielu wątków. Horrorowe otwarcie, wątek wypieranej orientacji czy satyryczna postać senatora wydają się świetnym materiałem, ale nigdy nie dostają wystarczająco czasu. Film nie może się skupić na wszystkich tych pomysłach, bo musi gonić za prostą fabułą, która sama w sobie niestety nie ma nic nowego do zaoferowania. Brakuje mi tu jakichś większych zwrotów akcji czy jakiegoś obrócenia oczekiwań widzów. Te zabiegi zawsze były przecież znakiem firmowym braci Coen.
Tu właśnie wyłania się główny problem Żeganajcie laleczki. Mimo że film ogląda się naprawdę dobrze jako przyjemne, rozrywkowe kino drogi, ciężko, żeby został z kimkolwiek na dłużej. To jedynie zbiór intrygujących, acz często niewykorzystanych pomysłów spiętych konwencją prostego kina drogi. I zapewne gdyby tego typu produkcja była debiutem jakiegoś początkującego twórcy wiele by się o niej mówiło. Kiedy jednak tworzy ją tak doświadczony i obeznany w gatunku reżyser jak Ethan Coen, ciężko, żeby film nie pozostawił jednak pewnego niedosytu. Dialogi oczywiście są błyskotliwe, zdarzają się naprawdę dobre żarty, ale wszystko to trochę za mało. Coenowie wielokrotnie udowadniali już, że stać ich na znacznie więcej, a Żegnajcie laleczki jest tylko cieniem najlepszych pozycji z ich filmografii.
Żegnajcie laleczki mają pełno zaskakujących, drugo i trzecioplanowych występów. Coenowi udało się zebrać fantastyczną obsadę do swojego filmu. W roli głównej wystąpiła Margaret Qualley, która sprawdziła się świetnie jako głośna, przebojowa Jamie. Jest zabawna, pewna siebie i zawsze kiedy pojawia się na ekranie zagarnia całą uwagę. To chyba najbardziej wyrazisty występ w całym jej dorobku. Dobrze wypadła również Geraldine Viswanathan, która sprawdza się jako kontrast dla protagonistki. Udaje jej się wykreować sympatyczną postać, nie ginącą wcale przy charyzmatyczniejszej Qualley. Spośród mnóstwa ról na dalszym planie chyba najlepiej wypadł Matt Damon, którego występ jest bardzo udaną satyrą na republikańskich polityków. Jednak cała reszta obsady również wypada świetnie. Beanie Feldstein ma kilka zabawnych momentów, Colman Domingo idealnie pasuje do swojej roli, Bill Camp ma jedne z najśmieszniejszych scen w całym filmie, Joey Slotnick i C.J. Wilson tworzą dobry komediowy duet, a Pedro Pascala miło zobaczyć wreszcie gdzieś poza blockbusterami. Dla uważnych miłą niespodzianką może być także zaskakujące cameo Miley Cyrus.
Trzeba przyznać Ethanowi Coenowi, że miał kilka naprawdę zaskakujących pomysłów na stronę formalną filmu. Już na pierwszy rzut oka rzuca się, że Drive-Away Dolls jest celowo przestylizowane. Kiczowate, dramatyczne ujęcia, neonowe oświetlenie czy tandetne montażowe przejścia nadają produkcji niezwykłego klimatu. Najbardziej szalone są dziwne, eksperymentalne sekwencje przypominające trip po LSD, które kojarzyły mi się z Aggro Dr1ft Harmony’ego Korine.
Fani twórczości braci Coen z pewnością powinni wybrać się do kina na Żegnajcie laleczki. Nie dostaną może dzieła tak dobrego i oryginalnego jak Big Lebowski czy Fargo, ale spędzą przyjemny czas w kinie i będą mogli chociaż klimatem wrócić do najlepszego okresu twórców. Ethan miał wiele świetnych pomysłów. Wątki queerowe w połączeniu z charakterystycznym dla niego stylem wypadają naprawdę ciekawie i są czymś nowym. Niestety pomimo błyskotliwych dialogów i wyrazistych występów aktorskich, film pozostawia po sobie niedosyt. Żegnajcie laleczki fabularnie nie są szczególnie kreatywne, brakuje tu świeżości, brakuje rozwinięcia tych najbardziej interesujących wątków. Jest przyjemna rozrywka i niestety tylko tyle. Pozostaje mieć nadzieję, że reżyser rozwinie niektóre z pomysłów w kolejnych częściach trylogii i czekają nas dwa lepsze filmy.