Przebudzenie Mocy – recenzja drugiego sezonu serialu „Andor”

Filip Mańka21 kwietnia 2025 18:00
Przebudzenie Mocy – recenzja drugiego sezonu serialu „Andor”

Już w środę na Disney+ zadebiutują pierwsze trzy odcinki drugiego sezonu Andora – najlepszego gwiezdnowojennego serialu. Przez ostatnie dni płakałem, śmiałem się razem z bohaterami i przeżywałem tę opowieść jak mało telewizyjnych opowieści. Gdyby to miał być koniec Gwiezdnych wojen, drugi sezon Andora byłby najpiękniejszym zwieńczeniem tej prawie 50-letniej sagi, jakie można byłoby sobie wyobrazić.

Hollywood wielokrotnie przez przypadek napisało najlepsze historie. Sama opowieść o tym, jak powstały Gwiezdne wojny, nadaje się na napisanie niejednej książki, co z resztą poczyniono. Podobnie jest z Tonym Gilroyem, który właściwie zrządzeniem losu znalazł się na stołku głównego scenarzysty Andora. Najpierw został wezwany jako strażak na plan Łotra 1, gdzie nadzorował i koordynował olbrzymie dokrętki do filmu. Następnie parę lat później został przez Kathleen Kennedy ponownie poproszony o wsparcie przy produkcji, tym razem serialu o Cassianie Andorze. Najpierw jako jeden z scenarzystów, aby chwilę potem przejąć stery od Stephena Schiffa jako głównego architekta serialowej opowieści o rebeliancie granym przez Diego Lunę. Projektu, który był ogromnym zaskoczeniem, stanowiącym wyrazisty odłam od ulepionych jak z jednej masy pozycji z tak zwanego Mandoverse

Pierwszy sezon pozostawił mnie w głębokim zachwycie. To serial, który od pierwszych odcinków odznaczał się wysoką jakością produkcyjną, a z każdym kolejnym epizodem podnosił dramaturgiczną poprzeczkę w rejony, o które bym nie posądzał błądzącego Lucasfilmu. Andor stanowi czystą esencję tego, co leży u podstaw lucasowskich Gwiezdnych wojen, eksplorując faszystowskie mechanizmy władzy, propagandy i ucisku oraz ukazując genezę buntu wobec autorytarnych uprzęży duszących całą galaktykę. Gwiezdne wojny to nie tylko Jedi, Sithowie i miecze świetlne – Gilroy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zajrzał w miejsca, które wciąż na dużym czy małym ekranie pozostawały nieodkrytą przestrzenią, a nosiły w sobie ogromny potencjał.

Drugi sezon, podobnie jak pierwszy, liczy 12 odcinków, podzielonych na cztery części. Między każdym rozdziałem mija rok, przybliżając nas tym samym do wydarzeń z Łotra 1. To była moja jedyna obawa względem tej serii, która na szczęście została przez twórców obrócona w spójną część narracji. Każdy rok przerwy jest logicznym następstwem budowanej dramaturgii. Wprowadza to nieco świeżości do historii, przedstawiając postacie w ich nowym status quo po rocznym odstępie czasu. Bez wymienienia konkretnych bohaterów, czasem można było pokręcić głową na pewną skrótowość w ich wątkach, lecz z reguły przeskok czasowy stanowił naturalny element narracji.

fot. Andor, sezon drugi, dys. Disney Polska

Serial kontynuuje bezpośrednio wątki z poprzedniego sezonu. Po wydarzeniach na Ferrix, Cassian, Bix, Brasso czy Wilmon musieli uciec z dala od krwiożerczego Imperium, które z każdym kolejnym rokiem zaczęło wzmacniać swój ucisk na mieszkańcach galaktyki. Jednocześnie Cassian nieustannie pracuje z Luthenem, a w tle zaczyna kiełkować intryga związana z pewną bronią wielkości księżyca. Rzecz jasna nie zamykamy się na paru bohaterach – to ogromna galaktyka, wielka narracja, a postaci oraz wątków jest znacznie więcej. Nie sposób omówić je wszystkie. To przepastna opowieść obejmująca wiele stron konfliktu, od polityków poprzez imperialnych czy rzecz jasna rebelię. Tony Gilroy stworzył tętniące życiem uniwersum wewnątrz uniwersum, emanujące gwiezdnowojennym klimatem. Twórca rozumie, na jakich fundamentach stoi ten świat, nie bojąc się naruszyć narracyjny kanon, który dla innych autorów stał się świętością i jednocześnie porażką. Częściowo porzuca baśniowe i campbellowskie paradygmaty na rzecz paranoicznego i brutalnego politycznego thrillera, pchającego Gwiezdne wojny w dotychczas nieznane rejony.  Obiecałem sobie, że nie będę się pastwił nad innymi serialami z uniwersum. Chcę jedynie podkreślić, że Andor wielokrotnie wzbudził we mnie miłość i poczucie głębokiego obcowania z tym światem, czego nie mogę powiedzieć o innych serialach (nawet razem wziętych). 

Drugi sezon, podobnie jak pierwszy, zachwyca formą. To precyzyjnie zainscenizowany i zrealizowany serial, który emanuje nie tylko ogromną skalą, ale również dbałością o szczegóły. Każdy rekwizyt czy element scenografii jest dokładnie zaplanowany. Serial jednocześnie nie próbuje powielać tych samych, utartych w uniwersum motywów wizualnych. Chwyta się nowych rozwiązań i decyzji, które stanowią fantastyczną symbiozę między tym, co już znamy, a czymś nowym i świeżym. Odwiedzamy mnóstwo lokacji – tych, które mogliśmy już niejednokrotnie zobaczyć w Gwiezdnych wojnach, ale też nowe zakątki i miejsca poszerzone o lokalne kultury czy klimat. Jak wspomniałem, jest to przedstawione z ogromnym rozmachem, co jednocześnie spina się z głównym tematem serialu. Obserwujemy bohaterów niczym mrówki na wielkiej makiecie, które knują, manipulują i spiskują. Jedni próbują cieszyć się pozornym hedonizmem, jak politycy i senatorzy. Drudzy myślą, że mają kontrolę nad tym, co się dzieje dookoła, a jeszcze inni zdają się zawieszeni między różnymi światami.

Andor to również jedyny serial w uniwersum, który tak sprawnie wprowadza elementy obyczajowe. Może to brzmieć nieco dziwnie, w szczególności, gdy mowa o produkcji eksplorującej funkcjonalnie totalitarnego reżimu. Ta codzienność, którą twórcy zdołali uchwycić, stanowi kluczowy pierwiastek w wymowie serialu. Niekiedy schodzimy z fabularnego Olimpu i wielkich narracji (które Andor z wyrafinowaniem pielęgnuje) na rzecz skromnych, intymnych i po prostu codziennych czynności. Wyjście do sklepu, przygotowanie obiadu czy gra w karty. To znakomity kontrapunkt zacieśniający więzi między postaciami, ale też znakomicie ukazujący opresyjną, orwellowską rzeczywistość pełną paranoi, która udziela się na każdym kroku bohaterom, jak i widzom. Nie tylko z perspektywy rebeliantów, ale również imperialnych postaci, które wbrew pozorom tkwią w głębszym klinczu systemu, niż próbujący się z niego wydostać lub go skruszyć sami rebelianci.

fot. Andor, sezon drugi, dys. Disney Polska

To stanowi jeden z centralnych motywów drugiego sezonu, który wraz z każdym kolejnym rozdziałem podkręca stawkę. Czujemy, jak rzeczywistość zaczyna coraz mocniej osaczać bohaterów. Nie tylko po rebelianckiej stronie barykady, ale również wewnątrz imperialnych struktur. Te dwie strony wzajemnie się napędzają, a paranoja zaczyna obsesyjnie i maniakalnie dyrygować ich codzienną rutyną. Poszczególne idee zaczynają prześcigać bohaterów, którzy muszą się dostosować do nowych realiów, w których dawniej wyznawane wartości stają się zagrożeniem dla ich samych czy sprawy, która już nie dotyczy tylko garstki osób. Twórcy rozkładają ten konflikt na części pierwsze, spoglądają na niego z różnych stron, a propagandowa machina, będąca główną osią fabularną serialu, nie jest przedstawiona w banalny czy płytki dla odbiorcy sposób.

Symboliczną rolę pełni tu Gwiazda Śmierci. Choć nie stanowi ona centralnego punktu fabuły, to jej obecność – dosłowna czy niedosłowna, rzuca cień na serialowe wydarzenia. Zarówno widzowie, jak i bohaterowie czują, że coś wisi w powietrzu – rzeczywistość nie smakuje już jak wcześniej. Zagłębiamy się w kulisy imperialnej machiny, która przenosi nas na Ghorman – planetę bogatą w minerał kluczowy dla realizacji projektu. Po 8 latach Ben Mendelsohn powraca na ekran jako Orson Krennic, który jest głową całego przedsięwzięcia i nadzoruje również plany związane z Ghormanem. To skromny występ, ale podobnie jak jego „wielkie dziecko”, rzuca cień na działania niektórych bohaterów. 

Wchodzimy w ten makiaweliczny i bezwzględny świat, który wytacza drogę takim postaciom, jak Dedra Meero czy Syril Karn – jednym z najciekawszych bohaterów w całym serialu. Ten sezon zgłębia ich złożoną relację – zimną, maniakalną, ale jednocześnie fascynującą do obserwacji więź, którą spina chorobliwa żądza sukcesu. Obie postacie jednocześnie różnią się od siebie, a twórcy nie eksponują ich prostymi kliszami czy schematami, lecz wielowektorowo rozpisując ich osobiste żądze i pragnienia. To, co w mikroskali manifestuje relacja Syrila i Dedry, w szerszym planie odzwierciedla bezwzględne mechanizmy władzy, które Imperium wdraża na poziomie systemowym.

Andor eksploruje socjotechniki używane przez Imperium w celu manipulacji opinią publiczną. To jeden z najmroczniejszych wątków, jakie pojawiły się dotychczas w filmowo-serialowej części uniwersum. Gilroy nawiązuje tu do popularnych propagandowych praktyk, wykorzystywanych przez nazistów, ale i parę dekad później również przez USA. Nadaje to opowieści zupełnie inną dynamikę i podbija stawkę, czego brutalną ofiarą stają się zwykli mieszkańcy. Serial z pietyzmem kształtuje nam lokalną tożsamość Ghormanów, ich temperament, tradycje czy mentalność, prezentując w skali mikro i makro skutki działań Imperium, gdzie sam bunt stanowi jeden z precyzyjnie zaplanowanych elementów propagandowej gry, która zamienia się w krwawą rzeź. Odcinki 7-9 to prawdopodobnie najbardziej intensywne trzy godziny w tym uniwersum. Nie chcę niczego spojlerować ani tym bardziej hiperbolizować, ale parę dni po seansie wciąż przeżywam te odcinki w głowie na nowo.

fot. Andor, sezon drugi, dys. Disney Polska

Gilroy rozumie, że jeśli kocha się jakieś idee, to trzeba być wobec nich również najbardziej krytyczny. Już od pierwszego odcinka spoglądamy na drugą stronę Rebelii, która od czasu Łotra 1 zdawała się najbardziej fascynować scenarzystę. Piękne i wyświechtane słowa zakrywają trupy w szafie, na których Rebelia przecież się narodziła. Ten sezon jeszcze mocniej zgłębia moralną niejednoznaczność Rebelii, wewnętrznie podzielonej i rozwarstwionej między radykalizmem, ekstremalnym pragmatyzmem czy idealizmem. Te trzy postawy to drugie imiona Sawa Gerrery, Luthena Raela czy Mon Mothmy, których losy w różnych konfiguracjach obserwujemy przez cały sezon. Te trzy postacie zachwycają za każdym razem, kiedy tylko pojawią się na ekranie, podnosząc pytania o wyznawane idee w raptownie zmieniającym się świecie. 

Ponownie w roli polityczki z Chandrilii wystąpiła Genevieve O’Reilly, która jest fenomenalna. Być może to mój ulubiony występ aktorski w drugim sezonie. Pełen samotności, tragizmu, ale jednocześnie obsesyjności czy zgniłej fasadowości przetaczającej się po wszystkich politykach, którzy wpadli w polityczną pułapkę Palpatine’a. Ponownie – nie chcę niczego spojlerować, ale pewien odcinek z prominentnym udziałem jej postaci być może zapisze się jako jeden z najważniejszych momentów w historii tego uniwersum. Kroku jej nie ustępuje Luthen grany przez znakomitego Stellana Skarsgarda, który jako mistrz manipulacji kradnie każdą scenę, wprowadzając nieco mroku do rebelianckiej dynamiki. Ten sezon wyjawia nieco z jego przeszłości, ale również ukazuje rozwarstwienie między jego filozofią a wartościami wyznawanymi przez Sojusz, który stał się w pełni ugrupowaną, militarną organizacją. Warto również w tym kontekście wyróżnić Kleyę graną przez Elizabeth Dulau – przyszywaną córkę i „biznesową partnerkę” Luthena, która otrzymuje sporo czasu ekranowego. Jej postać to jedno z moich największych zaskoczeń tego sezonu.

Pośrodku tego całego chaosu mamy Cassiana. Zaledwie przypadkową ofiarę galaktycznej potyczki i wolnego strzelca, ale być może coś więcej kryje się w losach tej postaci, coś mistycznego. Coś, co w rzeczy samej nadaje jego naturze większy cel, wykraczający poza „zwykłą” walkę z totalitaryzmem. Cassian, mimo że jest tytułowym bohaterem, to nigdy nie dominował całej narracji. Stanowił punkt wyjścia do zagłębienia się w inne tematy, różne perspektywy, jednocześnie będąc spoiwem poszczególnych mikronarracji czy symbolicznym odbiciem drugiej strony. Tak było np. w przypadku Syrila, z którym losy ponownie splatają się w intrygujący sposób. Nie tylko na tle ich roli w większej układance i osobistych ambicji, ale też odzwierciedlenia ich relacji z drugą połówką. Niezwykle poruszyła mnie relacja Andora z Bix (w tej roli ponownie Adria Arjona), która zmaga się z traumą i stresem po wydarzeniach z pierwszego sezonu. Choć do pewnego momentu kręciłem nosem na wątek Bix, to ostatecznie Gilroy i spółka mnie kupili. To najbardziej emocjonalny wątek w całym serialu, który stanowi serce tej opowieści. Intymność i szczerość tej relacji silnie przemawiają przez Diego Lunę i Adrię Arjonę, którzy mają bardzo niejednoznaczną więź, nieustannie szukając brakującego klucza do zaznania upragnionego szczęścia. 

fot. Andor, sezon drugi, dys. Disney Polska

Tajemnicą nie jest fakt, że drugi sezon Andora, zresztą jak cały serial, to prequel Łotra 1. Alan Tudyk powraca jako ulubieniec widowni, czyli ironiczny droid K-2SO, a cała historia kończy się chwilę przed wydarzeniami z filmu. Z reguły podchodzę z ostrożnością do takich stwierdzeń, lecz Andor rzeczywiście stawia w innym świetle nie tylko filmowy spin-off, ale również Nową nadzieję. Jestem ogromnym fanem tego zakończenia, które z gracją i wyrafinowaniem wprowadza gwiezdnowojenny pierwiastek Mocy, która zdaje się pisać losy Cassiana, stworzonego do wielkich rzeczy. Jednocześnie żegna się z tymi postaciami i historią, odsyłając nas do Łotra 1, gdzie ma miejsce napisany ciąg dalszy, który od dzisiaj będzie oddychał nieco innym tętnem. Ani serial, ani film nie są więzieniami tej narracji. Tak się po prostu powinno pisać prequele.

Drugi sezon Andora zasługuje z pewnością na parę recenzji, najlepiej po każdym rozdziale, a nie tylko jeden tekst. Nie sposób omówić wszystkie wątki czy postacie – tym bardziej okrążając je w taki sposób, aby nic nie zaspoilerować. Spoilerem nie będzie natomiast stwierdzenie, że jest to wybitny serial i sezon, który podniósł poprzeczkę po pierwszej odsłonie. To mimo mojej ogromnej miłości do Ostatniego Jedi, prawdopodobnie najlepsze dzieło w ramach tej marki, jakie wyprodukował Disney i jednocześnie czołówka gwiezdnowojennych opowieści. Kiedy reszta twórców uprawia swój fetysz w zabawie figurkami, Tony Gilroy pcha Gwiezdne wojny w odważne narracje i rejony – pełne odwagi i wdzięku, zachwycając scenariopisarskim kunsztem i dopracowaniem, od dialogów pełnych niuansów, poprzez mocne monologi aż po fascynująco rozpisane relacje. Jednocześnie eksploruje cenę buntu oraz ambicji w rzeczywistości, która zawsze zdaje się wyprzedzać jednostkę o jeden krok. To znakomite studium postaci po wszystkich stronach barykady, uwikłanych w międzyplanetarną rozgrywkę, nie bojące się dotykać brutalnych tematów, zakorzenionych w naszej rzeczywistości – tak silnie nawiązujących do tego, co było podwaliną u George’a Lucasa. 

To nieprawdopodobne, że serial o Cassianie Andorze został tą produkcją, która po 13 latach, odkąd Disney nabył Lucasfilm, odkurzyła tę markę. Brakowało mi Gwiezdnych wojen, które wywołają we mnie smutek i płacz, ale również radość czy melancholię. Chciałbym w tym miejscu napisać, że być może ten serial to Nowa  nadzieja dla franczyzy, a artystyczny sukces serialu pchnie Kathleen Kennedy oraz resztę producentów do podobnych projektów. Niestety, jest to mało prawdopodobne, natomiast zanim marka w pełni utonie w morzu przeciętności, skupmy się na teraźniejszości. Już niedługo zadebiutuje drugi sezon Andora, który jest obowiązkowym seansem dla wszystkich fanów franczyzy. Opowieścią, której trzeba dać szansę. A jeśli się nie spodoba, to spróbować na nowo. Andor to serial, który w pierwszym i drugim sezonie oferuje emocjonującą podróż, odnawiającą uniwersum i odsłaniającą ukryte oblicza tego świata, o których zdążyliśmy przez ostatnie lata zapomnieć.

Trzy pierwsze odcinki drugiego sezonu Andora pojawią się na Disney+ już w środę 23 kwietnia.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to