Już we wtorek rozpoczyna się 14. American Film Festival. To niewątpliwie wielkie święto amerykańskiego kina niezależnego, które uwielbiamy odwiedzać. Również w tym roku planujemy szturmować kino Nowe Horyzonty w dość licznym składzie, by oglądać to, co najlepsze (i Waititiego), by później móc dzielić się z wami naszymi wrażeniami. Tegoroczny program American Film Festival jest całkiem dobry. Bez trudu znaleźliśmy wiele filmów, które chcemy obejrzeć oraz takie, które już widzieliśmy i z czystym sercem możemy je szczerze polecić.
Jednym z największych hitów tegorocznego AFF jest najnowszy film Sofii Coppoli. Mieliśmy już okazję recenzować ten film w trakcie Festiwalu w Wenecji. Tak wówczas o filmie reżyserki Marii Antoniny pisał Filip Mańka: „Priscilla to bajkowy portret uwłaczającej, niezdrowej i odpychającej relacji okrążonej murem królestwa, gdzie cała obsługa gra pod dyktando króla. Nie ma tu taniego grania pod tezę, a Coppola kreśli szersze spektrum fasadowości, sprawnie przechodząc między poszczególnymi etapami życia bohaterów oraz dawkując wydzierające się na wierzch strumienie pragnień oraz potrzeb. Zaskakujący, intrygujący i momentami szokujący seans, na płaszczyźnie formalnej budujący w widzu niezręczny konflikt, wywracający także do góry nogami arkadyjski wymiar kultury lat 60. Nie ma lepszego sposobu na rewizjonizm kulturowy tamtego okresu niż zdarcie obrazu cnoty z jego symbolu, w mocny i dosadny sposób”.
(Między innymi Moonlight, 2016, reż. Barry Jenkins, Tajemnice Silver Lake, 2018, reż. David Robert Mitchell oraz Gdyby ulica Beale mogła mówić, 2018, reż. Barry Jenkins)
Chyba wszyscy zgadzamy się, że wymienione wyżej filmy to najlepsze, co przyniosło amerykańskie kino niezależne ostatnich lat. No, może oprócz Seana Bakera, bohatera zeszłorocznego AFF. Moonlight, Aftersun, Tajemnice Silver Lake – wszystkie te znakomite filmy łączy postać producentki Adele Romanski. W trakcie American Film Festival odbędą się nie tylko pokazy tych doskonałych filmów, ale także liczne spotkania oraz masterclass z producentką. To doskonale zapowiadające się wydarzenia, które mogą być świetnym doświadczeniem oraz niezwykle cenną rozmową na temat współczesnego amerykańskiego kina niezależnego. Jednocześnie doceniamy, że dobierane przez AFF retrospektywy opierają się nie tylko na żelaznych klasykach (choć na nie też jest miejsce), ale są także miejscem do dyskusji oraz refleksji na temat stosunkowo młodych produkcji. Rolą festiwalu filmowego jest przecież nie tylko pokazywanie premier (choć to kluczowy element każdego festiwalu), ale także kształtowanie kultury filmowej wokół wybranego tematu. Niewątpliwie taką rolę świetnie spełnia Romanski, podobno jak rok temu cenne okazały się rozmowy z Niną Menkes.
Niezwykle cieszy nas retrospektywa Roberta Altmana, a konkretniej jej druga część. Urodzony w 1925 roku Altman to mistrz amerykańskiej sztuki filmowej, który od początku lat 70. stał się nierozerwalnym symbolem wybitnego kina. Polifoniczna narracja portretująca całe grupy społeczne, nacisk na improwizację aktorów, obalanie mitów społecznych, szyderstwa dotyczące hollywoodzkich szczęśliwych zakończeń, odważne podchodzenie do gatunkowości – to najważniejsze cechy kina Altmana, dzięki którym do dziś wspominamy jego arcydzieła. Po zeszłorocznych pokazach największych arcydzieło w postaci M.A.S.H., Nashville oraz McCabe i Pani Miller w tym roku zaprezentowany będzie zestaw filmów zatytułowany „Kobiety Altmana”. Prawdę mówiąc, wydaje się to jeszcze ciekawsze niż prezentowanie wyłącznie największych hitów. Szczególnie nie możemy się doczekać filmu Ów chłodny dzień w parku z 1969 roku, będącego pierwszym autorskim thrillerem psychologicznym w bogatej gatunkowo filmografii Altmana.
Zobaczyć na wielkim ekranie film Terrence’a Malicka to zawsze przyjemność. Co tu dużo mówić, Terrence Malick. W piątej części „Kina, wehikułu magicznego” Adam Garbicz nazwał wizualna stronę Niebiańskich dni „najpiękniejszymi zdjęciami plenerowymi w historii kina”. Impresyjny styl poetycki wielkiego artysty kina, jakim jest Malick, sprawiły, że trudno przechodzi się obok jego filmów obojętnie. Niebiańskie dni to rasowy melodramat, w którym epicka przypowieść o miłości i namiętności rymuje się ze zbrodnią i grzechem.
Tak jak nazwaliśmy obejrzenie filmu Malicka na wielkim ekranie przyjemnością, tak w przypadku Czarnoksiężnika z Oz chyba skończyły nam się pozytywne określenia. Arcydzieło Fleminga z 1939, ze scenariuszem Florence Ryerson i legendarnego Hermana J. Mankiewicza to jeden z najważniejszych filmów w historii kina, który wpłynął chociażby na rewelacyjną Dzikość serca Davida Lyncha. Kolorowa adaptacja powieści L. Franka Bauma mistrzowsko wykorzystuje technicolor, który zyskuje również diegetyczne znaczenie w kontekście całej opowieści. Przepiękna, choć potwornie sztuczna scenografia tworzy malowniczy świat, w którym Judy Garland przechodzi samą siebie. To jedno z największych arcydzieł amerykańskiego kina klasycznego. Film nie tyko ważny, ale przede wszystkim bardzo dobry i przyjemny w odbiorze. Już nie mogę się doczekać, by zobaczyć go na wielkim ekranie!
Najnowszy film Taiki Waititiego, reżysera, który nie wymaga przedstawienia. Nie mamy wątpliwości, że z Waititim dzieje się ostatnio coś dziwnego. Po doskonałych Dzikich łowach, które są najlepszym filmem w dorobku twórcy, pojawiła się oferta z Marvela. Wszyscy pamiętamy, jak w 2017 roku zachwycił nas Thor: Ragnarok, będący doskonałą komedią tak bardzo odległą stylistycznie od dwóch poprzednich filmów o Thorze, które delikatnie mówiąc trąciły myszką. Dla Nowozelandczyka wielki sukces Ragnaroka stał się przepustką otwierającą wszystkie możliwe drzwi. Długo nie czekaliśmy, aż w kinach pojawiło się oscarowe Jojo Rabbit (10. AFF), na które wciąż patrzymy ciepło. Niedługo potem ogłoszono kolejną część przygód Thora, a także zapowiedziano pokazywane na 14. AFF Next Goal Wins. W międzyczasie Waititi wyreżyserował najlepszy odcinek pierwszego sezonu The Mandalorian, zapowiedziano jego adaptację kultowego komiksu Incal oraz ogłoszono, że wyreżyseruje film ze świata Star Wars. Od tego czasu niestety zaczyna się równia pochyła. Thor: Love and Thunder okazał się jednym z najgorszych filmów Marvel Cinematic Universe (a jest to spory wyczyn). Gwiezdne wojny Waititiego stanęły pod znakiem zapytania, a Pierwszy gol przeszedł niemałe problemy produkcyjne związane ze skandalem wokół Armiego Hammera. Nazwisko Taiki Waititiego wciąż znaczy wiele, choć raczej nie kojarzy się z tak pozytywnymi emocjami, jak miało to miejsce jeszcze kilka lat temu. Pokazywany na Festiwalu w Toronto film Waititego spotkał się z mieszanymi wrażeniami. O tym, jak ostatecznie wyszedł film, dowiemy się już na American Film Festival. Z pewnością będzie o czym rozmawiać i o czym pisać.