Coś więcej niż film – recenzja filmu „Diuna: Część druga”

Filip Mańka21 lutego 2024 18:00
Coś więcej niż film – recenzja filmu „Diuna: Część druga”

Po ponad dwóch latach od premiery pierwszej odsłony, w kinach wkrótce zadebiutuje Diuna: Część druga. Nowe dziecko Denisa Villeneuve’a i być może jego najważniejsze, które swego czasu nie było niczym pewnym. Dzisiaj kanadyjski twórca może odetchnąć ze spokojem i świadomością, że marzenie jego dzieciństwa zostało spełnione, a sam stworzył swoje opus magnum, które niemalże w każdym aspekcie przewyższa część pierwszą. To nie kolejny blockbuster, o którym zapomnicie parę dni po seansie a obraz, który z marszu zapisze się w kanonie kina wysokobudżetowego.

Zabrzmi to nieco ckliwie i pretensjonalnie, ale ciężko mi podejść do tego tekstu jak do kolejnej, zwykłej recenzji. Diuna jest niezwykle ważną i być może nawet przełomową książką w moim życiu. Fakt, że mój ulubiony reżyser zdecydował się na ekranizację tej powieści, był spełnieniem marzeń. Kiedy pierwsza Diuna kończyła się słowamito dopiero początek”, można było wówczas czuć spełnienie, ale zmieszane z lekkim poirytowaniem, mając z tyłu głowy to, że ciągu dalszego może wcale nie być. Kanadyjski twórca nawiązał jednak wtedy pakt z widzami, dając im jasno do zrozumienia, że prawdziwa przygoda zacznie się dopiero z drugą częścią. Zaskoczeniem (przynajmniej dla mnie) nie jest to, że Villeneuve wywiązał się z umowy. Co więcej, film jest wszystkim, czego chciałem, a nawet więcej.

Diuna 2 to prawdziwe arcydzieło kina blockbusterowego

Zestawiając pierwszą część i drugą, można uciec do prostego, ale i trafnego w tym kontekście porównania. To coś na wzór zabawy na osiedlowym placu zabaw na tle parku rozrywki. Diuna: Część druga spełnia wszystkie oczekiwania, jakie można było mieć po kontynuacji. To kino większe, przepełnione akcją, jeszcze bardziej imponującą skalą, ale i przy tym pogłębiające świat oraz postaci w satysfakcjonujący sposób, którego trudno nie docenić. Już w trakcie seansu miałem wrażenie, jakbym widział coś nierealnego. To spełnienie marzeń każdego fana science fiction, tworzące wizję rezonującą z rozmachem największych powieści i historii z tego gatunku. Dawno też nie miałem takiego uczucia, że nie chciałem, aby film się szybko kończył. Zakrywałem zegarek z nadzieję, że ta przygoda będzie trwać i trwać; aby mogła dotknąć każdy skrawek Arrakis oraz tego bogatego wszechświata. Pewnie nieraz w tekście nadużyję górnolotnych stwierdzeń, ale nawet dzień po seansie, emocje ze mnie nie zeszły.

Paul Atryda stojący na tle wybuchu / fot. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024, dys. Warner Bros. Polska
fot. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024, dys. Warner Bros. Polska

Historia drugiej części zaczyna się niemalże w tym samym miejscu, gdzie skończyła się pierwsza odsłona. Paul razem z matką – Jessicą, udają się z grupą Fremenów do jednej z sicz, aby tam znaleźć schronienie oraz przygotować się do kolejnych działań. Paul staje w obliczu swojego przeznaczenia oraz przepowiedni Fremenów, głoszącej, że ma nadejść mityczny Lisan al-Gaib, który powiedzie ich oraz samo Arrakis do zielonego raju.

Denis Villeneuve przyznał w jednym z wywiadów, że w momencie premiery książki, historia była nieco błędnie zrozumiana. Opowieść o Paulu w założeniu Herberta nigdy nie była historią o wyzwoleniu, a wręcz przeciwnie – obnażała wpływ mesjanistycznych figur na masy oraz fanatyzm prowadzący do rozlania się niewinnej krwi. Już w pierwszej części było widać poszlaki wskazujące na tragiczny los postaci Paula, a Diuna 2 odważnie pogłębia ten temat. Villeneuve analogicznie do tego, co pokazał w Pogorzelisku, obrazuje religię jako instrument władzy i nieokrzesanej siły, która w tym kontekście jest w stanie obalać reżimy czy imperia. Natomiast cena zemsty za śmierć bliskich, która pławi Paula, jest kosztowna, a bohater staje w obliczu sporego konfliktu, aby nie doprowadzić do świętej wojny nawiedzającej jego sny od miesięcy.

Filmowa ekranizacja konfrontuje się z zasianymi w umysłach Fremenów wierzeniami o nadejściu proroka oraz nieuchronnością tragicznego losu spisanego nad głowami bohaterów. To w oczach twórców walka z wiatrakami, która niezależnie od podjętego działania, ciągnie za sobą straszną cenę. Autorzy zestawiają ze sobą różne kultury Fremenów, które odmiennie podchodzą do przepowiedni o nadejściu Mahdiego, którą ma spełniać Paul. Ogniskują się tu dwa obozy – zagorzałych zwolenników oraz sceptyków, którzy niechętnie patrzą na kult Paula. Momentami film staje się w pewnym zakresie satyrą wobec fanatyzmu religijnego, co wprowadza do historii sporo niezręcznego humoru, kontrastującego z narastającą stawką w tle.

Warto tu pochwalić Villeneuve’a za obrany kierunek, który nieco różni się od tego książkowego. Paul nie staje się od razu wybrańcem w oczach Fremenów, a jest to raczkujący proces. Wpływ niektórych bohaterów i relacji mocno wiąże Paulowi ręce przy podejmowaniu kolejnych decyzji, co wywiera na historię jeszcze większy nacisk na podłożu dramatu głównego bohatera. Młody Atryda w filmie to postać jednoznacznie tragiczna; naznaczona losem, którego nigdy nie chciała. Czujemy na własnej skórze ciężar, jaki nosi ze sobą Paul. Villeneuve nie daje jednoznacznej diagnozy wobec tego bohatera. To postać złożona charakterologicznie, sprzeczna w wielu kwestiach z wartościami Atrydów, co jednak wraz z rozwojem historii, odkrywa przed widzem jeszcze drugie dno. Timothée Chalamet błyszczy i bez wątpienia jest to najlepsza rola w karierze aktora. Emanuje na ekranie niesłychaną dominacją oraz energią lidera, nieraz rażąc swoim chłodem oraz surowością w oczach. Z drugiej strony prezentuje nam portret wciąż zagubionego chłopca, pragnącego uciec od przeznaczenia, które na horyzoncie jawi się jedynie jako zapowiedź śmierci. Villeneuve rozumie postać w mikro-detalach, wracając niekiedy do pierwszej części, niektórych scen czy wątków i na ich kanwie buduje obraz Paula, rozgrzanego mnogością sprzecznych emocji, ale starającego się przy tym trzymać swojego serca, co sprawia, że jako widzowie mocno zżywamy się z bohaterem.

Paul Atryda patrzący w kamerę/ fot. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024, dys. Warner Bros. Polska
fot. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024, dys. Warner Bros. Polska

Obok kreacji Chalameta, największą siłą filmu jest Chani, która w mojej opinii jest sercem tej opowieści. To podobnie, jak w przypadku Chamaleta, najlepsza rola w karierze Zendayi. Chani nigdy nie była bliską mi postacią. Zarówno w książkach, jak i w pierwszym filmie. Ten pogląd zmieniła Diuna: Część druga, która umożliwiła bohaterce rozwój w zaskakującym kierunku. Historia dała bohaterce sporo przestrzeni do pogłębienia swojej relacji z kulturą Fremenów oraz przede wszystkim z Paulem. Ich więź w historii powoli się rozwija, a całość przecinają luźne wymiany zdań na środku pustyni czy w dynamice z innymi postaciami. To bez wątpienia jedna z największych zalet drugiej odsłony. Pierwsza Diuna to relatywnie skompresowana narracyjnie historia, gdzie każdy element musi być na swoim miejscu, aby odpowiednio wprowadzić odbiorcę w nowy i nieznany świat. Druga część zdejmuje z siebie ciężar ekspozycji i funduje wiele scen, które dają bohaterom swobodę oraz autentyczność w nawiązaniu głębszych relacji ze sobą czy z otaczającym światem. Nie brakuje w tych wymianach zdań sporej ilości humoru, a pierwszą połowę filmu da się opisać jako wycieczkę z przyjaciółmi na pustyni. To zbliżenie z bohaterami silnie oddziałuje na nas, a droga Paula i Chani to najmocniejszy oraz najbardziej emocjonalny element produkcji. Poza dozą intymności oraz nieskrępowanej miłości kładzie się nacisk na dramat oraz pęknięcia nadające tej skomplikowanej więzi inne oblicze. Całość wieńczy dla mnie łamiące serce i zarazem przerażające zakończenie z najlepszą walką wręcz, jaką ostatnio widziałem. Nic tylko bić brawo.

To film dwóch gwiazd — Chani i Paula, ich szczerej więzi, naznaczonej piętnem nieszczęśliwej miłości.

Relację Paula i Chani dopełniają bohaterowie z poprzedniej części. Stilgar, Gurney Halleck czy Jessica są mocno rozwinięci względem pierwszej odsłony. Przesadą nie będzie stwierdzenie, że wątek każdej z tych postaci zaskakuje oraz nieco się wyłamuje na tle tego, co można było przeczytać w książce, nawet jeśli druga część dokładnie adaptuje resztę książki. To są zmiany niewątpliwie na plus. Pogłębiają one główną oś tematyczną filmu w różnych kierunkach, czasem w ten najbardziej abstrakcyjny sposób. Mam na myśli głównie postać Jessiki, która, bez wchodzenia w szczegóły, jest dla mnie cichą rewelacją filmu. Znakomita rola oraz jeszcze lepszy i sprytniejszy pomysł na zaangażowanie bohaterki do szerszej intrygi.

Poza starymi przyjaciółmi, na ekranie po raz pierwszy widzimy i nowych bohaterów. Feyd-Rautha Harkonnen grany przez Austina Butlera to siostrzeniec Barona Harkonenna i brat Bestii Rabbana. Poznajemy go jako postać makiaweliczną, napiętnowaną brudną krwią Harkonnenów, ale przy tym mającą własne cele oraz ambicje. Choć, podobnie jak w książce, nie jest to postać rozbudowana, Villeneuve i Butler znajdują dla tej postaci znakomity środek wyważenia. Wbrew moim obawom, nie jest to kreacja przeszarżowana, a Butler przemyca wiele informacji wzrokiem, a pod dużymi i czarnymi oczami, zdaje się chować chłopiec, który, podobnie jak Paul, (pod)świadomie nie jest w stanie poradzić sobie ze swoim losem. Villeneuve buduje tę postać jako zaciętego oraz psychopatycznego zabójcę, ale z drugiej strony wlewa do niej sporo „infantylności” i naiwności, co te duże oraz czasem przeszklone oczy zdają się potwierdzać. Feyd to nie jest moja ulubiona postać w filmie, ale każda scena z nim to osobne arcydzieło, czym głównie nawiązuję do walki na arenie, która pozostaje jedną z najlepszych sekwencji w filmie. Jego rodzina — Baron czy Rabban dostają więcej czasu niż w filmie sprzed 2 lat i są znacznie pogłębieni. Wspomniana infantylność Feyda jeszcze mocniej objawia się przy Rabbanie, który bezsilny wobec siły „diabła pustyni” mierzy się z wrogością wuja, który w konflikcie ogarniającym Imperium ma najwyższe aspiracje.

Diuna 2 pogłębia również scenę polityczną. Dostajemy spojrzenie na ród Corrino, czyli samego Imperatora czy księżniczkę Irulanę. W tych rolach kolejno Christopher Walken oraz Florence Pugh, która miło mnie zaskoczyła w roli córki Imperatora. Postać Pugh emanuje dojrzałością i mądrością, dając zapewne szczyptę tego, co dostaniemy w potencjalnym Mesjaszu Diuny. Ciekawą rolę ma również Léa Seydoux, która mimo skromnego czasu ekranowego, zapada w pamięć przez, moim zdaniem, najlepszą scenę w filmie, jakby wyrwaną z innej produkcji. Villeneuve otwiera tym samym drzwi dla postaci Margot Fenring w ewentualnej kontynuacji, ponieważ to, co przyświeca celom Bene Gesserit, plany w planach, jest prominentne w historii.

Barkon Harkonnen i Feyd-Rautha/ / fot. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024, dys. Warner Bros. Polska
fot. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve, 2024, dys. Warner Bros. Polska

Villeneuve nieraz podkreślał, jak zależy mu na pogłębieniu kultury Fremenów, której nie miał okazji za bardzo rozwinąć w pierwszej części. Druga część zachwyca pod tym względem. Dostajemy szereg nowych lokacji i pomieszczeń, które znakomicie poszerzają całą mitologię Arrakis. Twórcy dopinają każdy detal inscenizacyjny na ostatni guzik, tworząc niezwykle organiczny i bogaty w szczegóły świat. Nie mowa tylko o świecie Fremenów, ale i Harkonnenów, który pod tym względem został rozbudowany o inne, niekiedy dziwaczne projekty, podkreślające wynaturzoną charakterystykę rodu. Dokładając do tego pierwszą część, mamy bez dwóch zdań światotwórczy ewenement na poziomie Władcy Pierścieni.

To również kolejna znakomita ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera. Kompozytor sięga po motywy z pierwszej części, ale dorzuca do tego brzmienia ze sketchbooka, mieszając to z niekiedy abstrakcyjnymi dźwiękami. Praca Zimmera oraz ponownie użyte, ale i lekko zremiksowane utwory jeszcze mocniej podkreślają dla mnie motyw deja-vu silnie naznaczony w historii. Część scen nawiązuje do pierwszej części, buduje formalne i narracyjne analogie, niekiedy pełniąc funkcję lustrzanego odbicia. Dopełnia to znakomicie drogę Paula na przestrzeni dwóch filmów, dając nawet inne spojrzenie na niektóre elementy w części pierwszej, a ta dwustronność kryje za sobą dodatkowe znaczenie historii, okupowanej przez żądzę zemsty, co ściera się z monomitem Diuny z 2021.

Twórcy stworzyli unikalny język świata, który wpisze się do kanonu popkultury. To wszystko nie byłoby też możliwe, gdyby nie praca operatorska Greiga Frasera, który przeskoczył rekina i stworzył obrazy przewyższające jego dorobek z pierwszej odsłony. Diuna: Część druga od pierwszych scen komunikuje inny charakter wizualny filmu. Fraser miesza ze sobą wiele technik, nadając światu inną barwność oraz zamysł kompozycyjny. W porównaniu z elegancją i w większości statycznymi zdjęciami z pierwszej części, kontynuacja jest w tym względzie znacznie bardziej surowa, ale i odważniejsza. To nie tylko monochromatyczne sceny o różnym natężeniu, ale i wiele gier świetlnych nadających tej wielkiej narracji symptom czegoś spod znaku indie. IMAX ponownie pogłębia immersję przeżycia i różnorodny świat, który od pierwszych scen absorbuje widza. Fraser wie, kiedy zbudować intymny kontakt z postaciami, a kiedy postawić na skalę oraz monumentalny charakter przestrzeni, szczególnie w scenach akcji, których w filmie jest naprawdę sporo. Od przeszło 20 lat nie było czegoś takiego w kinie i myślę, że prędko nie ujrzymy równie imponującego technicznie mega-projektu o podobnej skali.

Piszę to nadal w emocjach. Na słuchawkach leci ścieżka dźwiękowa z pierwszego filmu, a przed oczami wciąż migają mi obrazy z filmu. To niezwykłe, że przy moim poziomie ekscytacji nie zawiodłem się. Wręcz przeciwnie – przekroczyło to moje oczekiwania. Ciężko nawet na siłę mi się do jakiś rzeczy przyczepić poza jedną sceną z pewną aktorką, która w swojej formie jest bardzo niezręczna. Poza tym, Diuna: Część druga to marzenie każdego filmowca, który zakochany w Hollywood lat 50. pragnie tworzyć kino wielkie oraz podkreślające wielkość medium i fikcji nad widzem. Nie chcę uciekać aż w tak dalekie tezy, ale głęboko wierzę w to, że gdyby Frank Herbert dzisiaj żył, to oprócz psychicznego załamania w związku z niszczeniem naszej planety, byłby zakochany w filmach Villeneuve’a. To nie tylko idealna adaptacja jego powieści, dopełniająca wielowarstwowość książki o wizualny grunt, ale co ważniejsze – przelanie na ekran miłości reżysera, którą twórca trzymał w sercu przeszło przez 40 lat. To kino epickie i ekstatyczne, łączące wiele form narracyjnych i wizualnych, a przy tym reflektujące się z opowieścią o tragizmie ludzkiego losu, ślepym fanatyzmie i żądzy nieograniczonej potęgi. To, co jednak było od zawsze fundamentem historii Villeneuve’a, czyli miłość, odgrywa ponownie kluczową rolę. Pod płaszczem filozoficznych i politycznych rozważań, to właśnie miłość jest głównym motorem napędowym filmu, która jednak na sam koniec staje się ofiarą samej siebie. Teraz nic, tylko czekać na kontynuację i dopięcie trylogii. A w międzyczasie może i wybrać się parę razy na seans drugiej części.

Premiera filmu Diuna: Część druga w kinach już 29 lutego, a dzień wcześniej odbądą się przedpremierowe pokazy w sieci kin Multikino.