W śmietniku mAInstreamu – recenzja filmu „Drakula”

Stanisław Sobczyk17 października 2025 16:00
W śmietniku mAInstreamu – recenzja filmu „Drakula”

Na początku roku dowiedzieliśmy się, że w 2025 czekają nas aż dwa nowe filmy w reżyserii Radu Jude, jednego z czołowych przedstawicieli nurtu rumuńskiej nowej fali. Pierwszy z nich, nakręcony telefonem w zaledwie kilka dni kameralny dramat, Kontinental ’25, miał swoją światową premierę na festiwalu Berlinale, a od tego czasu zdążył już pojawić się na Nowych Horyzontach i trafić do regularnej, polskiej dystrybucji. Drugi z tegorocznych filmów Jude miał być projektem dużo ambitniejszym, nowym podejściem do postaci Drakuli, pełnym humoru, seksu, akcji, a nawet AI. Trzygodzinny obraz zadebiutował w sierpniu, trafiając do selekcji festiwalu w Locarno, a teraz polscy widzowie mogą zapoznać się z nim po raz pierwszy w trakcie 41. Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Rumuński reżyser dostaje zadanie nakręcenia nowego filmu o Drakuli. Posiłkując się sztuczną inteligencją, tworzy miszmasz interpretacji i wariacji na temat wampira. W taki sposób, by efekt końcowy spodobał się wszystkim widzom.

Nie uważam, żeby do końca dało się opisać, czym Drakula jest. To projekt na tyle obszerny, chaotyczny i wewnętrznie sprzeczny, że nie sposób zaszufladkować go w jakiejkolwiek kategorii. Zresztą samym celem Jude jest w pewnym stopniu testowanie granic kina i ciągłe kwestionowanie tego, do czego zdążyły nas już przyzwyczaić inne filmy. Chyba tym, co opisuje Drakulę najlepiej, jest jego długi podtytuł, czyli cytat, który mówi o tym, że dobrą historię można znaleźć w każdym śmietniku. Rumuński reżyser ewidentnie wziął sobie tę maksymę do serce, czyniąc swój film niespełna trzygodzinnym zbiorem formalnych eksperymentów, rubasznych skeczy i brzydkich obrazów wygenerowanych przez sztuczną inteligencję. Efektem jest jeden z najdziwniejszych, najbardziej bezczelnych i prowokujących projektów w historii kina festiwalowego.

fot. Drakula, reż. Radu Jude, dystrybucja Aurora Films

Długo można mówić o Drakuli w warstwie znaczeniowej, bo to projekt niezwykle obszerny, pozostawiający mnóstwo ścieżek interpretacyjnych. To zarówno siła filmu, jak i jego największy problem. Podczas gdy poprzednie filmy Jude, nawet te długie i eksperymentalne jak Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, zawsze miały jakiś konkretny motyw przewodni, który spinał formalne zabawy i wątki, Drakula to chaotyczny zbiór przemyśleń i karykatur, w którym nawet postać tytułowego wampira nie stanowi wspólnego mianownika dla wszystkich segmentów. Przez to obraz mieni się w wielu momentach jako swoiste „the best of Radu Jude”, a nie kolejny film, w którym reżyser podejmuje się konkretnego tematu. W kontekście obaw, które pojawiały się już przy premierze Kontinental ’25, jakoby twórca zaczynał się powtarzać, taki obrót spraw przy Drakuli jest nieco niepokojący. Natomiast, jak wspominałem, to, że w filmie zawarte jest aż tyle różnych tematów i wątków, to nie tylko wada, ale i w pewnym sensie zaleta. Przez to, że reżyser bierze na warsztat tak dużo, jego projekt jest fascynujący i trudno zapomnieć o nim nawet długo po seansie, rozważając kolejne interpretacje.

Opowiadając o Drakuli, jeszcze przed jego światową premierą, Jude opisywał go jako film o kinie w ogóle. Ironicznie zaznaczał również, że będzie to prawdziwy blockbuster pełen akcji, humoru i seksu. Na najbardziej widocznej powierzchni, dzieło Rumuna to rzeczywiście jedna wielka satyra na przemysł filmowy, pełna nawiązań, reinterpretacji i cytatów z innych dzieł. Reżyser wykorzystuje fragmenty klasycznego Nosferatu – symfonii grozy, nawiązuje do Drakuli Francisa Forda Coppoli czy całej rumuńskiej kinematografii. Osią jego projektu jest postać reżysera, odbitego w krzywym zwierciadle alter ego Jude, które w łamiących czwartą ścianę wstawkach pomiędzy kolejnymi, wampirycznymi segmentami tłumaczy ideę filmu. Odgrywany przez Adonisa Tanțę bohater próbuje zrealizować nową opowieść o Drakuli, która stanie się hitem, a używa do tego sztucznej inteligencji o nieszczególnie subtelnej nazwie – Doktor Judex 0.0. Jude naśmiewa się z samej idei komercyjnego kina, które ma zawierać w sobie wszystkie elementy potrzebne blockbusterowi i przypodobać się jak najszerszej widowni.

W tym kontekście wyjątkowo ciekawe wydaje się wykorzystanie AI. Skoro jedynym celem filmu ma być spełnienie celów sprzedażowych i wymagań konkretnych grup odbiorców, czemu sztuczna inteligencja miałaby sobie z tym nie poradzić? Jeśli rolą reżysera nie jest w tym przypadku osiągnięcie żadnego artystycznego celu, a jedynie odhaczenie prostych zadań, równie dobrze może powierzyć to zadanie pozbawionemu człowieczeństwa narzędziu. Same wampiry w pewnym stopniu funkcjonują w Drakuli jako metafora kapitalistów. Temu poświęcony jest cały jeden segment, w którym Vlad Palownik prowadzi drobny biznes i tłumi strajk swoich pracowników. Idąc tym kluczem interpretacyjnym, postacią wampiryczną jest także sam reżyser, zwalający całą powierzoną mu pracę na AI, co stanowi mechanizm ciągłego wysysania krwi i czerpania energii życiowej z innych ludzi. 

Oczywiście Jude zawiera w swoim filmie obrazy wygenerowane przez sztuczną inteligencję z wielu powodów. Żeby szokować, żeby zrealizować całość łatwiej, szybciej i bez budżetu. Sam w wywiadach przyznaje, że, choć zdaje sobie sprawę z etycznych problemów korzystania z SI, traktuje je jako narzędzie i uważa, że – czy nam się to podoba, czy nie – stało się ono częścią kina. Ważne jest jednak to, że użycie AI w Drakuli jest niejednoznaczne i wcale nie bezcelowe. Rumuński twórca wykorzystuje je, by nabijać się z filmowego mainstreamu, szydzić z tego, jak komercyjne produkcje mogłyby spokojnie poradzić sobie bez udziału ludzi. Jeżeli jedynym ich celem jest odhaczenie kolejnych punktów z listy wymagań, czemu nie? Wykorzystanie sztucznej inteligencji w Drakuli budzi kontrowersje. Nic dziwnego, to wciąż grząski grunt, a twórcy, którzy używali tej technologii w ostatnim czasie, jak choćby przy czołówce Tajnej inwazji czy The Brutalist, spotkali się z falą krytyki. Nowe dzieło Jude to chyba jednak na ten moment jedyny taki przykład, w którym użycie sztucznej inteligencji jest uzasadnione i zgodne z wizją twórcy. Jest żartem, satyrą i częścią filmowego języka, jakim reżyser się posługuje. Nie ma nic udoskonalać czy poprawiać, wręcz przeciwnie – ma być paskudne, karykaturalne, budzić obrzydzenie i bawić swoją nieporadnością. To podejście jest w zasadzie rewolucyjne i skrajnie przeciwne do tego, jakie kieruje hollywoodzkimi wytwórniami, gdy sięgają one po AI.

fot. Drakula, reż. Radu Jude, dystrybucja Aurora Films

Drakula rzeczywiście jest filmem o kinie, bez zaskoczeń to też jednak film o całym rumuńskim społeczeństwie. Jude w zasadzie w każdym kolejnym dziele szydzi ze swojego narodu, wytykając mu szereg przywar i problemów. W nowym obrazie za paliwo służy mu wampiryczna metafora. Rumuni w Drakuli bez przerwy trafiają na kolejne inkarnacje tytułowego hrabiego, które wysysają z nich krew. W ubiegłym wieku byli to Rosjanie i Ceaușescu, po 11 września Amerykanie, gdy CIA prowadziło w Bukareszcie tajne więzienie, a teraz wielkie, światowe korporacje. To wyjątkowo ironiczne, że ci sami ludzie, którzy szczycą się Drakulą jako najbardziej rozpoznawalną częścią swojej kultury, u Jude bez przerwy są wykorzystywani przez jego warianty. A najgorsze jest to, że równocześnie nie mają z tym żadnego problemu. Bez zawahania sprzedają postać wampira, komercjalizując ją w formie zabawek, produkcji filmowych i atrakcji, prawie zawsze kierowanych do turystów z innych krajów. W jednej z historii Amerykanie dosłownie kupują seks z Drakulą, Rumuni dosłownie traktują swój narodowy symbol jak prostytutkę. Naród w obiektywie Jude funkcjonuje w pewnym paradoksie. Z jednej strony szczyci się postacią Vlada Palownika, bo to dla nich powód do dumy, jedyna taka osobowość w ich historii, będąca symbolem silnej, budzącej respekt władzy. Jednocześnie sam dziś nie przypomina już swojego przodka, pozbawiony jakiejkolwiek władzy i sprawczości jest raczej jak jego ofiary. Bierne i uległe wobec zagranicznych mocarstw, swoją narodową dumę chętnie oddające Amerykanom w formie kiczowatych gadżetów.

Choć wszystkie te tematy są naturalnie fascynujące i tylko podtrzymują status Jude jako wielkiego myśliciela współczesnego kina, trudno Drakulę z czystym sumieniem polecić każdemu, bo to w swojej formie jeden z najbardziej radykalnych i najtrudniejszych w odbiorze filmów Rumuna. Złożony z serii przeplatających się etiud, które czasem trwają minutę, a czasem prawie godzinę, trzygodzinny moloch, który w swojej strukturze, jak mówi sam reżyser, jest istnym potworem Frankensteina. Napakowany treścią, odniesieniami, które dla nierumuńskiej widowni często są po prostu niezrozumiałe, a do tego bardzo zamierzenie zrealizowany w amatorski sposób. Prawie wszystkie segmenty nakręcone są w fatalnej jakości, przy Drakuli nawet nakręcony w kilka dni iPhonem Kontinental ’25 mieni się jako arcydzieło sztuki operatorskiej. Do tego większość filmu celowo jest skrajnie głupia, połowa historii orbituje wokół penisów, robienia loda i seksu. Twórca regularnie posługuje się rubasznym, wulgarnym humorem, który kojarzy się z żartami pijanego wujka na weselu, a nie kinem artystycznym. Jude to po prostu wielki prowokator, który uwielbia bawić się z widzem. Raz męczyć go długimi, teatralnymi segmentami, a kiedy indziej zalewać obrazkami penisów i wagin wygenerowanych przez sztuczną inteligencję czy TikTokami. W imię zasady, że dobra historia leży w każdym śmietniku, czerpie ze wszystkich źródeł, niezależnie czy są to internetowe głupoty, czy filozoficzne wywody Heideggera. Tę shitpostową, brainrotową konwencję trzeba lubić, w innym wypadku seans Drakuli będzie po prostu męczarnią, czego najlepszym dowodem jest to, jak wielu widzów opuściło salę w trakcie seansów podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Jude nigdy nie zależało na tym, żeby jego filmy były powszechnie lubiane, doceniane przez krytykę czy widzów. Woli testować granice kina, wystawiać odbiorcę na próbę i zarzucać go treścią. To pod tym względem jeden z najbardziej radykalnych, odważnych twórców współczesnej sztuki.

Drakula to projekt niezwykły. Film, który przesuwa granice kina tak daleko, że każe sobie zadać pytanie, czy filmem w ogóle jest. Wielka analiza współczesnego kina, pamięci historycznej i rumuńskiej mentalności. Jude sięga po zdecydowanie zbyt wielki zakres tematyczny, nie zmienia to jednak faktu, że już po raz kolejny serwuje nam narodową epopeję, a do tego festiwalową prowokację, która w błyskotliwy, niespotykany dotychczas sposób testuje widzów. Udaje mu się podejść do wykorzystania AI właściwie rewolucyjnie, kompletnie inaczej niż to robił ktokolwiek, kto próbował przed nim. Nawet jeśli komuś podobały się już poprzednie dokonania twórcy, choćby tak eksperymentalne jak Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, Drakula będzie dla niego jazdą bez trzymanki. Trzygodzinnym miksem tematów, stylistyk, w którym filozoficzny wywód zmieszany jest z żartami o sianiu penisów i robieniu loda wampirowi. Nikt nigdy jeszcze nie robił kina tak jak rumuński reżyser, nikt nie był na tyle odważny, bezkompromisowy i bezczelny. Samo to budzi ogromny podziw. Jude jest jedyny w swoim rodzaju i z pełną świadomością mogę stwierdzić, że drugiego takiego jak on nigdy nie było i prawdopodobnie nie będzie.

fot. Drakula, reż. Radu Jude, dystrybucja Aurora Films
Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to