W 2018 roku, po kilku mniej udanych projektach, Spike Lee wrócił do okresu świetności, prezentując światu jeden ze swoich najlepszych filmów. Czarne bractwo. BlacKKKlansman było rewelacyjnym thrillerem i spojrzeniem na historię Ku Klux Klanu, jakiego w kinie jeszcze nie było. Film zabawny, równocześnie dojrzale podchodzący do tematu, a do tego przesiąknięty wyrazistym stylem reżysera dał Lee nowe życie i zapoznał kolejne pokolenie z jego twórczością. Zaledwie dwa lata później twórca zrealizował dla Netfliksa Pięciu braci, którzy – głównie ze względu na okres pandemiczny – nie cieszyli się już taką rozpoznawalnością, jednak nadal zebrali bardzo pozytywne recenzje. Wszystkich intrygowało, jaki będzie kolejny projekt twórcy. Lee zrealizował w międzyczasie dokument muzyczny poświęcony Davidowi Byrne’owi, przewodniczył jury w Cannes w 2021 i pracował nad kilkoma różnymi projektami (w tym zaskakującym musicalem o viagrze), spośród których żaden nie doszedł do skutku. Dopiero w lutym zeszłego roku dowiedzieliśmy się, że kolejnym filmem reżysera ma być remake kultowego thrillera Akiry Kurosawy – Niebo i piekło. Produkcja od początku budziła zainteresowanie i niepewność. Wydawała się wyjątkowo zaskakującym, ryzykownym wyborem. Highest 2 Lowest zadebiutowało w sekcji pozakonkursowej festiwalu w Cannes i okazało się nawet dziwniejszym projektem niż komukolwiek mogło się zdawać.
David King jest nowojorskim producentem muzycznym. Zaczynając w biednym środowisku, mężczyzna przebił się na sam szczyt, a obecnie mieszka w luksusowej dzielnicy, pracując w jednej z największych wytwórni w branży. Plany biznesowe Kinga zostają pokrzyżowane, kiedy tajemniczy porywacz uprowadza jego syna, żądając kilkunastu milionów okupu.
Highest 2 Lowest to nie pierwszy taki przypadek, w którym Spike Lee sięga po kultowy, azjatycki film i kręci jego amerykańską wersję. Podobna sytuacja zdarzyła się ponad dekadę temu, kiedy reżyser zrealizował remake Oldboya Parka Chan-wooka. Film okazał się absolutną porażką – nijaką, spłyconą wersją koreańskiego arcydzieła. Nic więc dziwnego, że wizja tego, że twórca sięga po kolejny klasyk napawała pewnym lękiem. Wszystkich zaniepokojonych muszę uspokoić. Highest 2 Lowest w żadnym stopniu nie jest filmem tak odtwórczym, zachowawczym i nudnym jak Oldboy. Zemsta jest cierpliwa. Nie oznacza to jednak, że jest filmem udanym.
Po pierwszym zwiastunie, który klimatem nawiązywał do Planu doskonałego czy Czarnego bractwa. BlacKKKlansman, spodziewałem się, że Highest 2 Lowest będzie społecznie zaangażowanym thrillerem, przeniesieniem Nieba i piekła Kurosawy w realia nowojorskich gangów i raperów. Z tego błędu wyprowadziła mnie już sama czołówka filmu Lee. Kiedy zobaczyłem kiczowate napisy pojawiające się nad nowojorskim niebem okraszone muzyką żywcem wyjętą z tanich, hellmarkowych komedii z kulminacją w postaci tytułu zapisanego czcionką pokroju comic sanse, patrzyłem na canneńskiej ekran jak wryty. Highest 2 Lowest przez większość czasu nie jest żadnym thrillerem, to kiczowaty dramat oparty na łopatologicznych dialogach, przeszarżowanych występach aktorskich oraz tematach społecznych podejmowanych w infantylny sposób. Przez większość czasu film Spike’a Lee wygląda jak parodia. Trudno uwierzyć, że uznany reżyser dostał ogromne pieniądze od Apple TV+ i zrealizował za nie projekt tak karykaturalny i dziwny. Są w Highest 2 Lowest dialogi tak złe, że przywodzą na myśl The Room bądź inne z najlepszych najgorszych filmów świata. Wystarczy wspomnieć, że tytuł pada w rozmowach kilkukrotnie, a scen dramatycznych nie da się traktować poważnie, bo kojarzą się z paradokumentami, w których bohaterowie w sztuczny, łopatologiczny sposób mówią do kamery o tym, co czują. Wszystkie momenty rozgrywające się w domu rodziny Kinga to dziwna mieszanka wspomnianego The Room, Ukrytej prawdy i tanich, telewizyjnych soap oper.
Nie chce mi się wierzyć, że tak doświadczony, sprawny reżyser jak Spike Lee zrealizował projekt w tak ewidentny sposób nieporadny i pełen najprostszych filmowych błędów nieświadomie. Na pewno stała za tym jakaś intencja, ale kompletnie rozmyła się ona w morzu niezrozumiałych decyzji i scenariuszowych oraz stylistycznych niekonsekwencji. To, że Highest 2 Lowest w ogóle ujrzało światło dzienne w obecnej formie, wypuszczone pod szyldami Apple’a i A24, wydaje się błędem w systemie.
To wszystko jest jeszcze dziwniejsze, biorąc pod uwagę, że w Highest 2 Lowest pojawiają się też wątki czy sceny naprawdę udane, kojarzące się z najlepszymi thrillerami z dorobku Spike’a Lee. Kiedy film odpuszcza już sobie obyczajowy dramat na poziomie The Room i przechodzi do scen akcji, potrafi być naprawdę angażujący i dobrze nakręcony. Nadal podejmuje wiele skrajnie niezrozumiałych decyzji stylistycznych, takich jak wykorzystanie muzyki niepasującej tonem do scen czy losowo wplatanych ujęć z taśmy 8mm, ale ma przy tym świetne tempo i rzeczywiście trzyma w napięciu. Moim ulubionym elementem Highest 2 Lowest są konfrontacje między Davidem Kingiem a odgrywanym przez A$APa Rocky’ego porywaczem. Podobnie, jak reszta filmu, są one kiczowate, ale w naprawdę kreatywny sposób i nie przywodzą już na myśl tanich soap oper, ale najbardziej szalone tytuły z dorobku Spike’a Lee. Scena, w której mężczyźni podczas kłótni zaczynają dissować się w raperskim stylu jest rewelacyjna. Podobnie z wplecionym niespodziewanie w środek sekwencji więziennej teledyskiem. Bardzo żałuję, że reżyser nie poszedł właśnie w tym kierunku, parodiując amerykańską scenę muzyczną i kino gangsterskie, a nie decydując się na infantylny dramat obyczajowy.
Piekło i niebo Kurosawy nie było tylko thrillerem o poszukiwaniu porywaczy, ale przede wszystkim świetnym dramatem klasowym, skupionym na społecznych podziałach. Trochę przykro patrzy się na to, jak Spike Lee, reżyser przez lata kojarzony z radykalnym, aktywistycznym podejściem, bierze tę ponadczasową historię z lat 60., którą bez żadnego problemu dałoby się przenieść na współczesny, amerykański grunt, i traktuje ją w tak politycznie bezpieczny, liberalny sposób. Highest 2 Lowest w swoim przekazie idealnie wpisuje się w narrację o dobrym kapitalizmie, który pozwala odnieść sukces i wyjść z biedy. Lee w ogóle nie zastanawia się nad ekonomicznymi przepaściami, jakie dzielą w tym momencie Amerykanów i latami polityki, która je tylko pogłębiała. Odgrywany przez A$APa Rocky’ego Yung Felon przez cały film portretowany jest jako człowiek, który po prostu jest leniwy, zdecydował się na prostą drogę wyjścia z biedy za pomocą porwania i żądania okupu, a nie rozwijania muzycznego talentu. To postać skrajnie stereotypowa i płaska, w żaden sposób niereprezentująca realnych problemów USA. Niech najlepszym podsumowaniem politycznej wrażliwości Lee w Highest 2 Lowest będzie to, że nastoletni syn głównego bohatera trzyma w swoim pokoju wielki plakat wyborczy Kamali Harris. W filmie pojawia się także krytyka AI, poniekąd słuszna, ale przedstawiona w skrajnie kiczowaty sposób.
Dysponując pieniędzmi od Apple’a i A24 Spike Lee zebrał do swojego filmu imponującą obsadę. Główna rola przypadła Denzelowi Washingtonowi, z którym reżyser współpracował już wielokrotnie na przestrzeni lat. Aktor, wcielając się w postać Davida Kinga, wypada w zasadzie równie dziwnie co cały film. W scenach obyczajowych rozgrywających się w mieszkaniu jego bohatera jest przede wszystkim sztuczny. Czasem epatuje przesadzoną emocjonalnością a czasem nienaturalnym chłodem. Reżyserowi ewidentnie zależy na tym, byśmy jego postać polubili – po części zapewne dlatego, że ma ona być alter ego samego twórcy – ale przez tak specyficzne dialogi King często mieni się jako oportunista skupiony tylko na sukcesie i pieniądzach. Pojawiają się jednak w filmie również takie sceny, w których Washington wypada naprawdę fantastycznie. Jego konfrontacje z Yung Felonem czy finałowy monolog to prawdziwy aktorski popis. Całkowicie poważnie uważam, że aktorsko najlepiej w Highest 2 Lowest wypadł A$AP Rocky. Muzyk idealnie wczuł się w postać, która jest parodią wizerunku amerykańskich raperów-gangsterów i zrozumiał komediową konwencję. Jego rola jest celowo przeszarżowana i naprawdę zabawna. Rocky jest sercem filmu i wnosi do niego mnóstwo energii. To występ, który będziemy wspominać tak, jak pamiętną kreację Travisa Scotta z Aggro Dr1ft Harmony’ego Korine’a. Jedna z istotniejszych ról drugoplanowych przypadła Jeffreyowi Wrightowi i, bez zaskoczeń, wypadła ona bardzo dziwnie. Aktor gra tak, jakby zupełnie nie wczuwał się w postać. Jest sztuczny, co jest problemem o tyle, że to jego bohater ma być emocjonalną osią całej historii. Nie pomaga też to, że połowa kwestii Wrighta sprowadza się do modlitw i powtarzania „inshallah”. W filmie pojawia się też cameo raperki Ice Spice, o którym dużo mówiło się jeszcze przed premierą. Natomiast, biorąc pod uwagę, że Lee miał w obsadzie tak kontrowersyjną, głośną postać ze sceny muzycznej, trzeba przyznać, że zupełnie tego nie wykorzystał i dał jej tylko jedną, nudną scenę.
Warstwa audiowizualna Highest 2 Lowest jest na tyle chaotyczna i niezrozumiała, że mogłaby zapewne posłużyć za materiał do co najmniej kilku szerszych analiz. Zdjęcia przez większość czasu są po prostu brzydkie. Nudne, płaskie i przywodzące na myśl tanie, telewizyjne produkcje. Jednak, kiedy King opuszcza już swoje mieszkanie, zdarzają się sekwencje nakręcone naprawdę dobrze. Najbardziej abstrakcyjna jest scena, w której bohater idzie do metra z okupem, a w którą Lee losowo wmontowuje ujęcia z taśmy 8mm. Dezorientować może również montaż – nieskładny, chaotyczny, często łamiący tak podstawowe zasady jak oś montażowa. Największą enigmą pozostaje dla mnie jednak muzyka. W filmie pojawia się kilka raperskich numerów, których obecność jest jak najbardziej uzasadniona. Jednak przez większość czasu scenom towarzyszą utwory zupełnie niepasujące do nich tonem ani konwencją, brzmiące jakby zostały wzięte z baz typu royalty free. Podczas seansu poważnie zastanawiałem się nad tym, czy nie oglądam jakiejś wczesnej wersji filmu, w której soundtrack został dodany na szybko, na potrzeby wyrobienia się na premierę w Cannes.
Highest 2 Lowest to jeden z najdziwniejszych projektów wypuszczonych przez duże studio i uznanego reżysera w ostatnim czasie. Poziomem kuriozalności przypominający wręcz zeszłoroczne Megalopolis Francisa Forda Coppoli. Można znaleźć tu sceny naprawdę dobre, w których przerysowana konwencja jest w pełni uzasadniona. Przez większość czasu film to jednak abstrakcyjna soap opera, która kojarzy się z paradokumentami i The Room Tommy’ego Wiseau. Ciężko mi w tym momencie ocenić, czy za tym wszystkim tkwi jakaś szersza wizja, czy to jeden wielki troll zrealizowany za pieniądze wielkich, hollywoodzkich wytwórni. Trudno uwierzyć, że Spike Lee wziął jeden z najważniejszych filmów Kurosawy i zrobił z niego kuriozalną parodię, podlaną infantylnymi, liberalnymi morałami o dobrym kapitalizmie i miłości do rodziny. Pewne jest jedno: chociaż w życiu nie nazwałbym Highest 2 Lowest produkcją udaną, w kinie bawiłem się fantastycznie, cały czas będąc zaskakiwanym przekraczaniem kolejnych granic absurdu. Więc niezależnie od poziomu, seans każdemu polecam, bo rzadko trafiają się w filmografiach wielkich reżyserów dzieła tak ekscentryczne.