Odyseja imigranta – recenzja filmu „Ja, kapitan”

Stanisław Sobczyk09 września 2023 16:00
Odyseja imigranta – recenzja filmu „Ja, kapitan”

Nie od dziś wiadomo, że kino reaguje na rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że kiedy kilka lat temu, kiedy rozpoczął się kryzys migracyjny, w Europie zaczęło pojawiać się wiele filmów na ten temat. Poza kilkoma bardzo ciekawymi projektami, takimi jak Imigranci Jacquesa Audiarda, Tori i Lokita braci Dardenne czy Prześwietlenie Cristiana Mungiu, pojawiło się również sporo mniej udanych, nijakich produkcji. Jesień we Francji, Josep, Matka i syn oraz wiele, wiele innych filmów, o których nie bez przyczyny już nikt dziś nie pamięta. Teraz, prawie 10 lat po rozpoczęciu kryzysu, filmy przedstawiające losy imigrantów dalej goszczą w programach najważniejszych, europejskich festiwali, ale nie robią już na nikim wielkiego wrażenie tylko ze względu na temat. Zupełnie inną perspektywę na sytuację imigrantów postanowił przedstawić Matteo Garrone, jeden z najciekawszych i najwyrazistszych włoskich twórców. Jego Io Capitano zadebiutowało w tym roku w Wenecji i okazało się jednym z najlepszych filmów pokazywanych na festiwalu.

Historia rozpoczyna się w Senegalu. Seydou i Moussa, dwójka nastolatków, postanawia wyrwać się z biednej Afryki i wyjechać do Europy. Okazuje się, że ich podróż nie będzie prosta. By wsiąść na statek płynący do Włoch będą musieli przebyć dziką pustynię oraz opanowaną przez gangi Libię.

Io Capitano kończy się tam, gdzie większość filmów o imigrantach się rozpoczyna. Europejscy twórcy uwielbiają nam pokazywać życie uchodźców już we Francji czy Włoszech. Synonimy, jedna z najbardziej docenianych produkcji o uchodźcy, zaczyna się, kiedy główny bohater zostaje odnaleziony przez parę Francuzów. Matteo Garrone ten etap historii nie interesuje. Zamiast tego woli skupić się na czym innym – na drodze, jaką imigranci muszą przejść, by w ogóle dostać się do europejskich granic. Zanim Seydou i Moussa w ogóle będą mogli wsiąść na łódź płynącą do Sycylii, będą musieli przebyć Afrykę pełną niebezpieczeństw i ludzi, którzy będą chcieli wyciągnąć z nich jak najwięcej pieniędzy. Właśnie to, że Io Capitano nie jest klasycznym dramatem o problemach imigrantó w Europie, a kinem drogi osadzonym prawie w całości na rdzennym kontynencie bohaterów, czyni je tak wyjątkowym.

Matteo Garrone jest jednym z najciekawszych włoskich twórców z powodu tego, jak różnorodna jest jego filmografia. Na swoim koncie ma nieoczywiste kino zemsty (Dogman), brutalny, przyziemny film o mafii (Gomorra) czy nawet ambitne, fantastycznie zrealizowane fantasy (Pentameron, Pinokio). Siła Io Capitano polega na tym, że potrafi łączyć wiele różnych stylistyk i konwencji. To z jednej strony po prostu dramat imigranta, który marząc o godnym życiu w Europie, zderza się z brutalną rzeczywistością. Z drugiej strony to też film, który nie unika radykalnych rozwiązań. Pojawiają się sceny charakterystyczne dla realizmu magicznego. Momenty nawiązujące do afrykańskiej kultury i mają portretować marzenia głównego bohatera, który ma przecież dopiero 16 lat.

Garrone nakręcił film, który trafi do widzów w różnym wieku. Można go pokazać młodym, którym pozwoli on zrozumieć tragedię imigranta, równocześnie będąc po prostu dobrym, angażującym kinem przygodowym. Równocześnie docenią go również dorośli widzowie, dla których nie będzie wcale infantylny czy męczący. Film ma wiele mocniejszych momentów, w których widzimy śmierć ludzi próbujących dostać się do Europy oraz to, jak traktuje ich libijska mafia. Reżyser uczy się na swoich błędach. Podczas gdy jego Pinokio stał w rozkroku i nie przypadł do gustu ani dzieciom, ani starszym, Io Capitano jest skrojony pod widza w każdym wieku.

Reżyser pokazuje tragedię imigrantów w niezwykle ludzki, szczery sposób. Przy tym nigdy nie sili się na ckliwość czy szantaż emocjonalny, które przecież są powszechne w tego typu produkcjach (szczególnie takich, które celują również w młodszego widza). Garrone nie chcę kręcić filmu pod konkretną tezę, jego Io Capitano to nie żaden manifest. To opowieść o walce o przetrwanie i lepsze życie. Może właśnie przez to, że nic nie robi na siłę jest momentami tak poruszająca. Widz zaczyna zżywać się z bohaterami, bez problemu jest w stanie zrozumieć ich motywacje. Seydou i Moussa marzą o wyrwaniu się z biedy. Europa to dla nich symbol sukcesu, lepszy świat. Bez przerwy chodzą w koszulkach największych klubów piłkarskich, marząc o karierze, jaką zrobili piłkarze, tak często będący przecież afrykańskimi imigrantami. Kiedy patrzy się jak ci naiwni nastolatkowie przechodzą piekło, by spełnić swoje marzenie, ciężko nie zaangażować się w ich historię.

Garrone w swoim nowym filmie pokazuje kryzys migracyjny z trochę innej strony niż zwykle. Europa przez cały czas wydaje się być odległym celem. Bohaterowie mówią o niej, ale na tym się w zasadzie kończy. Reżyser dużo bardziej skupia się na tym, jak imigrantów wykorzystują Afrykanie. Seydou i Moussa bez przerwy wpadają na ludzi, którzy chcą zrobić na nich biznes. Raz jest to mężczyzna wyrabiający fałszywe paszporty, raz kierowca obiecujący bezpieczny przewóz przez granicę, a jeszcze innym razem libijska mafia żądająca okupu w zamian za wolność. Io Capitano podkreśla, że problem nie leży tylko w Europie. Afryka (w szczególności Libia) jest bezprawna, pełna złych ludzi oraz brudnych biznesów. Kiedy bogaci gangsterzy pobierają od uchodźców ogromne pieniądze, ci muszą walczyć o życie zdani tylko na siebie.

Garrone przyzwyczaił nas już do tego, że jego filmom nie da się nic zarzucić w warstwie realizacyjnej. Niezależnie czy to kino gangsterskie czy fantasy, jego produkcje zawsze są dopracowane do perfekcji i imponujące. Nie inaczej jest tym razem. Io Capitano ma bardzo dobre zdjęcia, świetnie łączące kino przygodowe, dramat społeczny oraz realizm magiczny. Reżyser w nieszablonowy sposób przedstawia afrykańskie wioski, gigantyczną pustynię, przemysłową stolicę Libii czy wreszcie pełen tłoczących się ludzi statek do Włoch. Warto docenić również muzykę – klimatyczną, dobrze ilustrującą losy bohaterów. Świetnie wypadają też sceny w których bohaterowie słuchają rapu, co podkreśla ich marzenie o lepszym życiu w Europie.

W erze kolejnych, nijakich dramatów o uchodźcach, Io Capitano to prawdziwy powiew świeżości. Film, który potrafi łączyć bycie dobrym dramatem z byciem angażującym kinem przygodowym. Garrone nie próbuje tworzyć manifestu czy wciskać w usta bohaterów politycznych przemów. Zamiast tego woli skupiać się na młodych Afrykańczykach, którzy muszą przebyć swoją własną odyseję, by dostać lepsze życie, o którym tak marzą. Często sprzeciwiając się matkom, uciekając z rodzinnych wiosek. Żeby dostać się do wręcz mitycznej Europy, muszą przejść przez prawdziwe piekło. Kino potrzebuje więcej filmów takich jak Io Capitano, które będą w stanie przekazać coś ważnego w odpowiedni sposób, trafiając do jak największej grupy widzów.

fot. Io Capitano, reż. Matteo Garrone