Atak paniki z całą pewnością można uznać za jeden z najbardziej udanych i obiecujących polskich debiutów ostatnich lat. Film Pawła Maślony zebrał świetne recenzje na festiwalu w Gdyni w 2017, zdobywając tam nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Następnie produkcja trafiła do regularnej dystrybucji, zdobywając serca szerokiej publiczności. Atak paniki został okrzyknięty pierwszą, udaną polską komedią od dawna, a akademia Orłów uznała jego reżysera za odkrycie roku. Po tym wielkim sukcesie Maślona zajął się raczej serialami (Motyw, Pisarze. Serial na krótko), ale żaden z nich niestety nie odniósł wielkiego sukcesu. Dopiero latem zeszłego roku, prawie pięć lat po premierze Ataku paniki, dowiedzieliśmy się, że pracuje on nad kolejnym filmem. Miał to być Kos, historyczna produkcja osadzona w XVIII-wiecznej Polsce opowiadająca o Tadeuszu Kościuszce. Pierwsze zdjęcia z planu wyglądały naprawdę dobrze, a za produkcją stało Aurum Film, studio słynące z wysokiej jakości, odpowiedzialne za takie projekty, jak Ostatnia rodzina, Boże Ciało czy Żeby nie było śladów. Rok po ogłoszeniu okazało się, że Kos jest już gotowy i zostanie pokazany na 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Wszyscy wiązali z nowym filmem Maślony duże oczekiwania, ale chyba nikt nie spodziewał się, że to właśnie on zdobędzie Złote Lwy, przebijając nawet Chłopów, którzy wydawali się murowanym faworytem. Teraz pozostaje tylko jedno pytanie – czy Kos rzeczywiście zasłużył na to wyróżnienie?
Akcja filmu rozgrywa się w Polsce pod koniec XVIII wieku. Do podzielonego przez rozbiory kraju powraca Tadeusz Kościuszko marzący o zbrojnym powstaniu. Nie ufa on jednak zadufanej, dbającej tylko o swoje interesy szlachcie. Zamiast tego chce, by w walce pomogli chłopi, w zamian oferując im wolność.
Chociaż Maślona wziął na warsztat prawdziwy okres dziejów Polski, a nawet pojedyncze, realnie istniejące postacie, nie interesuje go typowe kino historyczne. Jego film to raczej ciekawa wariacja na temat autentycznych wydarzeń, które same w sobie szybko okazują się tylko tłem dla zupełnie nowej fabuły. Podejście reżysera można porównać do tego, co widzieliśmy w Django i Pewnego razu… w Hollywood. Tak jak Tarantino, Maślona wie, że historia powinna być nie główną atrakcją filmu, a jedynie tłem dla nowej opowieści. Takie podejście widzieliśmy w polskim kinie niedawno, bo w Niebezpiecznych dżentelmenach, którzy trafili na ekrany na początku tego roku. Widownia pokochała produkcję Kawalskiego za nieoczywisty humor oraz nowe spojrzenie na słynne postacie historyczne. Teraz Kos robi to samo, będąc przede wszystkim oryginalną, porywającą rozrywką.
Pierwszą rzeczą, jaka zaskakuje w Kosie jest jego nieszablonowa konstrukcja. Przez pierwszą godzinę Maślona rozkłada pionki na planszy, wprowadzając wielu znaczących bohaterów i pokazując ciekawe interakcje między nimi. W drugiej połowie natomiast akcja w całości przenosi się do jednego domu i zostajemy w nim aż do końca. Reżyser potrafi świetnie budować napięcie. Intryga jest angażująca nie dlatego, że jest wyjątkowo skomplikowana. Raczej dlatego, że w filmie występuje grupa bardzo wyrazistych bohaterów. Zaś kiedy wszyscy oni siadają przy jednym stole, mając swoje spiski i tajemnice, film ogląda się z zapartym tchem. Finał Kosa przypomina najlepsze westerny. Widz czeka tylko aż któraś z postaci wreszcie nie wytrzyma i wyciągnie broń, tym samym rozpoczynając walkę między Polakami a zaborcami. Pod tym względem skojarzenia z Nienawistną ósemką i innymi filmami Tarantino są jak najbardziej słuszne.
Chociaż Kos nie do końca jest komedią i jest w nim mniej humoru niż we wspomnianych już Niebezpiecznych dżentelmenach, to nadal bardzo zabawna produkcja. Maślona potrafi łączyć dowcip z dramatem. W filmie pojawia się wiele żartów związanych ze szlachtą, która pokazana jest w przerysowany, mocno karykaturalny sposób. Ten wątek wraca jednak w wyjątkowo tragicznym wydaniu, kiedy reżyser skupia się na smutnym losie chłopów. Jednak Maślonie zdarza żartować się także z samych chłopów. Pokazuje ich jako życiowo nieporadnych, często po prostu głupich (niektóre dowcipy mogą budzić skojarzenia z tegorocznym Kubi Takeshiego Kitano). Są też momenty, kiedy Kos jest komedią pomyłek i absurdu, gdy akcja przenosi się już do domu Pułkownikowej. Ogólnie mówiąc humor jest rzeczywiście zabawny, a przy tym wcale niewymuszony i bardzo dobrze działa w obranej przez Maślonę konwencji.
Mimo wszystko reżyser skupia się także na znacznie poważniejszych tematach. Jego film opowiada o polskim niewolnictwie – chłopstwie. Ignac, jeden z głównych bohaterów filmu, bękart, syn chłopki i starego szlachcica, musi zmierzyć się ze swoją rodziną, by odzyskać wolność. Marzy on o wspięciu się po społecznej rodzinie, naiwnie wierząc, że umierający ojciec o nim pamięta. Maślona pokazuje tragedię tego bohatera w dobitny, często mocny sposób. Kiedy chłopi wreszcie buntują się przeciwko ich panom, doskonale rozumiemy ich ból oraz chęć zemsty. Zresztą reżyser wprost nawiązuje do amerykańskiej historii niewolnictwa. Kluczowe w Kosie są sceny, w których Ignac rozmawia z Domingo, czarnoskórym Amerykaninem, który przyjechał do Polski razem z Kościuszką. Aluzje są oczywiste i pokazane w dobitny sposób.
Kos stoi na wysokim poziomie także aktorsko. Świetnym pomysłem okazało się przede wszystkim obsadzenie Jacka Braciaka jako Tadeusza Kościuszki. Aktor nie jest może w tak wiele scenach, jakby się można spodziewać, ale ma w sobie pewien typ charyzmy, dzięki któremu zawsze zaznacza swoją obecność na ekranie. Wspomnieć należy również o Bartoszu Bieleni, którego Ignac jest w zasadzie głównym bohaterem Kosa. Aktorowi udało się wykreować postać naiwnego, głupiego chłopa, który musi znaleźć w sobie siłę, by wreszcie przestać uciekać i sprzeciwić się swoim panom. Dobrze jest zobaczyć Bielenię w innej roli niż zwykle, ale trzeba dodać, że komediowe sceny wychodzą mu dużo lepiej niż te dramatyczne. Jednak film ma też mnóstwo rewelacyjnych, drugoplanowych występów. Świetnie wypadł Robert Więckiewicz, wcielający się w Dunina, antagonistę filmu. Jego rola jest niepokojąca, choć momentami też zabawna. Może budzić skojarzenia z kultowym występem Christopha Waltza z Bękartów wojny. Ogromnym zaskoczeniem jest Jason Mitchell, aktor, którego wcześniej można było oglądać w Straight Outta Compton czy Kong: Wyspa Czaszki. U Maślony wciela się on w wyzwolonego niewolnika pomagającego Kościuszce. Wypadł on świetnie, to występ pełen charyzmy i energii. Widzowie pokochają Domingo, dostrzegając w nim silną, nie raz zabawną postać. Oczywiście wszystkie pozostałe role też wypadły bardzo dobrze. Agnieszka Grochowska mogła pokazać się w Kosie z trochę innej strony niż zwykle, a Piotr Pacek, Łukasz Simlat i Michał Czernecki idealnie pasują do ról wyniosłych, zadufanych szlachciców.
Film Maślony należy docenić również od strony realizacyjnej. Widać, że film miał spory budżet, a twórcom udało się oddać realia epoki. Kostiumom czy scenografii nie można niczego zarzucić. Kos w całości skupia się na małopolskich wsiach, nigdy nie trafiamy do wielkiego miasta. Na pochwałę zasługują również sceny akcji – angażujące, dobrze nakręcone i zrealizowane. W szczególności tyczy się to oczywiście finału, w którym chłopi wreszcie sięgają za broń.
Kos to film, którego polskie kino potrzebowało. Angażujące, świetnie nakręcone kino akcji, które porwie całą widownię. Kiedy tylko produkcja trafi do szerokiej dystrybucji na początku przyszłego roku, na pewno uda jej się powtórzyć tegoroczny sukces Niebezpiecznych dżentelmenów. Paweł Maślona potwierdził, że jest świetnym reżyserem, kręcąc projekt, który jest nie tylko dobrą, zabawną rozrywką, ale i interesującym spojrzeniem na tragedię polskich chłopów. Nikt chyba nie spodziewał się, że dostaniemy w tym roku polskie Django, a tym bardziej że okaże się ono jednym z najciekawszych filmów 2023. Czy Kos zasłużył na Złote Lwy? Mimo wszystko pewnie nie, bo miał mocną konkurencję w postaci Chłopów, ale to dalej fascynujący projekt i rodzimy instant classic.