Xawery Żuławski w ostatnich latach wrócił do kina już na dobre. Po świetnej Mowie ptaków, która była dla niego rozliczeniem z twórczością ojca, wszedł na zupełnie nową, własną ścieżkę i zaskakuje każdym kolejnym projektem. W 2022 na ekrany kin trafiła Apokawixa – szalona komedia o zombie. Po tak nieszablonowym projekcie chyba wszyscy spodziewali się, że Żuławski będzie kontynuował kręcenie kina, którego w Polsce brakuje. O dziwo jednak kilka miesięcy temu dowiedzieliśmy się, że kolejnym projektem twórcy będzie nie żaden horror, ale Kulej. Dwie strony medalu – biografia słynnego boksera. Informacja może i nie napawała optymizmem, ale teraz, już po premierze filmu na festiwalu w Gdyni, trzeba stwierdzić, że obawy były niesłuszne.
W 1964 roku Jerzy Kulej wraca do domu ze złotym medalem po olimpiadzie w Tokio. Sportowiec nie osiada na laurach, a zamiast tego zaczyna trenować jeszcze ciężej, żeby zostać pierwszym polskim bokserem, który zdobędzie olimpijskie złoto dwukrotnie. Nie spodziewa się, że na drodze do osiągnięcia tego celu staną mu nie tylko rywale w ringu, ale i komunistyczna władza.
Polska jak na razie nie ma szczęścia do filmów o sportach walki. Chociaż w ostatnich latach powstało ich kilka, wszystkie okazywały się co najwyżej kiepskie. Underdog Macieja Kawulskiego, Fighter, Serce do walki czy tegoroczny netfliksowy Bokser – każda z tych produkcji korzystała z podobnych schematów i trawiły ją podobne problemy. Tutaj należy się Żuławskiemu aprobata, bo tych właśnie problemów udało mu się uniknąć. Jego film przede wszystkim odpuszcza sobie formułę standardowego, hollywoodzkiego kina sportowego. Zamiast oglądać drogę Kuleja na szczyt, obserwujemy tylko cztery lata z jego życia – okres od olimpiady w Tokio do olimpiady w Meksyku. Tak więc kiedy poznajemy pięściarza jest on już uznanym, ukształtowanym sportowcem, który właśnie toczy walkę o pierwsze, olimpijskie złoto.
W tym miejscu należy dojść do istotnej konkluzji. Kulej. Dwie strony medalu to nie film o boksie. Jasne, scen walk czy treningów jest sporo, ale to nie one są kluczowe. Jeśli sportowe problemy Kuleja już się tutaj pojawiają, to nie mają związku z brakiem umiejętności, a jego charakterem. Główną stawką nie jest to czy pięściarz zdobędzie olimpijskie złoto, ale czy w ogóle będzie mógł pojechać do Meksyku. Paradoksalnie to właśnie dzięki temu, że Żuławskiego nie interesuje samo pięściarstwo, jego produkcja jest znacznie ciekawsza niż większość polskiego kina sportowego.
Żuławskiemu może i udało się uniknąć większości schematów kina sportowego, ale niestety już jako film historyczny Kulej okazuje się zawodem. Wystarczy tylko wspomnieć, że nawet w tegorocznym, gdyńskim konkursie mamy też dwie inne biografie, które uderzają w identyczne tony – Idź pod prąd i Simonę Kossak. A gdyby wziąć pod uwagę całe polskie kino w ostatnich latach, opowieści o komunistycznym systemie usiłującym podciąć skrzydła uzdolnionej jednostce znajdziemy na pęczki. Wątek pułkownika odgrywanego przez Tomasza Kota oraz marca ’68 nie są może bardzo złe, ale wypadają nijako w porównaniu z całą resztą filmu. O wszystkich tych tematach mówiono już tak wiele razy, że Żuławski nie jest w stanie podejść do nich w żaden oryginalny sposób i dojść do innego wniosku niż ten, że komunistyczny reżim był zły. W wątku konfliktu z władzą jedynym rzeczywiście udanym i interesującym elementem jest sposób w jaki portretowany jest sam Kulej. Reżyser nie robi z niego wielkiej ofiary systemu czy ideowca i wielokrotnie podkreśla, że jest on bezmyślny i w sporej mierze odpowiada za swoje problemy z władzą.
Chociaż Kulej. Dwie strony medalu obejmuje tylko cztery lata z życia tytułowego bohatera, jest bardzo obszerny tematycznie. Mamy tu wątki rodzinne, sportowe i polityczne, więc przez dwie i pół godziny cały czas coś się dzieje. Żuławski podjął również decyzję, żeby Helena Kulej była równie istotną postacią co jej mąż, więc dużą część wydarzeń oglądamy z jej perspektywy. Z jednej strony wszystko to sprawia, że Kulej jest po prostu za długi. Niektóre z wątków spokojnie można by skrócić czy nawet wyciąć, a całość niewiele by na tym ucierpiała. Z drugiej jednak reżyserowi udaje się to wszystko w miarę sensownie spiąć, a perspektywa Heleny świetnie uzupełnia historię pięściarza. Ostatecznie wolę chyba dostać właśnie taki wypakowany po brzegi, długi film, niż projekt, który będzie potem dostawał rozszerzoną wersję w postaci serialu, jak to miało miejsce choćby ostatnio przy okazji Białej odwagi.
Nie wiem właściwie czemu Żuławski zdecydował się na nakręcenie biografii Kuleja. Widać, że to jego najbardziej komercyjny projekt i gdybym miał strzelać, obstawiałbym, że powstał właśnie po to, by reżyser potem mógł realizować dużo bardziej eksperymentalne, ryzykowne pomysły. I chociaż Kulej. Dwie strony medalu nie jest nawet w połowie tak wyrazisty i oryginalny jak Mowa ptaków czy Apokawixa, to nadal film, w którym czuć styl twórcy. Są tu sceny, w których pojawia się charakterystyczny dla niego humor, jest trochę zamierzonego kiczu w portretowaniu lat 60. Rękę reżysera najmocniej czuć w tym, jak zmontowane są sceny walki. Dużo dynamiki, zmiany formatu obrazu i montaż równoległy. W takich momentach przypominałem sobie, że oglądam film Xawerego Żuławskiego, a nie jakiegoś wyrobnika zatrudnionego przez studio.
Jak wiadomo, w polskim kinie role biograficzne są jednymi z najbardziej cenionych, szczególnie w kontekście nagród. Teraz do swojego dorobku tego typu rolę może wreszcie dopisać Tomasz Włosok, aktor, którego kariera w ostatnich latach rozwija się w zawrotnym tempie. Jeśli występ w Kuleju rzeczywiście przyniesie mu jakieś statuetki, to będą one jak najbardziej zasłużone. Aktor odwalił świetną robotę, przenosząc na wielki ekran postać słynnego boksera ze wszystkimi jego mocnymi i słabymi punktami. Jego Kulej to prawdziwy showman – uwodzicielski, charyzmatyczny, zawsze chętny do rozróby. Włosok często portretuje wybuchowy charakter bohatera w komediowy sposób, ale nigdy nie wpada przy tym w karykaturę. Choć jego kreacja opiera się głównie na charyzmie, zdarzają mu się i sceny, w których widzimy go z subtelniejszej strony. Drobne spojrzenia pełne zazdrości czy próba powstrzymania narastającego w nim gniewu. Na mnie największe wrażenie zrobiła jedna z pierwszych scen, w której Jurek tańczy z żoną na partyjnym bankiecie. Z pozoru nic szczególnego, ale wyraźnie widać w niej, jak w bokserze bez przerwy kotłuje się energia. Jest drobny, ale ciągle nabuzowany, markuje kolejne ciosy w powietrze i biega po parkiecie, który jest ekwiwalentem ringu. Dawno nie mieliśmy w naszym kinie tak udanej, solidnej roli biograficznej.
Chociaż Włosok zdecydowanie kradnie uwagę, reszta obsady poziomem wcale mu nie ustępuje. Michalina Olszańska to dla mnie aktorskie odkrycie tegorocznego festiwalu w Gdyni. Aktorka wciela się w Helenę Kulej, żonę protagonisty, i wypada świetnie. Jest charyzmatyczna, ma mocny charakter i potrafi się przeciwstawić mężowi. Dzięki temu, w jak wyrazisty sposób aktorka ją portretuje, bardzo łatwo ją rozumieć i kibicować jej w walce o niezależność. Także dalszy plan jest bardzo dobry. Andrzej Chyra budzi respekt w nieco poważniejszym tonie, wcielając się w jednego z najważniejszych, polskich trenerów boksu, Papę Stamma. Bartosz Gelner i Konrad Eleryk tworzą natomiast komediowy duet, raz na jakiś czas towarzysząc Kulejowi. Jedynym zawodem jest występ Tomasza Kota, bo choć aktor nie wypada źle, w jego roli nie ma niczego ciekawego i jego pułkownik ginie gdzieś pod bardziej wyrazistymi bohaterami.
Kulej. Dwie strony medalu nie jest może w polskim kinie niczym nowym, ale to bardzo solidna biografia. Reżyserowi udało się uniknąć większości bolączek zżerających podobne produkcje i nawet upchnąć tu trochę własnego stylu. Zdarzają się zgrzyty, są wątki odstające od reszty (szczególnie te polityczne), ale ostatecznie film jest naprawdę dobrym portretem Jerzego Kuleja i jego żony. Mam nadzieję, że kolejny projekt Xawerego Żuławskiego będzie jednak bardziej autorską wizją, jednak i z zadania nakręcenia bardziej klasycznego kina historycznego wyszedł obronną ręką. Zaś przy fatalnym programie 49. festiwalu w Gdyni, Kulej mieni się jako jeden z najlepszych filmów konkursu głównego.