Wszystko dla rodziny – recenzja filmu „Pułapka”

Stanisław Sobczyk03 sierpnia 2024 14:00
Wszystko dla rodziny – recenzja filmu „Pułapka”

M. Night Shyamalan dawno nie miał się tak dobrze. Zdaje się, że hollywoodzki Ikar wreszcie znalazł swoje miejsce i publiczność. Jego kolejne projekty są przyjmowane naprawdę nieźle i przyciągają ludzi do kin. Zeszłoroczne Pukając do drzwi było zarówno krytycznym, jak i finansowym sukcesem. 2024 to świetny rok nie tylko dla samego reżysera, ale i całej rodziny Shyamalanów. W czerwcu na ekrany kin trafiło The Watchers, reżyserski debiut Ishany Night Shyamalan. Druga córka Shyamalana także nie próżnowała. Saleka Shyamalan skomponowała i wykonała piosenki, a także zagrała jedną z głównych ról w Pułapce, najnowszym filmie ojca. Teraz, kiedy produkcja trafia na ekrany całego świata, możemy się przekonać, że dobra passa Shyamalana trwa.

Cooper zabiera nastoletnią córkę na koncert jej ulubionej piosenkarki, Lady Raven. Na arenie mężczyzna orientuje się, że wydarzenie ma ukryty cel. Jest wielką pułapką zastawioną na Rzeźnika – seryjnego mordercę, którego zbrodnie wstrząsają miastem.

Pułapka to kolejny z bardziej kameralnych filmów Shyamalana. Osadzony w przestrzeni jednego budynku, cała jego akcja toczy się w przeciągu kilku godzin, a znaczących bohaterów można policzyć na palcach jednej ręki. Budżet produkcji zresztą też nie jest duży, jak na hollywoodzkie standardy. I bardzo dobrze, bo patrząc na karierę Shyamalana doskonale widać, że najgorzej radził on sobie, kiedy próbował zwiększać skalę i wpisywać się w standardy wysokobudżetowych blockbusterów. Wtedy powstawały takie koszmarki, jak Ostatni Władca Wiatru albo 1000 lat po Ziemi. Reżyser najlepiej radzi sobie właśnie z kameralnymi thrillerami, gdzie może wprowadzać wszystkie swoje najkreatywniejsze pomysły. Jest świetny, jeśli chodzi o granie przestrzenią, budowanie napięcia czy poczucia tajemnicy. Doskonale widać to zresztą w Pułapce, w której scenariuszowe problemy pojawiają się dopiero, kiedy bohaterowie opuszczają koncert.

fot. Pułapka, reż. M. Night Shyamalan, dystrybucja Warner Bros.

Nowy film Shyamalana to przede wszystkim świetna rozrywka. Reżyser rewelacyjnie radzi sobie w ograniczonej przestrzeni, powoli budując napięcie. Cała Pułapka opiera się na koncepcie gry w kotka i myszkę pomiędzy seryjnym mordercą a służbami specjalnymi na arenie z 30 tysiącami ludzi. Twórca podchodzi do tego pomysłu bardzo samoświadomie, często celowo operując kiczem. Cooper, choć jest zwykłym człowiekiem, często wykazuje się niezwykłymi umiejętnościami. Mógłby stanąć w jednym szeregu z bohaterami Split czy Glass. Z pełnym zaangażowaniem oglądamy, jak mężczyzna testuje kolejne opcje wydostania się z obiektu.

To właśnie Cooper, to w jaki sposób jest poprowadzony i zagrany, okazuje się najmocniejszym punktem Pułapki. Bohater z jednej strony wie, że musi wydostać się z areny, a z drugiej cały czas chce pozostać dobrym tatą i nie może pozwolić, by córka o czymś się dowiedziała. Krąży więc po korytarzach, zdobywając kolejne przepustki i informacje, by potem wracać do nastolatki i bawić się z nią do popowych kawałków. Ten kontrast działa świetnie, jest idealną bazą nie tylko do budowania napięcia, ale i humoru. Cooper sprawdza się jako protagonista przerysowanego thrillera, także dlatego, że jest niezwykle przebiegły i inteligentny. Nie zachowuje się jak osaczone zwierzę, ale mistrz zbrodni, zachowujący chłodny umysł nawet w podbramkowej sytuacji. W swoich działaniach jest zaskakująco śmiały, często wręcz bezczelny, kiedy bezceremonialnie wchodzi w tłum policjantów. Dramaturgii dodaje fakt, że mężczyzna z każdą minutą staje się coraz bardziej radykalny. Z początku jedynie szuka informacji, sprawdza opcje. Później zaczyna już wywoływać chaos, kłamać czy nawet krzywdzić postronnych ludzi tylko po to, by odwrócić od siebie uwagę. Nawet wtedy dalej chce być dobrym ojcem. Nie miesza córki w grę z policją, cały czas zależy mu na tym, żeby czerpała radość z wymarzonego koncertu.

Wszystko to jest prowadzone naprawdę zgrabnie. Shyamalan panuje nad wszystkim, wprowadzając kolejne sposoby na podwyższanie napięcia. Nie widziałem go w tak dobrej formie od czasu Wizyty i Split. Niestety, wszystko to trwa tylko do finału. Kiedy miejsce akcji się zmienia, a bohaterowie opuszczają koncert, film kompletnie się zmienia. Sprawnie budowany thriller zastępuje rozwleczona historia o seryjnym mordercy. Pułapka ma kilka zakończeń pod rząd, z czego żadne nie jest satysfakcjonujące. Wszystkie niedopowiedzenia, które w dwóch pierwszych aktach mogły intrygować, nagle, kiedy zostają wyjaśnione, okazują się banalne i rozczarowujące.

fot. Pułapka, reż. M. Night Shyamalan, dystrybucja Warner Bros.

Głównym problemem zakończenia filmu jest to, że zamiast obstawać przy przerysowanej konwencji, Shyamalan skręca w kierunku pseudopsychologii, która ma wyjaśnić motywacje i działania seryjnego mordercy. Problem w tym, że robi to z wrażliwości nastolatka, który właśnie odkrył Psychozę i naoglądał się internetowych materiałów typu „Top 10 objawów psychopaty”. Jego bohater musi więc być ponadprzeciętnie inteligentnym strategiem z urazem do matki, który skrywa w sobie potwora. Osobiście nie mam problemu z taką budową postaci, dopóki jest ona wątkiem na dalszym planie w przerysowanym thrillerze. Natomiast kiedy reżyser wyciąga ją na pierwszy plan i zaczyna budować wokół niej dramatyczne, poważne sceny, wypada to po prostu słabo, a w niektórych momentach wręcz żenująco. Tego typu pomysł nie jest zresztą niczym nowym w twórczości Shyamalana. Podobne motywy można było dostrzec choćby w Split i tam także to one stanowiły największą słabość produkcji.

Shyamalan radzi sobie świetnie w przerysowanej konwencji, ale prawda jest taka, że sukces Pułapki to w dużym stopniu także zasługa Josha Hartnetta. Aktor, osadzany wcześniej głównie na drugim planie, chyba nie miał jeszcze tak świetnej roli. Hartnett idealnie odnalazł się w kiczowatej konwencji. Jest świetny jako ojciec i mąż. Przypomina stale uśmiechniętą postać z sitcomu. Nieco nienaturalną, często dziwnie wyszczerzoną, ale nadal budzącą zaufanie. Równie dobry jest, kiedy już zaczyna z niego wychodzić psychopata. Swoje mordercze skłonności potrafi pokazywać przez drobne tiki, niepokojącą mimikę czy spojrzenia. Hartnett jest w tej roli tak dobry, bo nawet w scenach, gdzie nie robi nic złego, potrafi wzbudzać pewien niepokój, w każdej ze społecznych sytuacji jest w nim jakaś sztuczność. Ten typ gry aktorskiej mógłby nie sprawdzić się w poważniejszym filmie, ale w Pułapce wypada fantastycznie.

Mam wrażenie, że publika często zapomina o tym, jak sprawnym wizualnie twórcą jest Shyamalan. Może to przez szereg jego najsłabszych filmów, które pomimo wysokich budżetów, rzeczywiście wyglądały brzydko, ale większość dzieł twórcy prezentuje się świetnie. Kolory w Osadzie, stylistyka found footage w Wizycie czy pomysłowe ujęcia w Old. Przykłady się mnożą, a teraz do tej listy możemy dodać także Pułapkę. Nowy film Shyamalana wygląda obłędnie. Kręcony na taśmie, świetnie operujący przestrzenią i kolorami. Za zdjęcia odpowiada Sayombhu Mukdeeprom, operator odpowiedzialny między innymi za dzieła Apichatponga Weeresethakula czy tegoroczne Challengers, i to widać. Dużo jest tu grania na bliskich planach, eksponowania twarzy, które pomaga budować w napięciu. Udało się też rewelacyjnie ograć sam koncert – ciągłe zmiany oświetlenia, podkreślanie skali czy budowanie kontrastu między występem Lady Raven a backstage’em wydarzenia. Kreatywnych zabiegów jest mnóstwo. Świetnie budują atmosferę filmu, a przy okazji czasem też podkreślają jego samoświadomość.

fot. Pułapka, reż. M. Night Shyamalan, dystrybucja Warner Bros.

Na koniec trzeba poruszyć także temat Saleki. Nie jest tajemnicą, że Pułapka powstała w pewnym stopniu po to, żeby rozkręcić karierę córki Shyamalana. Przecież na co dzień jest ona piosenkarką, a teraz ojciec zatrudnił ją, by zagrała rolę gwiazdy popu w głośnym filmie i jeszcze skomponowała do niego piosenki. Zresztą na mniejszą skalę zdarzało się to już wcześniej. Saleka nagrywała już piosenki do serialu Servant oraz Old. Sprawa ma się podobnie z drugą córką Shyamalana. Ishana najpierw pomagała przy reżyserii Old, a później ojciec wyprodukował The Watchers, jej reżyserski debiut. Osobiście uważam, że za takie podejście, choć zakrawające o nepotyzm, ciężko reżysera winić. Shyamalan zawsze był w tej kwestii transparentny, wielokrotnie zaznaczał, jak ważna jest dla niego rodzina, nawet w swoich filmach. Sama Pułapka wiele mówi o rodzicielskiej miłości i jej znaczeniu.

Przechodząc do sedna sprawy: niezależnie od nazwiska, Saleka jest w Pułapce bardzo dobra. Radzi sobie aktorsko, jest bardzo wiarygodna jako gwiazda popu, ale wychodzi obronną ręką także w scenach dramatycznych, gdzie rzeczywiście musi odgrywać rolę. Co ważniejsze, piosenki, jakie skomponowała i wykonała do filmu, idealnie spełniają swoją funkcję. Budują klimat, sprawdzają się w scenach koncertowych i brzmią jak muzyka, która rzeczywiście mogłaby odnieść duży sukces wśród młodzieży. Po obejrzeniu filmu uważam, że nie byłoby niczym dziwnym, gdyby Saleka zagrała tego typu rolę w filmie, którego nie nakręcił jej ojciec.

Pułapka to najlepszy film Shyamalana od lat. Kreatywny zarówno fabularnie, jak i wizualnie. W pełni wykorzystujący punkt wyjściowy i przestrzeń, jaką operuje. Reżyser świetnie buduje napięcie, bawiąc się sprowadzonym do kuriozum motywem gry w kotka i myszkę. To też film, który warto obejrzeć dla Josha Hartnetta, który wreszcie dostał okazję, by pokazać się z innej strony niż zwykle i wykorzystał ją w pełni. Gdyby nie słaby finał, Pułapka mogłaby być nawet najlepszym filmem twórcy. Niestety jest świetna tylko przez dwa pierwsze akty. Pozostaje liczyć, że Shyamalan nie popełni tego błędu co kiedyś i po kolejnym sukcesie nie będzie sięgał po wysokie budżety. Niech zostanie w swojej niszy i dalej kręci tak kreatywne filmy, jak Pułapka, dla swoich oddanych fanów, których z każdym rokiem ma coraz więcej.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to