Seks powraca do kina. Babygirl to najnowszy film Haliny Reijn, reżyserki przebojowego komediohorroru z 2022, czyli Bodies Bodie Bodies. Tym razem reżyserka wkrada się do biurowca, aby opowiedzieć erotyczny thriller z Nicole Kidman oraz Harrisem Dickinsonem w rolach głównych. Czy Babygirl to znak ostatnio popularnego korporacyjnego fetyszu czy rzeczywiście stawia krok naprzód w erze post-metoo?
Reijn zaczyna film dosyć przewrotnie, od climaxu – orgazmu głównej bohaterki, granej przez Nicole Kidman. Szybko dowiadujemy się jednak, że przyjemność była udawana i chowa to przed swoim mężem (Antonio Banderas) już przeszło 19 lat. Rutyną stało się, że po seksie udaje się do innego pomieszczenia w swoim przepastnym, nowojorskim penthousie, włączając w nim po cichu film pornograficzny, do którego się masturbuje. Ta przyjemność, dla niej mocno kłopotliwa i toksyczna, musi zostać zatem brutalnie stłumiona. Wszystko zmienia się jednak, kiedy w drodze do swojego biura poznaje młodego mężczyznę, który na ulicy uspokaja nerwowego psa. Poznanie Samuela (Harris Dickinson) jest niczym błąd w Matrixie w życiu przebodźcowanej Romy, pełniącej funkcję CEO wielkiej firmy technologicznej położonej w sercu Manhattanu. Bohater Dickinsona, grający nowego stażystę w jej firmie, momentalnie burzy jej rzeczywistość, wchodząc z nią w intensywny i fantazyjny romans łamiący konwenanse.
Po 25 latach Kidman ponownie uczestniczy w świątecznym, erotycznym thrillerze. Powiązania z Oczami szeroko zamkniętymi Stanleya Kubricka nie mają jedynie wartości estetycznej, a reżyserka stawia krok naprzód ku eksploracji kobiecych pragnień. Babygirl wydaje się stanowić głos nowej ery i okresu post-metoo, przywracając seks oraz erotyzm na duży ekran. Seks, który zniknął z radarów, a jego obecność w filmach ostatnimi czasy często jest poddawana wszelakim debatom. To znak rzecz jasna polaryzacji kulturowej w mediach i zmiany pokoleniowej, a nawet najnowsze badania pokazują, że pokolenie Z, które teraz wchodzi w dorosłość, bardziej jest zainteresowane platonicznymi relacjami. Babygirl zdaje się stać w opozycji do tego trendu, po 30 latach od filmów m.in. Paula Verhoevena zataczając gatunkowe koło i eksplorując mroczne fantazje seksualne, prezentując transgresję, na którą nie było ostatnio miejsca w kinie środka.
Miejscem akcji jest Nowy Jork, Wall Street. Być może jedno z najbardziej paskudnych miejsc na świecie. Razem z Romy jesteśmy na szczycie świata. Patrzymy na Nowy Jork z góry, a w ogromnych szybach biurowca malują się światła tętniącego życiem miasta. Ta korporacyjna rzeczywistość staje się głównym miejscem pożądania i namiętnego seksu. Nie trzeba daleko patrzeć, aby spojrzeć na inne filmy, które zamieniają realizm kapitalistyczny w grę pożądań i erotyzmu. W 2023 roku na Netflixie zadebiutował film Fair Play o romansie dwójki pracowników pracujących w funduszu hedingowym. Także Sukcesja, choć tematycznie odbiegająca od erotycznych ram Babygirl czy Fair Play, wkradała w narrację i formę sporo korporacyjnego fetyszu i seksapilu, nawet jeśli sam serial dystansował się mocno od uwypuklania seksualnych relacji między bohaterami. Film holenderskiej reżyserki przesuwa tę granicę dalej, a rzeczywistość, w której po jej dwóch przeciwstawnych końcach odnajduje się dwójka bohaterów, staje się miejscem erotycznej rozgrywki o kontrolę.
Reijn znakomicie sobie radzi z obrazowaniem tej zakazanej relacji. W wielu scenach z udziałem tej dwójki brakuje aż powietrza. Ich więź płynie po bardzo śliskiej krawędzi, sporo w niej celowej niezręczności, a chemia między Kidman a Dickinsonem od pierwszych scen porywa ze sobą widza. Romy, choć związana kajdanami swojej nudnej, korporacyjnej rzeczywistości, zgrabnie przejawia mnóstwo przewrażliwienia czy impulsywności, wynikającej z od dawna skrywanego wewnątrz siebie erotycznego pożądania. Dickinson z kolei jest dla mnie wyrwany jak z innej bajki, co należy odczytywać jako zaletę. Jestem wielkim fanem tego aktora, który już przy swojej przełomowej roli w filmie W trójkącie pokazał nieskryty talent do naturalności, nieustannego zaskakiwania i oddziaływania na widza niczym magnez. Reżyserka świetnie wykorzystuje te cechy. Samuel nie pasuje do tego świata i do tej narracji, szybko burzy jakiekolwiek granice między nim a wyżej postawioną Romy, co imponuje znudzonej swoim tabelkowym życiem kobiecie i przy okazji widzom.
Znakomicie tę dynamikę rysują zdjęcia Jaspera Wolfa, który wraz z Reijn zdecydował się na kamerę z ręki, co w corpo-stories nie jest niczym nowym. Wspomniana wyżej Sukcesja również korzystała z tego zabiegu. Mimo to Wolf maluje rzeczywistość w zupełnie innych barwach niż tego typu produkcje. Decyduje się na wąskie obiektywy, które nadają tym kadrom zupełnie inny wymiar, rzeczywiście wypompowując z tych ściśniętych pomieszczeń resztki powietrza, co znakomicie działa w intymnych zbliżeniach. Twórcy zachowują balans między surowym a starannym wykonaniem i choć sporo w tej formie potrzebnego chaosu i przebodźcowania, to jednak świat nadal jest ukazany z klasą i wdziękiem. Reżyserka opisuje Babygirl jako „baśń” i choć aż tak daleko nie szedłbym z takim określeniem, to jednak forma nieraz wpuszcza w opowieść zupełnie inną temperaturę. Znakomicie zrealizowana sekwencja w klubie jest przykładem tej płynnej formy, rozpoczynając się od niepokojącej atmosfery i z czasem przekształcając się w hedonistyczny wyrzut emocji – jakże zaskakujący i jednocześnie potrzebny na tym etapie historii.
Babygirl rzeczywiście ma sporo scen seksu, również tego fetyszowego, który odsłania mroczne pragnienia głównej bohaterki, pożądającej bycia na kolanach przed swoim partnerem. Potrzeba bycia zdominowaną i skontrolowaną odsłania ciekawe związki filmu z ukazaniem realizmu kapitalistycznego, w którym Romy pełni przecież pierwszoplanową rolę. Ten fetysz nie tylko jest z nią od chwili narodzin, o czym sama wspomina z jednej ze scen. On nieustannie się pogłębia, a rzeczywistość labiryntu na Manhattanie, w którym na co dzień funkcjonuje, coraz mocniej wrzuca ją w wir potrzeby gonienia (jak by się wydawało) nieuchwytnego. Reijn nie sprowadza transgresyjnych fantazji bohaterki Kidman do burzliwego okresu dojrzewania. Film rzeczywiście rzuca delikatne światło na dzieciństwo Romy, jej trud dorastania w kulcie i brak rodzicielstwa, natomiast w szerszej perspektywie nie ma realnej wagi. Dlatego Samuel stanowi dla niej anomalię, swoiste odbicie prawdziwego „ja”, które po drodze zatraciła. Nawet w relacji z mężem, aby odsłonić swoją duszę, musi zasłaniać swoją twarz białym prześcieradłem.
Romy wspomina Samuelowi o tym, że kiedyś była w stanie „postawić się”, pokazać „prawdziwą siebie” w momencie rekrutacji do firmy. Po wielu latach zgubiła tę pewność siebie, zatraciła swoją realną tożsamość, którą zasłoniły PR-owe wystąpienia o automatyzacji firmy. Szukanie w relacji seksualnej potrzeby bycia skontrolowaną i osaczoną przez partnera cofa ją na sam początek swojej drogi, nawet jeśli to ona dzisiaj dzierży wszystkie narzędzia, aby tę władzę i decyzyjność sprawować. Niewątpliwie Samuel pełni funkcję jej mrocznego cienia. Różowa i niewinna cera postaci Kidman silnie kontrastuje z mocno nasyconym niebieskim garniturem noszonym przez posturalnego Dickinsona, posiadającego te cechy charakteru, których usilnie poszukiwała przez ostatnie kilkanaście lat. Bohater Dickinsona, choć mógł wpaść w pustą zerojedynkowość i zapewnić toksyczność w seksualnej dynamice, trzyma się pewnych granic, które siłą rzeczy z czasem zaczyna naruszać. Przenika do jej „normalnego życia”, które celowo dałem w cudzysłów, bo warto się zastanowić, czy kiedykolwiek wcześniej było normalne. Warto wyróżnić tutaj pierwszą scenę seksu między tą dwójką, znakomicie opowiedzianej przez Reijn, która przeznaczyła w niej czas na rozwój bohaterów i odnalezienie się w tej dynamicie. Samuel, choć nieustannie przyciąga widza, okazjonalnie za bardzo w mojej opinii pełni w historii wymiar symboliczny, a Reijn zapomina o budowaniu postaci, a gdy już to robi, bywa to momentami bardzo niezgrabne.
Pierwsza połowa filmu urzeka na płaszczyźnie budowania napięcia, sprawnego zarysowywania całego tła dramaturgicznego, lecz dalsza część nie dorasta już do tej pierwszej. Reijn nie radzi sobie z rozładowaniem napięcia, wpuszczenia ponownego powietrza do pomieszczeń i próby nadania niektórym wątkom realnej wagi. Niektóre sceny niosące za sobą spory ładunek dramaturgiczny nie dowożą tej samej puli emocji, którą trzymałem w garści na początku filmu, a uwierzcie mi, że siedziałem wówczas na krawędzi fotela. Czuć w tym względzie pewną zachowawczość Reijn. Nie można odmówić jej mocnych scen seksu, lecz dalsza połowa, na przekór budowanym przekonaniom i transgresyjnej powłoce, nie idzie za ciosem. Choć z drugiej strony, patrząc na to, jak ludzie ostatnimi czasy w dyskursie filmowym raz za raz błędnie potrafią odczytywać sceny seksu, trochę mnie to nie dziwi. Doceniam jednak fakt, że film nie bywa moralizatorski i choć zdarzają się momenty już za bardzo idące z tezą na skróty, tak jednak Babygirl nie wpada w pułapkę pretekstowości i nie stawia widzom pod nos prostych odpowiedzi.
Fantazje Romy wydają się wykluczać z jej statusem, co jest bohaterce wypomniane. „Od dzisiaj będziesz dobrą szefową, o wszystkim zapomnisz i będziesz inspirować młode kobiety” – słyszy w jednej ze scen Romy, będąc przyparta do muru ze swoim życiem. Reijn kreśli w filmie korporacyjną rzeczywistość, fałszywą inkluzywność oraz performatywny feminizm, których bohaterka Kidman sama stała się zakładniczką, nawet jeśli paradoksalnie sprawowała w tych obszarach kontrolę. To trochę tak, jakby kobieta po menopauzie miała stać się nieistotna i pełniła jedynie funkcję systemowego trybiku, wykluczając przy tym ze swojego życia kwestię libido. Nie oznacza to, że film romantyzuje zdradę, bo wręcz przeciwnie, jest ona katalizatorem zmian – tych erotycznych i uczuciowych, które przez ostatnie lata wzajemnie się wykluczały i rozmywały w żmudnej monotonii.
Babygirl to kolejny film w ostatnim czasie, który nakreśla temat seksualności starszych kobiet, ich współżycia, samooceny i miejsca w społeczeństwie. Reijn wtłacza dużo erotycznej gry do narracji, znakomitego napięcia, lecz potem całość zmienia swoją temperaturę. Autorka nie radzi sobie do końca dobrze z narracyjnym skrętem, filmowi brakuje większej pewności siebie i rzeczywiście większej odwagi, o której reżyserka szumnie mówi w wywiadach. Stanowi jednak ciekawy głos w erze post-metoo i doceniam, że nie kusi się o banały, a przeistacza tę bardzo niecodzienną erotyczną grę w coś kobiecego. Romy na koniec dnia zdejmuje z codziennej, korporacyjnej fasady nadmierny anturaż, by odsłonić przed widzem oraz samą sobą swoje prawdziwe uczucia, wyduszając z siebie krzyk namiętności, który dusiła tak długo.
Babygirl zadebiutuje w polskich kinach 10 stycznia.