Na ten cios branża przygotowywała się od miesięcy. Donald Trump na swoim profilu na Truth Social zagroził nałożeniem 100% ceł na filmy wyprodukowane poza USA, nazywając zagraniczną produkcję „zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego”. Jeśli postulaty Trumpa się spełnią, będzie to kolejne trzęsienie dla całej branży.
W styczniu, w pokłosiu pożarów w Los Angeles, pisaliśmy o tym, jak prezydentura Trumpa może wpłynąć na amerykański przemysł filmowy. Nie tylko na tle napięć między liberalnymi elitami Hollywood a MAGA, ale również patrząc w perspektywie próby ożywienia konającej lokalnej produkcji. Studia oraz producenci coraz częściej przenoszą się poza granice USA, gdzie atrakcyjne ulgi podatkowe w Europie czy Australii przyciągają liczne produkcje audiowizualne. Od dłuższego czasu toczy się debata, aby wdrożyć federalne ulgi podatkowe, w tym na terenie Kalifornii. Gavin Newsom forsuje swój plan ponad dwukrotnego zwiększenia zachęt podatkowych dla branży filmowej i telewizyjnej do kwoty 750 milionów dolarów rocznie. Zapowiedzi Trumpa, choć pozbawione kontekstu oraz szczegółów, wychodzą naprzeciw planom (cyt. Trumpa) „niekompetentnego gubernatora Kalifornii” jak i całej branży, dla której wprowadzone cła byłyby ciosem o charakterze międzynarodowym. W kwietniu ChRL zapowiedziała „umiarkowane zredukowanie importu amerykańskich produkcji” i według doniesień działania Trumpa mają być odpowiedzią na to. Problem jest taki, że cła nie uderzyłyby w Chiny, gdyż chińskie produkcje stanowią niewielki ich odsetek w USA, a regulacje najbardziej dotknęłyby Europę, Azję (Korea Południowa) czy Amerykę Południową.
W tym momencie w Europie trwają zdjęcia do wielu dużych amerykańskich produkcji. Jedną z nich jest Odyseja od Christophera Nolana — film, który jest realizowany w paru europejskich państwach i powstaje również przy wsparciu lokalnych europejskich funduszy. Choć według doniesień Deadline Hollywood Odyseja będzie również realizowana w studiu w Los Angeles, to jednak znaczna większość produkcji przebiega w Europie. Poza Odeysją obecnie w Europie trwa produkcja Avengers: Doomsday, nadchodzącego mega-eventu Marvel Studios, Supergirl: Woman of Tomorrow, a już we wrześniu w Budapeszcie rozpoczną się zdjęcia do trzeciej części Diuny od Denisa Villeneuve’a. Pozostaje zatem pytanie, jak będą sklasyfikowane amerykańsko-europejskie koprodukcje? Jeśli zostałyby objęte cłami, przełożyłoby się to na koszty dystrybucji, kampanii promocyjnej, ceny biletów, P&A (Prints & Advertising) czy finalnie — rzecz jasna — wynik finansowy produkcji. Objęcie cłem filmów koprodukowanych z Europą mogłoby skutecznie zniechęcić amerykańskich producentów do sięgania po europejskie fundusze – takie jak francuskie CNC, niemieckie FFA, HBO czy paneuropejski program Eurimages. W konsekwencji oznaczałoby to spadek liczby projektów transatlantyckich i zahamowanie rozwoju amerykańskich ekip filmowych na Starym Kontynencie.
Wprowadzone cła byłyby zabójczym ciosem w stronę kina artystycznego. Nie wiadomo, kto wówczas płaciłby cła. Niezależni dystrybutorzy filmowi? W takim wypadku mniejsze przedsiębiorstwa filmowe nie udźwignęłyby ciężaru poniesionych kosztów. Warto wiedzieć, że między innymi platformy streamingowe sporą część inwestycji opierają na zagranicznych koprodukcjach. Netflix, lider w sferze przesyłania strumieniowego, opiera się na zagranicznych produkcjach, w tym pochodzącymi z rynku azjatyckiego. Platformy streamingowe stały się domem dla wielu festiwalowych hitów, jak m.in. zeszłoroczna Substancja Coralie Fargeat, którą dystrybuowało Mubi. Tego typu regulacje będą miały wpływ nie tylko na krajowe umowy dystrybucyjne, ale także na inwestorów, którzy zainwestowali w filmy, ponieważ ich wartość nagle spadnie. W efekcie produkcje będą musiały zmniejszyć budżety, a aktorzy nie otrzymają takich samych honorariów. To mogłoby zniszczyć sektor niezależny.
Już za tydzień rusza festiwal w Cannes – święto światowej dystrybucji filmowej i największy market filmowy na świecie. Tymczasem zapowiedź Trumpa o wprowadzeniu ceł na zagraniczne filmy wywraca negocjacyjny stolik do góry nogami. Stawia pod znakiem zapytania praktykę wykładania przez dystrybutorów tzw. Minimum Gwarantowanego (MG) – fundamentu transakcji w światowej sprzedaży filmowej. Bez MG agent sprzedaży nie puści tytułu, a amerykańscy dystrybutorzy znajdą się w potrzasku, uwięzieni między potrzebą pozyskiwania zagranicznych filmów a nową barierą celną. Z pewnością groźba nałożenia ceł będzie motywem przewodnim tegorocznego marketu, ponieważ sprzedaż festiwalowych filmów amerykańskim dystrybutorom to kluczowy element rampy startowej dla światowej dystrybucji, obiegu festiwalowego czy dobrej pozycji w sezonie nagród.
Trzeba zatem czekać na więcej informacji od administracji Trumpa i na to, czy byłoby to w ogóle prawnie legalne. Jeśli cła zostałyby wdrożone, Unia Europejska mogłaby podjąć się działań odwetowych, co zahamowałoby światowy rynek audiowizualny, który wciąż podnosi się po pandemicznym pejzażu, strajkach aktorów i scenarzystów czy systemowych problemach, z którymi branża nieustannie się mierzy. W oświadczeniu Trumpa nic nie wspomniano o serialach, które jeszcze bardziej są rozproszone poza granicami USA i gdyby te regulacje obejmowałyby również sektor serialowy, byłaby prawdziwa atomówka zrzucona na branżę.