Chłopomania – recenzja filmu „Sami swoi. Początek”

Stanisław Sobczyk22 lutego 2024 12:00
Chłopomania – recenzja filmu „Sami swoi. Początek”

W ostatnim czasie polskie kino rozrywkowe w sporym stopniu opiera się na odgrzewanych kotletach. Bez przerwy powstają kolejne kontynuacje klasyków, a efekty są przeważnie opłakane. Skoro twórcy zabrali się już za Kogel Mogel, Znachora, Fuks, Dług czy nawet Różyczkę, nikogo nie powinno zaskoczyć, że doczekaliśmy się także nowego filmu sygnowanego marką Sami swoi. Okazało się jednak, że tym razem nie będzie to sequel, a prequel, który przedstawi nam losy Pawlaka i Kargula przed akcją pierwszych Samych swoich z 1967 roku. Kolejnym zaskoczeniem było to, że za kamerą stanął Artur Żmijewski, aktor, który wcześniej reżyserował tylko odcinki telewizyjnych seriali (precyzując: Ojca Mateusza i Na dobre i na złe). Już sam pomysł na film wydawał się mocno wątpliwy i chyba mało kto oczekiwał czegoś rzeczywiście udanego. Teraz kiedy Sami swoi. Początek trafili już do kin wszyscy możemy się przekonać czy rzeczywiście jest tak źle.

Film opowiada o ciągnącym się przez wiele lat konflikcie między Pawlakami a Kargulami i pokazuje jaką drogę przeszły obydwie rodziny zanim trafiły na Ziemie Odzyskane po II wojnie światowej.

W rozmowie z Tomaszem Raczkiem na Kanale Zero, Artur Żmijewski opowiedział nieco o scenariuszu, na którym bazowali Sami swoi. Początek. Ten napisany został przez Andrzeja Mularczyka, który stworzył również całą oryginalną trylogię Samych swoich i powstał już wiele lat temu. Podobno pierwotna wersja skryptu liczyła sobie aż 250 stron i twórcy musieli z niej wyciąć wiele wątków, by zmieścić się w ramach niespełna dwugodzinnego filmu. W efekcie tych zawirowań film okazuje się kompletnym chaosem. W stosunkowo niedługim metrażu upchnięto prawie 40 lat historii, w tym dwie wojny! Natłok wątków, szybkość i skrótowość sprawiają, że Sami swoi. Początek nie przypominają właściwie koherentnego filmu, ale pocięty niechlujnie skrót serialu. Skaczemy między tematami, wątkami, a kilkuletnie przeskoki czasowe są na porządku dziennym.

fot. Sami swoi. Początek, reż. Artur Żmijewski, dystrybucja Next Film

To właśnie z tej dziwnej konstrukcji filmu wynika większość jego problemów. Przez skrótowość wszystkie wątki wydają się niepełne, żaden z nich finalnie nie wybrzmiewa odpowiednio i nie otrzymuje satysfakcjonującego zwieńczenia. Jeśli już nawet polubimy któregoś z drugoplanowych bohaterów, ten prawdopodobnie zaraz zniknie z ekranu, albo jego rola zostanie znacząco zminimalizowana. Tak jest choćby z odgrywaną przez Paulinę Gałązkę Nechajką, która przez pierwszą połowę wydaje się kluczowa dla rozwoju fabuły, by z czasem stracić jakiekolwiek znaczenie. Jednak konstrukcja filmu ma jeszcze jeden mankament. Podczas seansu zostałem zalany takim natłokiem wydarzeń i informacji, że w pewnym momencie całość po prostu kompletnie przestała mnie obchodzić. Druga połowa to już istna męczarnia i odliczanie czasu do końca. Szczególnie, że pojawia się też wtedy wątek II wojny światowej – najgłupsza i najbardziej irytująca część filmu.

Już sam pomysł kręcenia prequela do Samych swoich jest głupi. Nikogo tak naprawdę nie interesuje jak zaczął się konflikt między Pawlakiem a Kargulem i co bohaterowie robili przed akcją oryginalnych filmów. Nawet jeśli twórcy chcieli już zrealizować ten koncept, to po co zaczynać historię tak wcześnie? Po co ciągnąć ją przez tyle dekad? W pewnym momencie Sami swoi. Początek przestają już być historią sąsiedzkiej kłótni i zamieniają się w kronikę polskiej wsi XX wieku. Żmijewski porusza szereg tematów. Dochodzimy już nawet do momentu, kiedy zaczyna się zabierać za aranżowane małżeństwa i ukrywanie Żydów przez Polaków w trakcie wojny. Tylko, że kompletnie gubi w tym wszystkim bohaterów historii i to, o co chodziło w trylogii Sylwestra Chęcińskiego.

W tym wszystkim wyjątkowo ironiczne jest to, że hasłem promującym nowych Samych swoich jest „Kto zaczął, Pawlak czy Kargul?”. Bo choć te słowa mogą ściągnąć do kin sporo widzów, tak naprawdę nie mają nic wspólnego z fabułą filmu. Żmijewski w żadnym momencie nie pokazuje skąd wziął się konflikt między sąsiadami. Wiemy o nim dokładnie tyle ile po obejrzeniu filmu z 1967. Ale to jeszcze dałoby się przeżyć. Gorzej, że film w pewnym momencie po prostu olewa wątek kłótni. Władysław Kargul de facto przestaje być pełnoprawnym bohaterem i ginie gdzieś na trzecim planie. Nawet finalny wydźwięk całości nijak nie łączy się z tematem konfliktu rodzin, które zresztą w trakcie filmu zdążyły się już kilkukrotnie pogodzić.

fot. Sami swoi. Początek, reż. Artur Żmijewski, dystrybucja Next Film

Chociaż sporo problemów Samych swoich. Początek wynika z chaotycznego, pociętego scenariusza, bez winy nie jest także reżyser. O ile Żmijewski radzi sobie nieźle na przestrzeni pojedynczych scen i jego film nie wygląda jak amatorska robota, tak ma ogromny problem ze zmianami tonów. Wszystkie przejścia między komedią a dramatem wiążą się ze sporymi zgrzytami i najbardziej kuriozalnymi scenami. Dochodzi tu do takich absurdów, że w jednej scenie oglądamy żart z wysadzenia toalety, by chwilę później przejść do Holocaustu i ukrywania Żydów. Wydaje się, że w niektórych momentach nawet Żmijewski nie wie w jakiej konwencji ma być dana sekwencja.

Sam humor nie wypada bardzo źle. Żarty są przaśne, czasami nawet zabawne i zapewne przypadną do gustu tym, których bawili już Sami swoi, Nie ma mocnych i Kochaj albo rzuć. Natomiast nie ma tu z pewnością dowcipów czy cytatów, które mogłyby zapisać się w historii polskiego kina, jak te z wyżej wspomnianych produkcji. Nie rozumiem tylko, czemu twórcy tak usilnie starali się tu wepchnąć również poważniejsze wątki, które okazują się znacznie gorsze. Wątki aranżowanych małżeństw, wojen czy zagłady wydają się do bólu wymuszone i sztuczne. Opierają się na moralizatorskich monologach, często kompletnie niepasujących do wypowiadających je postaci. Sami swoi. Początek byliby znacznie lepsi gdyby zamiast silić się na komentowanie 40 lat historii Polski pozostali po prostu swojską komedią w stylu oryginału.

Jeżeli za coś rzeczywiście można nowych Samych swoich lubić to za klimat. Do serii całkiem sprawnie udało się zaimportować stare, chłopskie klimaty, a wieś, którą oglądamy w filmie rzeczywiście wydaje się żywa i ciekawa. To te najbardziej przyziemne wątki związane z lokalną społecznością często wydają się najciekawsze i szkoda, że Żmijewski nie poświęca im więcej czasu. Realizacyjnie wieś też wygląda naprawdę dobrze – scenografia i kostiumy to z pewnością silna strona filmu. Jako, że chłopskie tematy wracają do łask za sprawą zeszłorocznych Chłopów i 1670, już ten aspekt może zachęcić wielu do wybrania się na Samych swoich. Początek.

fot. Sami swoi. Początek, reż. Artur Żmijewski, dystrybucja Next Film

Obsada naprawdę daje radę. Żmijewskiemu przede wszystkim udało się zebrać mocną ekipę na drugim planie. Zbigniew Zamachowski, Anna Dymna, Adam Ferency czy Mirosław Baka sprawdzają się w swoich rolach naprawdę dobrze i szkoda tylko, że każde z nich dostaje tak mało miejsca. Trochę więcej problemów mam z bohaterami odgrywającymi główne role. Adam Bobik jest charyzmatyczny, od razu zwraca na siebie uwagę. Niestety jego występ, choć poprawny, zbyt często jest po prostu naśladowaniem maniery aktorskiej Wacława Kowalskiego. Jego występ to bardziej kopia oryginału, co w pewnym momencie po prostu zaczyna irytować. Natomiast Bobik i tak jest znacznie lepszy od Karola Dziuby, który ma zerową charyzmę i nie robi absolutnie nic ciekawego z postacią Kargula. Szybko ginie w gąszczu znacznie bardziej uzdolnionych, wyrazistych aktorów.

Sami swoi. Początek to bez zaskoczenia porażka. Film, który nie radzi sobie ani jako kontynuacja dziedzictwa Samych swoich, ani twór stojący na własnych nogach. Chaotyczny, niespójny, skrótowy – bardziej niż film przypomina skrót serialu. Żmijewski bierze na warsztat za dużo wątków, tematów i postaci usilnie próbując je upchać w ramy dwugodzinnego metrażu. Mimo pojedynczych przebłysków, dobrej realizacji i obsady, kompletnie nie spaja się to w całość, a my zostajemy z dziwnym tworem, któremu bardzo daleko do trylogii Chęcińskiego.