Jak ten rok szybko zleciał! 2024 za nami i ileż filmowego dobra wydarzyło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy. W tym roku ponownie odwiedziliśmy festiwal w Cannes, Nowe Horyzonty czy American Film Festival, gdzie obejrzeliśmy sporo ciekawych tytułów, ale też w domenie kina mainstreamowego znalazło się kilka naprawdę udanych projektów. Jak co roku zapraszamy was na immersyjne podsumowanie mijającego roku, gdzie część redakcji podała swoje ulubione i najlepsze filmy 2024!
Mimo globalnego zamieszania, które trawi naszą planetę po roku 2020, uważam, że kino trzyma od paru lat konsekwentnie wysoki poziom. Rok 2024, mimo że oceniam go filmowo gorzej od poprzedniego, to wciąż ujął mnie paroma naprawdę znakomitymi pozycjami. Nie zmienił się poziom kina popularnego i rozrywkowego, które poza wyjątkami ponownie w tym roku dostarczyło raczej miernej jakości produkcje. Nie mogę jednak odsunąć od siebie myśli, że 2024 to w pewnym sensie przejściowy rok, chwila oddechu przed wypakowanymi po brzegi latami 2025 czy 2026. Zanim jednak spojrzymy w przyszłość, siądźmy na chwilę przy kończącym się roku kalendarzowym. W moim rankingu uwzględniam filmy, które widziałem w przedziale od 1 stycznia do 31 grudnia z rokiem produkcji 2024. Przede mną wciąż kilka naprawdę dobrze zapowiadających się projektów, które jakimś cudem pominąłem na tegorocznych festiwalach. Pewnie za miesiąc ten ranking będzie wyglądał inaczej, ale pozostawmy na boku dywagacje i skupmy się na zestawieniu.
Na miejscu pierwszym znalazła się (zaskoczenie) Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve. Zastanawiałem się, co napisać w opisie do tego wyboru, bo mam wrażenie, że powiedziałem już wszystko, co mogłem. Mógłbym po raz kolejny użyć tych samym synonimów, cytatów, które pewnie znacie na wylot. W tym miejscu chciałbym tylko dodać, że jestem po prostu wdzięczny, że taki projekt powstał. Czy bez wad? Oczywiście, że nie. Czy zmieniłbym coś w nim? Myślę, że tak. Mimo to po raz kolejny film Villeneuve’a otworzył w mojej głowie drzwi, które są dostępne dla niewielu twórców. Rzadko zdarza mi się oddychać, czuć i myśleć jakimś filmem, który co istotniejsze – potrafi mnie zainspirować i ponownie wtłoczyć w moje serce nadzieję, radość i emocje, które na co dzień mogłem zgubić. Nadal tkwię w tym spektaklu i gdy zasłona zaskoczenia została już dawno temu zdjęta, dzisiaj przedzieram się przez jej kolejne warstwy. Staram się rozgryźć tę materię, jej składowe, bo to wyjątkowy w perspektywie zakurzonego amerykańskiego kina rozrywkowego przykład filmowego kunsztu i prawdziwej ambicji przebicia walcem granic kinowej immer… poszło za bardzo patetycznie, to w skrócie powiem, że po prostu kocham ten film, a hejterzy wiadomo co.
Na drugim miejscu znalazła się Substancja, reż. Coralie Fargeat. Nie wiedziałem, że kino cyfrowe ma takie siły i możliwości, aby tak wibrować, pulsować z każdą sceną, każdym ujęciem. To nieustanny boks z widzem, ale te ciosy wymierzone w nas przyjmujemy z zachwytem i uśmiechem na ustach, bo Coralie Fargeat robi wszystko, aby każde najmniejsze ujęcie wywoływało lawinę emocji. Substancja rozlicza się z amerykańskim snem, a raczej kończy go w bardzo brutalny sposób. To oczywiście historia o szkodliwych kanonach piękna; próbie akceptacji samego siebie, uderzająca w branżę fitness, showmedia, ale i przy tym w nas samych, bo jednak zbłądziliśmy po drodze, z każdym dniem coraz bardziej goniąc nierealne. Znaczeń jest tu namnożonych, czasem niespecjalnie subtelnie, ale Fargeat nie przyszła tutaj po to, aby bawić z widzem w kotka i myszkę, a wbić łopatę prosto w sam środek materii filmowej i ukrócić ciągnący się za nami zdecydowanie za długo paradygmat myślenia i człapiących się za nim bezpiecznych narracji.
Trzecie miejsce należy do Anory, reż. Sean Baker. Jakie to jest opowiedziane, wyreżyserowane i funkcjonujące na własnych zasadach kino! Przytyk w stronę oligarchów, a przede wszystkim subtelna i powoli kiełkująca opowieść o emocjonalnej blokadzie i dystansie wobec relacji z drugą osobą. Nie mamy tu czasem przerwy na wytchnienie, ale w tej strukturze narracji tkwi cała magia filmu, która w nieoczywisty sposób obnaża zarówno russian dream oraz nieżywotność amerykańskiego systemu. Sean Baker raz kolejny zafundował unikalne spojrzenie na sex working, który nie jest tematem samym w sobie, a trampoliną do innych motywów. Anora udowadnia, że nawet jeśli treściowo reżyser porusza się po podobnych obszarach, to nie jest całkowicie zamknięty w swoim pudełku i potrafi jako artysta ewoluować, adaptując język filmu do współczesnego stylu życia i języka młodzieży. Baker ma niespotykaną spostrzegawczość dla tego typu kina, pracy z młodymi ludźmi i swobody w przekazie, nie uciekając przy tym w narracyjne banały.
Filmowy rok 2024 dostarczył mi niesamowitej dawki dobrych filmów i festiwalowych doznań. Bardzo mnie cieszy fakt, że ten rok był wyśmienity szczególnie dla horroru, dzięki czemu niemal co miesiąc dostawaliśmy jakiś wyśmienity tytuł. Jednak najbardziej zapamiętam go głównie przez festiwale filmowe (mimo, że wiele z nich odwiedzałem jedynie na jeden dzień), a szczególnie dzięki wizycie w Cannes, która była spełnieniem jednego z moich marzeń.
Szczerze mówiąc, nie za bardzo kierowałem się jakimiś utartymi kryteriami przy układaniu tegorocznej topki. Dla ułatwienia jedynym wymogiem było to, żeby światowa premiera filmu miała miejsce właśnie w tym roku. Uwzględnianie polskich premier kinowych nie jest raczej dla mnie (nie będę ukrywał, że głównie ze względu na dość słabą pamięć). Gdybym to jednak robił, bezsprzecznie w tym gronie znalazłyby się Setki bobrów.
Nie chcemy innej ziemi – Najbardziej przerażający dokument tego roku. Wstrząsający na każdym kroku bezdusznością i nieludzkim traktowaniem Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu. Jest też niezwykle ważny, szczególnie teraz, bo jest jednym z niewielu sposobów, w jaki mogą oni wołać o pomoc, a to wołanie przebije się w pewien sposób do mainstreamu. Film, który w normalnym kraju byłby przytłaczającym dowodem wielu przestępstw, a jednak w tym regionie okazuje się jedynie kolejnym przypomnieniem o rasistowskim systemie obowiązującym w Izraelu.
Wallace & Gromit: Vengeance Most Fowl – Co można o tym filmie powiedzieć, czego jeszcze nie powiedziano o produkcjach Aardmana. Jest to absolutnie wybitna animacja perfekcyjnie żonglująca humorem i akcją, potrafiąca idealnie wplatać w historię odwołania do poprzednich filmów i zachwycać niemal na każdym kroku. Jest to film, który mógłby równie dobrze stać obok najlepszych odsłon z serii Mission: Impossible jeśli chodzi o tempo i wyczucie akcji. Fantastyczny powrót Feathersa McGrawa, który po raz kolejny pokazuje, że jest absolutnie najlepszym antagonistą we współczesnym kinie.
Veteran 2: I, the Executioner – Film, który rozbudził we mnie na nowo miłość do azjatyckiego kina akcji. Kocham całym sercem ten brudny, policyjny thriller, który może i jest w wielu miejscach głupkowaty, ale jednocześnie dostarcza niesamowitej ilości frajdy. Jest to mieszanka wszystkiego, co najlepsze w kinie akcji i liczę, że Ryoo Seung-wan kiedyś jednak wróci jeszcze do tej zgrai policyjnych idiotów, których kocham całym sercem.
W 2024 roku urzekły mnie przede wszystkim filmy, które postawiły na intensywne emocje, narracyjną energię, fascynujących bohaterów oraz tematy bliskie mojemu sercu. Na tej liście znajduje się kilka produkcji, które polską premierę miały dopiero w tym roku, a znalazły się w topkach redakcji 12 miesięcy temu. Zaznaczę jednak, że nie przywiązuję aż tak dużej wagi do kolejności w rankingu, a parę ważnych tytułów wciąż mam do nadrobienia, w tym uwielbianą przez widzów Anorę.
1. Challengers, reż. Luca Guadagnino (recenzja)
W kinie zawsze najważniejsze były dla mnie emocje i właśnie dlatego na pierwszym miejscu umieszczam film, którego seans przyniósł mi ich najwięcej. Challengers to arcydzieło działające na każdej płaszczyźnie. Rewelacyjny scenariusz, dający poznać nam perspektywę każdego z bohaterów, wybitna reżyseria, trzy niesamowite występy aktorskie, kreatywne zdjęcia, muzyka, do której bez przerwy wracam i wreszcie montaż nadający całości perfekcyjne tempo. Tu po prostu nie ma słabych punktów, wszystko jest na swoim miejscu, a cały finał to niezwykłe, katarktyczne przeżycie.
2. Bracia ze stali, reż. Sean Durkin (recenzja)
Bracia ze stali to dla mnie przede wszystkim emocjonalny rollercoaster. Historia, która mną wstrząsnęła, także ze względu na to, w jak subtelny sposób została opowiedziana. Pomimo całego tragizmu, tak uniwersalna, wchodząca głęboko w psychikę postaci i dotykająca takich tematów jak relacje rodzinne, presja czy próba poradzenia sobie z traumą. To też film rewelacyjnie napisany i jeszcze lepiej wyreżyserowany, z którego początkujący twórcy mogliby się uczyć, w jaki sposób podchodzić to skomplikowanych problemów.
3. Anora, reż. Sean Baker (recenzja)
Uważam Seana Bakera za jednego z najlepszych współczesnych twórców, a jego najnowszy film tylko to uwypukla. Anora to fantastyczny miks komedii i dramatu, wprowadzający do klasycznych komedii romantycznych, takich jak Pretty Woman, kontekst klasowy. Przy okazji w tym dziele znajdziemy też rewelacyjnie napisaną protagonistkę i chyba najlepszy występ aktorski tego roku. Dla mnie najlepszym filmem Bakera nadal pozostaje Red Rocket, ale to właśnie dzięki Anorze spełniłem jedno ze swoich marzeń, oglądając ją podczas światowej premiery w Cannes.
4. Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata, reż. Radu Jude (recenzja)
Na mojej liście nie mogło też zabraknąć przedstawiciela rumuńskiej nowej fali, co w tym roku było o tyle proste, że na ekrany kin trafił jeden z najlepszych filmów całego nurtu. Nowe dzieło Jude to niesamowity przejazd przez kulturę kraju i mentalność jego mieszkańców. Filozoficzna rozprawa o historycznych uwarunkowaniach, kapitalizmie i biedzie. Przy okazji to też film, który zaskakuje na każdym kroku, w swojej formie nawet radykalniejszy niż poprzednie projekty reżysera.
5. Substancja, reż. Coralie Fargeat
W 2024 widzieliśmy kilka naprawdę dobrych horrorów, ale to właśnie Substancję uważam za ten najlepszy i artystycznie najciekawszy. Sprawnie napisany, fantastycznie wyreżyserowany, arcydzielny jeśli chodzi o stronę wizualną. Fargeat czerpie pełnymi garściami z body horroru, tworząc jeden z najbardziej odjechanych, kreatywnych filmów roku.
6. Saturday Night, reż. Jason Reitman (retrospektywa reżysera)
Kiedy w październiku pisałem dłuższy tekst poświęcony Jasonowi Reitmanowi, nie spodziewałem się, że to jego najnowszy film okaże się tym najlepszym w całym jego dorobku. Saturday Night będę wspominał jako jeden z najlepszych seansów tego roku. Pełen śmiechu, podziwu dla twórców i czystej kinowej radości. To też jeden z najlepiej wyreżyserowanych filmów tego roku, który nie dłuży się ani przez moment.
7. Setki bobrów, reż. Mike Cheslik
Warto uhonorować ten film, bo jest jednym z najkreatywniejszych, jakie przyszło mi zobaczyć kiedykolwiek. Piękny dowód na to, że niewielki budżet nie musi być wcale ograniczeniem, a w kinach jest jeszcze miejsce dla szalonych eksperymentów. Setki bobrów to też po prostu fantastyczna komedia, pełna cudownego slapsticku i niezwykłych rozwiązań wizualnych.
8. Wśród wyschniętych traw, reż. Nuri Bilge Ceylan (recenzja)
Na mojej liście nie mogło zabraknąć również slow cinema, tym razem w postaci nowego filmu jednego z moich ulubionych twórców kina artystycznego. Wśród wyschniętych traw to długie rozważania na temat moralności, życia i człowieczeństwa, a wszystko to w krajobrazach zimowej, tureckiej wsi. Dzieło pozbawione zbędnego dydaktyzmu i zadające mnóstwo fascynujących, trudnych pytań. To też jeden z niewielu filmów, które mimo kolosalnego metrażu nie nudzi ani przez moment.
9. Megalopolis, reż. Francis Ford Coppola (recenzja)
Ten film znajduje się tu za odwagę, marzycielstwo i chyba przede wszystkim za to, że to coś czego nigdy w kinie w takiej formie nie widzieliśmy i pewnie już nie zobaczymy. I choć dzisiaj, już kilka miesięcy po światowej premierze, Megalopolis zetknęło się z dużą falą krytyki i podzieliło widownię, ja nigdy nie zapomnę, z jakim szokiem i zachwytem oglądałem je w maju.
10. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve
Trudno będzie zapewne znaleźć ranking najlepszych filmów tego roku, w którym druga Diuna by się nie znalazła. Nic dziwnego, bo choć widziałem w tym roku dzieła, które uważam za lepsze, projekt Villeneuve’a jest tak monumentalny i ambitny, że nie sposób go nie uhonorować. Obydwie części Diuny to jedne z najlepszych blockbusterów ostatniej dekady, wybitne światotwórstwo i poziom realizacji, do którego powinni aspirować wszyscy twórcy science fiction.
Na koniec chciałbym jeszcze wyróżnić kilka filmów z tego roku, które nie znalazły się na ostatecznej liście, ale także zasługują na uznanie. Kod zła, bo to jeden z najciekawszych i najbardziej klimatycznych horrorów roku. Perfect Days (recenzja), bo to cudowne slow cinema, które wypadło z ostatecznej listy kilka dni przed końcem 2024. Obsesja (recenzja), bo to film, którego warstwa psychologiczna fascynuje mnie do dzisiaj. Czerwone niebo (recenzja), bo każdy będzie w nim mógł odnaleźć cząstkę siebie. Kos (recenzja), bo pokazał, że da się jednak w Polsce tworzyć ciekawe kino historyczne. Pułapka (recenzja), bo to pierwszy od lat film Shyamalana, który uznaję za naprawdę udany.
Rok 2024 w polskich kinach okazał się niezwykle zabawny. Pierwsza połowa, poza szaleństwem diunapostingu, była czasem nadrabiania zaległości przez dystrybutorów, co w niektórych przypadkach zajęło im jeszcze więcej czasu. Natomiast druga część roku wprowadziła kosmiczne tempo, z ciekawymi produkcjami pojawiającymi się niemal jedna po drugiej. Z perspektywy widza to nic złego – regularne wizyty w kinie zapewniały prawie ciągły strumień pozytywnych filmowych doświadczeń. Problem pojawił się, gdy próbowałem ustalić, które filmy z 2024 roku zasługują na miejsce w mojej topce. Aby uprościć ten proces i zaakceptować fakt, że więcej filmów muszę pominąć niż zazwyczaj (np. Biedne istoty obejrzałem dopiero w tym roku, Setki bobrów trafiły do mojego rankingu w 2023, a Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata wciąż przede mną), ograniczyłem się do tytułów, które miały światową premierę w 2024 roku (choć i tak znalazły się festiwalowe wyjątki). Zdecydowanie był to świetny czas dla mojej ulubionej gałęzi kina – filmów gatunkowych, które po latach wróciły na afisze, nie wstydząc się tego, czym są, i przyciągając do kin rzesze widzów, na które zasługują. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma, a musicale i horrory będą dalej triumfować w 2025 roku.
1. Megalopolis, reż. Francis Ford Copolla – za bycie absolutnym błędem w matrixie i filmem skazanym na kultowość jeszcze przed premierą
Dziadek Coppola przyszedł, położył na stole 120 milionów własnych pieniędzy i rzekł – robię film, który ma się mi podobać, być moim testamentem artystycznym i w najwyższym poważaniu mam, czy ktokolwiek inny to doceni. Brakuje mi słów, które byłyby w stanie wyjaśnić szaleństwo, które Francis nam zaserwował. Zebrał aktorską śmietankę Hollywood, aby dać im do zagrania największe karykatury i autoparodie, jakie zdołał napisać. Nałożył na każde ujęcie – w większości służące jako pretekst do wprowadzania wątpliwie „miłych dla oka” efektów komputerowych – filtr o barwie przypominającej urynę. Słowo „subtelność” jedynie mignęło nam przed oczami, zanim zostało wyrzucone sążnym kopniakiem przez okno, w akompaniamencie wykrzyczanej frazy Garfa Morettiego: „Znam autorów, którzy używają podtekstu, i wszyscy z nich są tchórzami”. Megalopolis to sen szaleńca – film, w ramach którego reżyser nie boi się konfrontować z własnym statusem arcymistrza kina. Coppola raz jeszcze oddaje hołd wszystkim dziełom, które kiedykolwiek go inspirowały, tworząc swój artystyczny testament. To jego ostatni gest przed przekazaniem pałeczki nowemu pokoleniu, patrząc z dumą w stronę świetlanej przyszłości.
2. Emilia Perez, reż. Jacques Audiard – za udowodnienie że musical nie tylko może, ale powinien podejmować tematy złożone i ważne społecznie (nasza recenzja)
Gdy fanki Seleny Gomez budowały hype na dany film, moją reakcją zawsze był ziew. Dzięki Emilii Perez uległo to zmianie. Przyznam się, że idąc na film w trakcie festiwalu w Cannes, nawet nie przeczytałem przed seansem opisu, a produkcja kompletnie nie była na moim radarze, więc wszedłem na salę pozbawiony oczekiwań, tak bardzo jak tylko się da. Po kilku minutach pojawił się pierwszy utwór musicalowy, moja szczęka opadła na ziemię i udało mi się ją zebrać dopiero na napisach końcowych. Poprzez uwznioślenie klisz fabularnych niczym z telenoweli, wzbogacając je o bieżące problemy społeczne Meksyku czy jedno z bardziej ludzkich przedstawień zmagań, myśli, pragnień oraz potrzeb osób transpłciowych, Emilia Perez rośnie w moich oczach do dzieła tworzącego nowy kanon i wyznaczającego nowy standard, wobec którego będziemy oceniać przyszłe filmowe musicale.
3. Ljosbrot (polski tytuł: Jutro o świcie), reż. Rúnar Rúnarsson – za trafienie prosto w serduszko
Co roku zdarza mi się trafić na film obyczajowy, który na papierze wydaje się mało angażujący, a mimo to, z jakiegoś nieoczekiwanego powodu, kompletnie mnie zaskakuje i zostaje w mojej pamięci na długie miesiące. W zeszłym roku było to litewskie Powoli, a tym razem wypadło na islandzkie Ljosbrot, o mniej dźwięcznym polskim tytule Jutro o świcie. Film o dorastaniu poprzez konfrontację z uczuciami, które mogłyby się wydawać najbardziej uniwersalne czy proste, ale finalnie okazują się tymi najtrudniejszymi, jakich możemy doświadczyć. Niesamowite przeżycie emocjonalne oferujące katharsis poprzez wiadro wylanych łez.
4. Flow, reż. Gints Zilbalodis
5. Substancja, reż. Coralie Fargeat
6. Anora, reż. Sean Baker
7. Brutalista, reż. Brady Corbet
8. Diuna: Część druga, reż. Denis Villeneuve
9. Skarby, reż. Luna Carmoon
10. Wytłumaczenie wszystkiego, reż. Gabor Reisz – recenzja
Uważam że ten rok pod względem filmowym był całkiem udany. Otrzymałam wiele produkcji, które mnie zachwyciły i pozostaną za mną na długo. Oczywiście w tym roku nie było tak głośnych premier, jak w 2023 roku, ale nie możemy narzekać na różnorodność, jaką zostaliśmy obdarowani.
W tym miejscu chcielibyśmy wam podziękować za wsparcie i śledzenie naszych działań. 2024 obfitował w wiele ważnych dla nas wydarzeń, jak DKF Immersja w kinie NCKF czy w trakcie festiwalu Kamera Akcja lub American Film Festival, partnerstwa podczas wrocławskich festiwali, drugi z rzędu wyjazd do Cannes, a nawet współorganizowana impreza w ramach naszych drugich urodzin. W kończącym się roku opublikowaliśmy także dziesiątki materiałów, w tym vlogi, wywiady z twórcami, recenzje oraz setki tekstów wszelakiej maści na naszym portalu. Oby 2025 rok przyniósł dla nas wszystkich dobre chwile i momenty, a uwierzcie nam, będzie na co czekać!